piątek, 26 kwietnia 2013

14. Chcę!



Śnieżny puch zdążył opuścić pola Rukongai, a zmarznięta gleba powoli zaczęła na nowo się zielenić. Wiosna. Źdźbła trawy falujące przy wietrze i kolorowe kwiaty polne rozsiane po łąkach dodawały biednej okolicy - piękna i świeżości. Rudowłosa dziewczynka wyszła przed dom i wyciągnęła ręce ku górze, by się przeciągnąć po źle przespanej nocy. Uśmiechnęła się do siebie, gdy usłyszała słowika, który przyśpiewywał jej, kryjąc się w koronie pobliskiego drzewa. Rangiku przetarła zaspane oczy i odwróciła się w stronę domu.
- Gin! Śpiochu! Wstawaj! – zawołała. - Zobacz, jaki dziś piękny dzień – przekonywała chłopca, który najwyraźniej nie miał ochoty nigdzie się ruszyć.
- Daj mi spokój! – Usłyszała głuche jęknięcie z wnętrza budynku.
 Dziewczynka wydęła wargi i z zaciętą miną wkroczyła do domu. Spojrzała groźnie na przyjaciela, który leżał na posłaniu zwinięty w kłębek. Gdy Gin zauważył minę, z którą Matsumoto weszła do izby, chwycił koc i z głębokim westchnięciem zaciągnął go sobie na głowę. Rangiku tylko pokręciła głową i energicznym krokiem podeszła do niego. Jednym sprawnym ruchem ściągnęła wełniane przykrycie i stanęła nad swą ofiarą z triumfem wymalowanym na twarzy. Skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła wyniośle na zaspanego chłopca.
- Ichimaru Ginie! Całą noc jęczałeś przez sen i nie dałeś mi spać, a teraz chcesz sobie to odespać w najlepsze?! Ja – zaznaczyła głośno - wstałam, więc ty także wstaniesz! – krzyknęła i  nie zważając na protesty próbowała go podnieść ciągnąc jego chudą rękę ku górze.
- Jesteś okropna – wymruczał chłopiec i przyciągnął do siebie dłoń, którą ciągnęła Rangiku. Schował ją pod brzuchem. – Chcę spać.
- A ja chcę dostać milion czerwonych kwiatków – powiedziała z przekąsem i złapała przyjaciela za lewą nogę. Zaczęła ciągnąć ciało chłopca, jakby wyciągała z mieszkania jakieś zwłoki.
Ichimaru miał dość. Chciał spać. Nie obchodziło go to, że już wstał kolejny dzień, ani także to, iż pięknie świeci słońce, a przyroda wyciąga po każdego swe zielone ramiona, by wciągnąć go do zabawy na jej łonie. Potrząsnął nogą i lekko nią kopnął tak, że dziewczynka upadła na podłogę z cichym klepnięciem. Nie patrzył na nią, więc nie widział, jak na niego spojrzała. W jej wzroku nie było złości, lecz smutek i odrzucenie. Bez słowa wstała i wyszła z domu po cichu. Kiedy przekraczała próg domu usłyszała jeszcze wymawiane cicho słowa Gina, które pozbawione były wszelkich uczuć.
- W końcu sobie poszła...
Z oczami pełnymi łez ruszyła przed siebie. Nie zwracała najmniejszej uwagi, dokąd się kieruje. Szła w stronę drzew, których przyjemnie szumiące liście przyciągały do siebie niczym magnes. Usiadła pod brzozą, której biała kora odbijała się na tle innych roślin w zagajniku - pełnym przeróżnych gatunków drzew - i oparła się o pień. Spojrzała w górę na drobne zielone listki zwisające tuż nad jej głową. Zamyślona nad zachowaniem Ichimaru, nie otarła łez spływających po policzkach,
        Tymczasem Gin przekręcił się na plecy i ze wzrokiem wbitym w sufit ponownie przeżywał swój sen, a raczej dziwną wizję. 
Rozglądał się dookoła. Wszędzie pełno było śniegu, który chłopiec tak uwielbiał. Nagle usłyszał za sobą skowyt dzikiego zwierzęcia, które swym wyciem go przeraziło. Próbował  biec przed siebie, lecz nie mógł się ruszyć. Stał w miejscu, jakby jego stopy wrosły w ziemię - w śnieg. Do uszu dochodził  odgłos chrzęszczącego śniegu. Wiedział podświadomie, że ktoś się zbliża. Obejrzał się. Obrót głowy trwał tylko krótką chwilkę, lecz jemu zdawało się, iż  trwa to wieki. Za nim stała kobieta, której twarz wykrzywiał złośliwy uśmieszek. Jej ciemne włosy powiewały na wietrze tworząc wokół niej ciemną poświatę. Do uszu Gina doszedł odgłos dzikiego śmiechu. Wiedział dokładnie, kim była ta kobieta. To ona była winna śmierci jego najbliższej rodziny. I oto on, odważny do tej pory, nie lękający się niczego, Ichimaru Gin, stał sparaliżowany żądnym krwi wzrokiem swojej ciotki, która wyciągała ku niemu dłoń. Palce zakończone były długimi, ostrymi paznokciami umalowanymi na czerwono, przywodząc na myśl krew. Kiedy chłopiec był już  pewny, że kobieta go dosięgnie, rozbłysło się jasne światło, które niczym promień odgrodziło Gina od ciotki. Kiedy chłopiec  zerknął na morderczynię swojego ojca, na jej miejscu stał mężczyzna w okularach. Shinigami uśmiechał się do niego ciepło i także wyciągał dłoń do chłopca, jakby chciał mu pomóc i wyciągnąć go z paraliżu, w który popadł. Ciepła dłoń dotknęła wychłodzonych palców dziecka i wtedy, jakby w głębi umysłu Gina narodziła się myśl. Głos brzmiący obco, lecz jednocześnie swojsko.
- Wiem, czego pragniesz. Pomogę ci – odezwał się głos.
Zdziwiony rozejrzał się wokół. Nie było nikogo prócz niego i strażnika śmierci, który się nie odzywał tylko uśmiechał w charakterystyczny, przyjacielski sposób. 
- Kim jesteś? – zapytał.
W odpowiedzi usłyszał tylko śmiech, który długo pobrzmiewał w jego umyśle.

- No a potem Rangiku musiała mnie obudzić – powiedział na głos. Był zły na rudowłosą, że go przebudziła, nie przejmował się tym, iż zrobiła to z troski o niego. Nie widział, jak przestraszona Matsumoto, obudziła się w środku nocy i próbowała go przebudzić, gdy ten rzucał się mrucząc coś przez sen.
- Co to był za głos? – zastanawiał się Gin. – Czy był głos tego strażnika śmierci?
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej wydawało mu się, że to był tylko sen. Jednak nie dawało mu to do końca spokoju, dlatego tak usilnie chciał ponownie zasnąć. Chciał znów śnić ten sen, by dowiedzieć się czegoś więcej. Leżał więc nieruchomo i starał się nie rozpraszać myśli. Jednak jedyne, co słyszał to śpiew słowika za oknem i bzyczenie muchy latającej pod sufitem. No i jeszcze jeden dźwięk – burczenie w brzuchu. Głód powoli dawał o sobie znać, na co Gin dość niechętnie wstał i podszedł do stołu, na którym leżały suszone owoce. Wziął kilka kawałków i zaczął je powoli przeżuwać. Wyszedł przed dom i rozglądając się, starał się wypatrzyć rudą główkę swej przyjaciółki. Podejrzewał, że może być lekko obrażona, jednak liczył, że parę smakołyków poprawi jej humor. Jednakże nigdzie nie widział znajomej postaci.
- Rangiku! – zawołał licząc, iż usłyszy gdzieś dziewczęcy głos w odpowiedzi, lecz nic takiego się nie stało.
            Lekko zaniepokojony ruszył na poszukiwanie. Nie był przyzwyczajony do tego, by tracić ją na dłużej z oczu. Matsumoto nigdy nie oddalała się na tyle od domu, by nie mógł jej wypatrzyć, bądź usłyszeć. To on był od oddalania się, a ona od siedzenia w domu. Nieświadomie powielał schemat stary, jak świat, mówiący o miejscu mężczyzny i kobiety, gdzie ta druga powinna siedzieć w domu i nigdzie się nie ruszać.
- Rangiku! – Usłyszała kilkakrotne nawoływania Gina, lecz nie zamierzała się odezwać. Smutek już jej przeszedł, teraz była po prostu zła. Wcześniej było jej przykro, że Ichimaru potraktował ją, jak natręta, który się narzuca. Sama natomiast nie miała takiego zamiaru, chciała tylko pomóc, bo widziała, jak chłopiec popadł w otępienie. Martwiła się jego nocnymi koszmarami, które powtarzały się od kilku dni, a najbardziej denerwowało ją to, że nic nie chciał na ich temat jej powiedzieć. Dziś Rangiku uznała, iż miarka się przebrała i więcej nie pozwoli się w ten sposób traktować.
- Też mam prawo być taka okropna i wredna, jak on – mruknęła cicho i pogładziła falującą pod dłonią trawę. Wpatrywała się teraz w płynącą wodę, gdyż przeniosła się nad niewielki strumyk płynący od południa na północ.
- Rangisiu – usłyszała za sobą głos chłopca.
Matsumoto na te słowa podciągnęła kolana pod brodę i udawała, że nic nie słyszy, dalej wpatrując się w szemrzącą wodę.
- Nie jesteś głodna? – zapytał, podsuwając jej prawie pod nos zawiniątko ze smakołykami.
Rangiku nadal udawała, że nie zauważa jego obecności, choć było jej o wiele trudniej, gdyż smakowity zapach dotarł do jej nozdrzy i pobudził mózg, któremu nagle przypomniało się, że czas najwyższy na posiłek. Żołądek upomniał się o swoje.
- Przecież widzę – powiedział z uśmiechem Ichimaru. – Tylko popatrz, co tu mam. Są ryżowe kulki i suszone owoce.
Spojrzała przelotnie na jedzenie, które Gin prezentował przed nią w całej okazałości.
- Czego chcesz? – zapytała w końcu. – Przecież dałam ci spać.
- Tak... Chcę, żebyś zjadła śniadanie – powiedział cicho.
- Wszystko tylko ty i ty! Ty i twoje koszmary! Twoje tajemnice, twoje chcenie! Ty chcesz spać! Ty chcesz, żebym zrobiła to albo zjadła tamto! Wszystko ty!!! – Rangiku zaczęła krzyczeć na Gina, coraz bardziej się nakręcając. – A co ja chcę, to już w ogóle się nie liczy! –Zacisnęła piąstki i z wściekłą miną spojrzała prosto w oczy chłopca, który zdziwiony stał z otwartą buzią.
- E... To co byś chciała? – zapytał niepewnie.
- Powiedziałam rano – mruknęła. Wstała, odwróciła się od chłopa i ruszyła wzdłuż rzeki.
- A mogłabyś powtórzyć? – zapytał podążając za nią.
- Nie.
- Ale...
- Nie!
- No, trudno – bąknął Gin i odszedł.
- Głupek, debil, imbecyl, idiota, egoista, małpa, czubek, sknera. – Rangiku, przysiadłszy ponownie na brzegu rzeki, odmawiała litanię. – Uch, jak ja go nie cierpię! – krzyczała sama do siebie.
            Kiedy ponownie usłyszała za sobą kroki Gina, który znacząco chrząkał, idąc w jej stronę, by zaznaczyć swoją obecność, dziewczynka uniosła wysoko podbródek postanawiając, że będzie go ignorować.
- Rangisiu
- Nic nie słyszę – powiedziała melodyjnym głosem.
- Nawet jeśli nie słyszysz, to i tak coś ci powiem – zaczął i nie zwracając uwagi na to, że Rangiku teatralnym gestem zatkała sobie uszy mówił dalej. – Co ci dziś odbiło to nie wiem, ale jak mogłaś wyskoczyć z tym moim chceniem? - Dziewczynka zaczęła w tym momencie nucić pod nosem jakąś melodię, żeby zagłuszyć słowa przyjaciela.
- Idiotko! Chciałem przeprosić! – wydarł się na całe gardło. – Ale, jak nie chcesz przeprosin – spojrzał na nią, wciąż nucącą melodię. – To nie dostaniesz tego, czego chciałaś....
Jakimś cudem jednak usłyszała słowa Gina i nim się zorientowała, że postępuje wbrew własnemu postanowieniu obróciła twarz tak, by widzieć, co ten trzyma w rękach. Zdziwienie Matsumoto na widok trzymanego przez Ichimaru bukieciku było ogromne. Nie był to może milion czerwonych kwiatów, tylko jeden kilka drobnych kolorowych roślinek, lecz wystarczyły one, by zmiękczyć serce niebieskookiej, która i tak nie potrafiła się długo gniewać.
- Jednak wiedziałeś – powiedziała cicho.
- No, bo ja wszystko wiem – odparł zawstydzony.
- Skromny, jak zwykle – mruknęła, jednak zaraz się uśmiechnęła i wzięła z rąk Gina kwiatki. Zatopiła w nich twarz i przez chwilę w ciszy upajała się ich zapachem.
- Ładnie pachną – powiedziała.
- Tak, jak ty – mruknął chłopiec.
- Podlizywanie się niewiele ci pomoże, nadal jestem na ciebie zła – odpowiedziała uśmiechając się serdecznie.
- Ależ ja się nie podlizuję! Nigdy w życiu – odrzekł i wyciągnął jeden niewielki kwiatek z bukieciku i zbliżył się do Rangiku. Odgarnął rude włosy i jedno pasmo założył za ucho. Następnie wsunął kwiatek w jej włosy, uśmiechając się szeroko.
- Teraz jesteś najpiękniejszą jędzą w całym Rukongai – powiedział poważnie.
- Jędzą? – zapytała z błyskiem w oku.
- Powiedziałem jędzą? Niemożliwe – odparł kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Tak właśnie powiedziałeś!
- Chciałem powiedzieć najpiękniejszym kwiatem Rukongai – odpowiedział siląc się na powagę, lecz w oczach igrały mu wesołe ogniki.
- Wcale się nie podlizujesz.
- Nic a nic.
Chwycili się za ręce i szczęśliwi zwrócili się w kierunku domu.
- Zaraz! – zawołała Matsumoto.
- Co się stało? – zapytał zaskoczony Ichimaru.
- Moje jedzenie! – krzyknęła i pobiegła po smakołyki, które zostały nad rzeką.
Chłopiec tylko pokiwał głową uśmiechając się lekko. Patrzył, jak rudowłosa wpycha sobie ryżową kulkę do ust, mamrocząc przy tym niezrozumiale.
            Tak mijał im każdy dzień, jeden podobny do drugiego. Wspólne zabawy i kłótnie, tajemnice. Razem dzielili swój smutek i strach, i nawet, jeśli jedno z nich czasem coś skrywało, to byli ze sobą szczęśliwi. Każdy kolejny dzień należał do nich, a wszystkie wspomnienia z tych wspólnych dni były chowane głęboko w sercach tej dorastającej dwójki. 


Kajam się i błagam o przebaczenie win mych. <ukłon całym ciałem>

Ostatnio cały czas coś się dzieje w moim skromnym życiu, od przeprowadzki, po zmianę pracy i nawał kursów, stąd też zaniedbania straszne świecie blogosfery i m&a. Dziękuję jednak Wam kochani, że jeszcze tu zaglądacie i zmuszacie swoimi komentarzami do działania, to naprawdę daje kopa i mobilizuje :)
 Dziękuję za wszelkie modlitwy :) Chyba ktoś ich wysłuchał :) Chciałabym regularnie i często publikować, by dotrzeć do obecnych wydarzeń w mandze, które nota bene są z przeszłości :) Cieszę się, że miałam nosa z tym Isshinem! Chyba Kubo czytał mojego bloga xD A teraz na poważnie :) W weekend jeszcze ukaże się jeden rozdział, bo dziś usiadłam i go przeredagowałam, więc zapraszam ponownie w niedzielę najpóźniej, a potem się zobaczy :) 
Do kolejnego końca świata z Majami na pewno się wyrobimy.
Ach no i jeszcze jedno :) 20 kwietnia minęły 4 lata od założenia bloga na onecie, jak ten czas szybko leci... Ech... 

Uno, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że napisałaś! :) Zaraz Ci machnę jakiegoś maila :)
Anayanna, dzięki za komentarze pod ostatnimi rozdziałami, od razu wyobraźnia mi działa i podpowiada, co by tu dodać, bo planuję zrobić ze 2 - 3 wstawki z rozdziałami, których nie było na starym blogu.
K.; RedPineapple, Paulinko - dzięki kochane!
 

czwartek, 14 lutego 2013

13. Zimowy festiwal

Z okazji Walentynek zapraszam na kolejny rozdział :) Dziś dwie notki, dla każdego (mam nadzieję) coś miłego :)



Minął równy rok od choroby Rangiku. Znów była zima. Rukongai pokryte śniegiem zapadło w zimowy sen, wszyscy mieszkańcy przeważnie siedzieli w domach i starali się nie wychodzić na dwór, by uniknąć chłodu. W jednym ze starych budynków, na uboczu, nadal mieszkała dwójka dzieci. Ostatni rok był dla nich trudny – musieli walczyć o przetrwanie w niesprzyjających warunkach. Wiadomo bowiem, iż słabszym i młodszym nie jest łatwo samym w tak okrutnym świecie, jakim była Społeczność Dusz. Zdobycie pokarmu było bez pieniędzy niemal niemożliwe, dlatego też Gin niejednokrotnie musiał kraść jedzenie z targu. Nigdy natomiast nie pozwolił iść ze sobą Rangiku. Nie chciał, by w tym uczestniczyła. Poza tym obawiał się, że spotka kogoś, kogo nie miałby ochoty widywać. Wspomnienie walki, w której uczestniczyła Matsumoto ciągle pozostawało mu w pamięci.
- Rangiku, wychodzę – powiedział i przykrył rudowłosą swoim kocem, gdyż ta ciągle spała.
Dziewczynka mruknęła coś niewyraźnie przez sen i przekręciła się na drugi bok. Ichimaru ubrał się cieplej i wyszedł. Tego dnia chciał zdobyć trochę jedzenia, gdyż oboje odczuwali coraz większy głód. Oznaczało to jedno, że ich energia duchowa z każdym dniem rosła i potrzebowała pokarmu, by móc wzrastać. Ruszył w stronę miasteczka, które znajdowało się niedaleko ich domu. Słońce świeciło jaskrawym blaskiem na bezchmurnym niebie. Śnieg przyjemnie chrzęścił pod nogami. W mieście zwrócił uwagę na grupki osób, które energicznie wymachiwały rękami i rozmawiały przy tym z podekscytowaniem. Zastanawiał się, co mogło być powodem takiego zainteresowania. Postanowił się zapytać o to przechodzącej staruszki.
- Przepraszam panią, o czym wszyscy tak rozmawiają? – zapytał.
- O festiwalu zimowych fajerwerków – odpowiedziała.
- Festiwalu?
- Tak, każdego roku o tej porze w Rukongai odbywa się festiwal zimowych fajerwerków. Za każdym razem w innym okręgu, a w tym roku przypada u nas. Na północnym zachodzie, jutro wieczorem – powiedziała z uśmiechem pokazując brak przedniej jedynki i poszła w stronę sklepów.
Gin uśmiechnięty ruszył w stronę targu. Przechadzał się między straganami i rozglądał się dyskretnie, z którego z nich tego dnia może zwędzić coś do jedzenia. W końcu zdecydował się na jeden, obsługiwany przez grubego mężczyznę, który dłubał wykałaczką w zębach.
-Taki gruby, to tyle jedzenia mu niepotrzebne – pomyślał i podszedł do straganu.
Zauważył, że grupka dzieciaków w jego wieku również obrała sobie to miejsce za cel, więc wycofał się i z bezpiecznej odległości obserwował poczynania swoich rówieśników. Dwójka chłopców podeszła do sprzedawcy i zaczęła go wypytywać o ceny wszystkich produktów po kolei. Mężczyzna cierpliwie im odpowiadał. W tym samym czasie drobna brunetka stojąca z boku zaczęła podbierać jedzenie ze stoiska, gdy tylko pozostała dwójka dzieciaków prosiła o pokazanie jakiegoś artykułu z drugiej strony straganu. Sprzedawca odwracał się a ona w tym czasie niepostrzeżenie chowała, co się dało do torby. W pewnym momencie mężczyzna odwrócił się energicznie i zauważył rękę, która chwytała po bułkę – zorientował się, że ma do czynienia ze złodziejami i z krzykiem zaczął gonić trójkę dzieci. Gin tylko na to czekał. Podszedł do stoiska i szybko zgarnął kilka porcji ryżu i bułek. Spojrzał na ulicę, którą nadbiegał mężczyzna wymachując pięściami w stronę Ichimaru, więc srebrnowłosy złapał jeszcze torebkę cukierków i puścił się biegiem w przeciwnym kierunku. Przebiegł dość spory kawałek i skręcił w boczną uliczkę. Zderzył się z jakimś mężczyzną i upadł. Podniósł głowę i ujrzał młodego człowieka. Brązowe, lekko kręcone włosy opadały mu na czoło. Uśmiech, jakim obdarzył chłopca wywołał dziwne uczucie u Gina. Ichimaru spojrzał w oczy nieznajomego, które były schowane za szkłami okularów. Zapatrzył się w te oczy, które zdawały się go przewiercać na wylot. Nagle przypomniał sobie o sprzedawcy, który go gonił. Obejrzał się, lecz mężczyzny ze stoiska nie było widać.
-Summimasen – powiedział Gin i zaczął zabierać jedzenie, które wypadło mu podczas upadku.
-Nic się nie stało – powiedział spokojnie brązowowłosy.
Dopiero teraz Ichimaru spojrzał na katanę przewieszoną przy boku mężczyzny. Było to zanpakutou, a przed nim stał najwyraźniej shinigami. Nieznajomy położył dłoń na głowie chłopca i potargał jego srebrne włosy. Gin stał porażony mocą reiatsu mężczyzny.
-Będziesz dobrym shinigami, posiadasz ogromne pokłady mocy – powiedział brązowowłosy i odszedł.
Chłopiec jeszcze przez chwilę stał wmurowany w ziemię. Czuł zimny wiatr szczypiący w policzki. Słyszał rozmowy ludzi, lecz wszystko to było niczym w porównaniu z nieznajomym, który był bogiem śmierci.
-Ta moc – powiedział drżącym głosem i spojrzał na swoje dłonie, które wydawały mu się takie słabe. Obejrzał się za siebie, lecz nie widział już nieznajomego - w uszach ciągle brzmiały mu jego słowa o byciu shinigami.
-To ty! – Gin usłyszał krzyk sprzedawcy i ocknął się. Ruszył biegiem do domu okrężną drogą, by w razie czego zgubić pościg.
                                                   *
    Ichimaru z hukiem wpadł do domu parskając i prychając z zimna. Podbiegł do palącego się ognia i wyciągnął zmarznięte dłonie w stronę ciepła. Rangiku w tym czasie wystawiła nos spod koca.
-O... Gin, wróciłeś... – powiedziała rozespanym głosem.
-Taa... A ty jeszcze śpisz leniwa kocurzyco – powiedział Gin szczękając z zimna zębami.
-Przebierz się od razu, bo się rozchorujesz – odpowiedziała mu – I wstaw wodę na herbatę.
-Sama mogłaś wstawić. Nie było mnie godzinę. Wędrując w śniegu narażałem własne życie, żeby przynieść ci jedzenie a ty nawet herbaty mi nie zagrzałaś – powiedział z wyrzutem chłopiec.
-Nie marudź, im dłużej będziesz narzekał jaka to ja jestem leniwa, tym dłużej będziesz czekał na herbatę.
-Tak? W takim razie nie powiem ci, czego się dowiedziałem w mieście – powiedział Gin uśmiechając się tajemniczo i sięgając po imbryk, by zagotować wodę.
Rangiku zaciekawiona usiadła na posłaniu i wpatrując się w chłopca zapytała.
-Co takiego?
-Byłaś dla mnie niemiła, więc chyba ci nie powiem.
-Phi, nie to nie. Wcale nie jestem ciekawa – burknęła niebieskooka i skrzyżowała ręce na piersi.
-Aha, jutro wieczorem wychodzę w związku z tymi wieściami – powiedział od niechcenia uśmiechając się.
-Dokąd? – zapytała Rangiku.
-Przecież cię to nie interesuje – odparł srebrnowłosy.
Woda zabulgotała na ogniu. Ichimaru zalał herbatę w swoim kubku i dmuchając na nią pił powoli gorący napój. Rozkoszował się ciepłem rozlewającym się po jego ciele i obrażoną miną Matsumoto, która siedziała naburmuszona pod kocem.
-Masz rację, nie interesuje mnie to. Co przyniosłeś? – zapytała, gdy poczuła mrowienie w żołądku.
-To i owo, sama zobacz – podsunął jej jedzenie, które udało mu się zdobyć w mieście.
Rangiku chwyciła wypieczoną bułeczkę i ugryzła kawałek. Miękkie pieczywo ukoiło głód, w dodatku było bardzo smaczne. Gin również zabrał się za jedzenie. Jedli w ciszy dopóki Matsumoto się nie zapchała.
-Dlaczego nie zrobiłeś mi herbaty? – zapytała ze łzami w oczach, miała wrażenie, że zaraz się udusi.
-Z tego samego powodu, z którego ty mi jej nie zrobiłaś – odparł Gin – Woda jest, więc rusz się i zrób sobie.
-Jesteś okropny – warknęła i chcąc, nie chcąc wstała i zalała sobie herbatę. Popiła i od razu poczuła się lepiej.
-W końcu masz rączki, więc czasem ich użyj – powiedział uśmiechając się srebrnowłosy.
-Małpa.
-Leń.
-Super leń.
-I tak ci nie powiem, czego się dowiedziałem – powiedział Gin i wystawił język.
-Krowa ma dłuższy i się nie chwali – odparowała Rangiku.
-Nie słyszałaś, że długość się nie liczy, tylko jakość? – zapytał srebrnowłosy udając powagę.
-Idiota – mruknęła i postanowiła się więcej nie odzywać do Ichimaru.
                                                *
     Następnego dnia Matsumoto była nad wyraz miła dla przyjaciela. Wstała wcześniej od niego i zaparzyła mu herbatę. Obudziła go delikatnie i podstawiła mu pod sam nos śniadanie wraz z parującym napojem w kubku. Gin spojrzał na nią krzywo, lecz nic nie mówił. Domyślił się, że w ten sposób Rangiku chce się wkupić w jego łaski, by dowiedzieć się, dokąd się wybiera wieczorem. Ichimaru uśmiechając się zacierał ręce.
-Zapowiada się ciekawy dzień – powiedział cicho.
-Mówiłeś coś? – zapytała rudowłosa, która dokładała drewna do ognia.
-Tak, że jesteś głupia – powiedział szczerząc się.
-Że co?! – krzyknęła oburzona.
-Wieczorem będę musiał się ciepło ubrać – powiedział poważnym głosem i oparł brodę na dłoni udając, że głęboko się nad czymś zastawia. W rzeczywistości powstrzymywał się przed śmiechem. Obserwował, jak Rangiku z wściekłej kotki przeobrażała się siłą woli w potulnego kociaka.
-Skoro wychodzisz wieczorem, to ubierz się, tak żebyś nie zmarzł. Przecież nie możesz się rozchorować – powiedziała troskliwym głosem, a w rzeczywistości przeklinała Gina w myślach od najgorszych.
-Masz rację, baka. Nigdy jej nie masz raczej, ale tym razem muszę się z tobą zgodzić – powiedział uśmiechając się lekko na widok zagryzającej wargi Matsumoto.
    Kiedy zbliżał się wieczór Rangiku była na skraju wyczerpania psychicznego, za to Ichimaru przez cały dzień znakomicie się bawił. Matsumoto siedziała właśnie przy ogniu i przesuwała patykiem żarzące się kawałki drewna, gdy Gin postanowił zakończyć zabawę, w którą bawił się cały dzień męcząc i testując cierpliwość niebieskookiej. Podszedł do niej i usiadł obok.
-Zaraz wychodzimy, więc ubierz się ciepło – powiedział.
-Ty wychodzisz, ja nic nie słyszałam o tym, żebyś zabierał mnie ze sobą – mruknęła.
-Idziemy oboje.
-Ale gdzie?
-To miała być niespodzianka, ale pewnie jak ci nie powiem to się nie ruszysz...
-Mów – powiedziała głośniej Rangiku zadowolona, że w końcu tajemnica się wyda.
-Dziś jest festiwal zimowych fajerwerków za miastem – wyjaśnił rudowłosej.
-Fajerwerków?? Cudownie! – rzuciła się na Gina roześmiana.
-Też tak myślę, dlatego się zbierajmy powoli – powiedział uśmiechnięty Ichimaru.
Matsumoto była wspaniałą dziewczyną, można było się z nią pokłócić a ona zapominała o wszystkim, gdy tylko na horyzoncie pojawiało się coś przyjemnego, co odciągało jej uwagę. Cała złość od razu jej mijała, dlatego właśnie srebrnowłosy tak ją lubił. Mógł się z nią droczyć godzinami, dokuczać jej i żartować sobie, a ona zawsze pozostawała taka sama – roześmiana, czasem naburmuszona, ale zawsze mu oddana.
-Gin... A co to są fajerwerki? – zapytała Rangiku, gdy wychodzili z domu.
Ichimaru słysząc to pytanie przewrócił się i wpadł w zaspę śniegu koło domu. Nie mógł uwierzyć, że niebieskooka nigdy nie widziała sztucznych ogni, ani nawet o nich nie słyszała.
-Naprawdę nie wiesz?
-Iie... Co to są te fajerwerki? – dopytywała się podekscytowana.
-To trzeba zobaczyć, tego się nie da opowiedzieć – odpowiedział jej uśmiechnięty.
                                                 *
   Tłum ludzi zebrał się za miastem, wszędzie było słychać wesoły gwar i rozmowy. Dzieci biegały między dorosłymi rzucając się śnieżkami. Rangiku i Gin trzymali się razem, stanęli pomiędzy grupką dzieciaków w ich wieku i kilkoma dorosłymi osobami. Ichimaru wśród nich zauważył wcześniej spotkanego mężczyznę. Shinigami spojrzał na niego i uśmiechnął się w jego stronę mówiąc coś do długowłosego blondyna, który uśmiechając się pokazywał wszystkie zęby. Blondyn pomachał w stronę Rangiku i Gina. Matsumoto zdziwiona spojrzała najpierw na mężczyzn a potem na swego przyjaciela.
-Czemu oni nam machają? – zapytała półgłosem.
-Dziś spotkałem tego w okularach. To są shinigami – powiedział szeptem.
Rudowłosa otworzyła szerzej oczy i obejrzała się na bogów śmierci. Obaj wpatrywali się w niebo, więc i niebieskooka za ich przykładem spojrzała w górę.      Nagły huk spowodował, że podskoczyła ze strachu. Gin położył dłoń na jej ramieniu, chcąc ją uspokoić. On także wpatrywał się w górę swoimi czerwonymi oczami. Na granatowym, nocnym niebie zaczynał się pokazał sztucznych ogni. Zrobiło się jasno, gra kolorów zaczęła tańczyć po nieboskłonie. Czerwone, zielone i żółte fajerwerki utworzyły wielkiego smoka, który leciał wysoko w górę, by na końcu rozprysnąć się w drobne kolorowe światełka opadające w dół w różnych kierunkach. Następnie sztuczne ognie zaczęły grzmieć i wybuchać także innymi kolorami, tworzyły koła i wiatraki, wymyślne figury i ptaki. Rangiku z wysoko zadartą główką wpatrywała się w kolorowe niebo. Do oczu napłynęły jej łzy, ponieważ na siłę starała się nie mrugać, nie chciała stracić ani jednej sekundy tego wspaniałego przedstawienia. Uśmiech a raczej czyste uwielbienie pojawiło się na jej twarzy. Była zachwycona grą kolorów i efektami, jakie tworzyły fajerwerki. Ichimaru również wpatrywał się urzeczony w rozbłyskujące barwne światła. Na chwilę zapomniał o całym świecie, liczyły się tylko te fantazyjne błyski, które obejmowały tej nocy niebo w swe władanie. Gin przytulił się do pleców Rangiku i oparł brodę o czubek jej głowy, okrył ich kocem i trwał tak szczęśliwy obserwując szeroko otwartymi oczami przedstawienie rozgrywane na niebie. Nie czuł przeszywającego wzroku, który badawczo mu się przyglądał.
    Festiwal zimowych fajerwerków był kolejnym istotnym dniem w życiu Rangiku i Gina. Żadne z nich nie zdawało sobie jeszcze sprawy z tego, jak bardzo ten dzień wpłynie na ich dalsze losy...


Dla chętnych - polecam: Fuyu no hanabi 
Dziękuję gorąco za komentarze po ostatnim rozdziałem, aż spaliłam raka, jak czytałam komentarz RavenZuzy, dzięki :*

Ferie w Karakurze (UraharaShop)

Urahara właśnie popijał swoją poranną herbatkę, gdy dzwonek przy drzwiach dał znać, że ktoś wszedł do sklepu. Mężczyzna, chcąc nie chcąc podniósł się od stołu i wyszedł obsłużyć klienta. 
- Och! Miyuki – san, jak dawno cię tu nie było – powiedział zaskoczony na widok dziewczyny.
- Przepraszam, ale tak jakoś dziwnie wyszło… Chyba zapadłam w sen zimowy – odpowiedziała zakłopotana.
- Bywa, bywa… A masz może jakieś opowiadanko? – zapytał, podpierając się laską.
- Tak, przyniosłam. „Ferie w Karakurze”, choć bardziej wyszedł mi opis jakiejś imprezy zamkniętej. Ciężko było mi opisać tyle postaci naraz, by utrzymać jakiś porządek. Jakaś fabuła też musiała być… 
- Zobaczmy zatem… – Urahara wziął od Miyuki rękopis i przejrzał go. – O! Nawet ja tutaj występuję! – zawołał zadowolony. – Miyuki-san, proszę na zaplecze. Tessai-san na pewno będzie chciał cię poczęstować swoimi najnowszymi ciasteczkami.




           W jeden z zimowych poranków wszyscy kapitanowie Gotei 13 zostali nagle wezwani do siedziby pierwszej dywizji na specjalne zebranie. Kiedy tylko ostatni ze spóźnialskich przekroczył próg sali spotkań, drzwi z hukiem się zatrzasnęły. Kapitan Yamamoto na ten dźwięk, aż podskoczył na swoim krześle, budząc się z drzemki.
- Tak, tak… Jeszcze dwie różowe gąbeczki poproszę… – wymruczał, nie do końca przebudzony.
- Generale, rozpoczynamy zebranie – szepnął do ucha staruszkowi jego porucznik.
- Co mówiłeś Sasakibe?! – zapytał głośno dowódca.
- Zebranie! – krzyknął tym razem mężczyzna.
- Czemu krzyczysz? Przecież nie jestem głuchy – oznajmił obruszony Yamamoto, po czym spojrzał na zebranych kapitanów.
Dowódcy poszczególnych dywizji, ustawieni w dwóch rzędach, czekali cierpliwie, aż generał rozpocznie spotkanie. Żaden z nich nawet nie podejrzewał, czemu zostali tak nagle wezwani, więc ciekawość tym bardziej była zaostrzona.
-Zwołałem dziś to nagłe zebranie, ponieważ mam wam wszystkim coś do przekazania. Jest to rozkaz pierwszej rangi, dlatego też nie będę tolerował żadnych sprzeciwów. – Tu spojrzał na Soi Fon, która zdziwiona, że na nią padło spojrzenie generała rozejrzała się po pozostałych, jakby szukając wyjaśnienia. Jednak nikt jej niczego wyjaśnić nie mógł, gdyż każdy tak samo, jak i ona był nieświadomy tego, co ma być ogłoszone.
- Jako, że wojna z Aizenem się zakończyła dla nas szczęśliwie, postanowiłem, że należy się wam wszystkim zasłużony odpoczynek na koszt Gotei 13. Tak się szczęśliwie złożyło, że Urahara Kisuke był na tyle miły, iż zaproponował zorganizowanie krótkiego wypoczynku dla kapitanów i oficerów w swoim mieście.
Na sali rozległy się oklaski uznania dla byłego kapitana dwunastej dywizji. Wszyscy, którzy byli obecni, faktycznie potrzebowali chociaż chwili oderwania od codziennych obowiązków i odpoczynku po ciężkich przejściach, jakie zafundował im Aizen. Tylko Soi Fon wydawała się niezadowolona z takiego obrotu spraw, miała bowiem nadzieję, że nigdy więcej nie będzie musiała oglądać kapelusznika na oczy. Jednak, jak się okazało, nadzieja matką głupich jest…
- To kiedy wyjeżdżamy? – zapytał Hitsugaya.
- Za pięć minut wszyscy mają się stawić przy bramie Senkai – oświadczył Yamamoto i zastukał swoją laską na znak, że zebranie uznaje za zakończone.

***

     Ta zima przez wszystkich została okrzyknięta zimą stulecia. Nawet najstarsi nie pamiętali takiej pogody i takiej ilości śniegu. Sam kapitan Hitsugaya był zaskoczony, gdy wyszedł z bramy Senkai i wpadł cały w zaspę tak, że nie było go wcale widać. Tylko pomocy kapitana Komamury zawdzięczał to, iż nie został tam na stałe, by na wiosnę zostać odkrytym, jako zamarznięte szczątki jednego z naszych praprzodków. Całą gromadę kapitanów, z generałem na czele, przywitał sam Urahara. Mężczyzna uchylił swego zielonego kapelusika przed najstarszym wśród dowódców, a potem przemówił swym cudownie skromnym głosikiem.
-To dla mnie ogromny zaszczyt, że czcigodni kapitanowie Gotei 13 zechcieli odwiedzić mnie w moich skromnych progach i zażyć odpoczynku w tym jakże pięknym, choć obecnie prawie martwym mieście Karakurze…
- Czemu martwym? – zapytał Kuchiki, ignorując tym samym porucznik Yachiru, która próbowała ściągnąć mu jego seledynowy szaliczek z szyi.
- Temperatura spadła do minus trzydziestu dwóch stopni, więc nikt, o ile nie musi nie wychodzi z domu…
- A-A-Apsik! – Madarame kichnął głośno. – Co za cholerny idiota wymyślił urlop w takiej lodówce?!
- Trzeci oficerze Madarame! Czy masz coś przeciwko moim rozkazom? – zapytał uprzejmie Yamamoto, lekko unosząc prawą brew.
Przestraszony Ikkaku pokręcił przecząco głową i zaczął rozcierać swoją pozbawioną bujnej czupryny głowę, by choć trochę ją rozgrzać. Obok niego natomiast Yumichika wyciągnął z torebki niewielką tubkę z kremem, po czym wycisnął odrobinę białej mazi i zaczął nią smarować skórę na twarzy.
- Do czego ci to? – zapytał łysolek.
- To specjalny krem na zimę. Dzięki niemu moje naczynka krwionośne nie popękają, zapobiega on także nadmiernemu wysuszaniu naskórka i chroni przed odmrożeniami – odpowiedział spokojnie mężczyzna.
- Chroni przed odmrożeniami? Dawaj! – Ikkaku wyrwał przyjacielowi krem i wycisnął całą zawartość opakowania na czubek swojej głowy. Roztarł dokładnie specyfik i zadowolony ze spodziewanego efektu zaczął robić przysiady.
- Łysolku, co robisz? – zapytała różowowłosa porucznik.
- Przysiady, żeby się rozgrzać – odpowiedział krótko. – I nie nazywaj mnie łysolkiem!
Yachiru wskoczyła mężczyźnie na plecy z wesołym okrzykiem, by zaczął z nią biegać, nosząc ją na barana. Według niej był to najprzyjemniejszy sposób na rozgrzanie.
-Widzę, że jedenasty oddział już się sobą zajął – podsumował Kisuke. – Proszę za mną. – Zachęcił gestem, by kilkunastoosobowa grupka ruszyła za nim.
     Shinigami stanęli przed ogromnym ośrodkiem ogrodzonym metrowym drewnianym płotem. W środku były trzy budynki, a także stoki narciarskie i lodowisko.
- Znajdujemy się na terenie mojego ośrodka zimowego. Możecie korzystać do woli ze wszystkiego, co się tutaj znajduje – powiedział blondyn.
- Skąd miałeś na to wszystko pieniądze? – zapytała skwaszona Soi Fon.
-Ciułałem przez lata… – odparł skromnie się uśmiechając. – Dochody z mojego sklepiku są niewielkie, ale przez te sto lat zesłania, na jakie mnie skazało Gotei 13 uzbierałem trochę grosza…
- Z tego, co słyszałem to dostałeś także niezłe odszkodowanie za straty moralne i za to właśnie zesłanie – wtrącił Hitsugaya, po czym minął całe towarzystwo i ruszył w stronę stoku.
- Kapitanie, dokąd idziesz? – zawołała za nim Matsumoto.
- Pozjeżdżać na nartach – odpowiedział Toshirou. – I nie chcę cię widzieć, Matsumoto! Nie mam zamiaru cię niańczyć na stoku!
- Jesteś taki nieczuły, taichou… – zasmucona Rangiku wzięła pod ramię Hisagiego i Kirę. – Idziemy do baru – zarządziła, ciągnąc za sobą poruczników.
     W jednym z budynków, jak podejrzewała Matsumoto znajdował się bar, w którym nie brakowało najróżniejszych trunków, a przede wszystkim sake, tak kochanej przez panią porucznik. Kobieta zasiadła przy jednym stoliku z przyjaciółmi i zaczęła opijać smutki. Te ferie opłacone były wieloma stratami, wśród żywych brakowało jej wielu osób, za którymi szczerze tęskniła. Podobnie sprawa miała się z Kirą i Hisagim. Cała trójka w szybkim tempie odczuła działanie alkoholu, co objawiało się zaburzeniami mowy i podwyższoną temperaturą ciała, a także problemami z koordynacją ruchową. W pewnym momencie Rangiku wstała gwałtownie, lekko się zataczając na leżącego na stoliku Izuru, po czym stanęła prosto na nogach.
- A teraz chłopcy hik… Idę poszukać gorrrrących hik… źródeł… – oznajmiła z trudem i opuściła towarzystwo.
Przeszła korytarzem po lewej stronie i stanęła na rozdrożu. Mogła pójść w lewą stronę lub prawą. Tabliczki na ścianach informowały o tym, dokąd prowadzą korytarze, lecz Matsumoto porządnie już zamroczona alkoholem nie mogła odczytać dokładnie, co gdzie jest napisane.
- Trzeba będzie zrobić wyliczankę hik… Ene due rike fake, tosio poszedł ugryźć żabę, hik…, a ta żaba mu nawiała i hik… mu przy tym portki zabrała… Lewo! – oznajmiła głośno, choć nikt jej słyszał. – Skąd ja znam taką zabawną wyliczankę? Będę musiała ją powiedzieć kapitanowi przy najbliższym spotkaniu. Ciekawe, czy mu się spodoba – zastanawiała się, idąc korytarzem, lecz w żaden sposób nie mogła sobie przypomnieć, gdzie już ją słyszała. W końcu stanęła przed jakimiś drzwiami, które otworzyła po cichu. Weszła na paluszkach, śmiejąc się cicho.
- Prawie, jak w akademii – mruknęła. Rozejrzała się dookoła. Była w przebieralni, więc ściągnęła z siebie szybko ubranie, potykając się przy tym o czyjeś sandałki, które stały równo ustawione przy ławce i wyłożyła się na podłodze. Z cichym sykiem wstała z podłogi, myśląc, że spożyte sake było dość mocne. Kiedy już się rozebrała i owinęła ręcznikiem, otworzyła kolejne drzwi. Była pewna, że trafi do gorących źródeł, w których zastanie Nanao, Isane i kilka innych kobiet shinigami. Jakie było jej zdziwienie, gdy po otwarciu drzwi znalazła się w saunie. Męskiej saunie, pełnej mężczyzn i…
     W tym samym czasie na lodowisku można było spotkać kapitan Unohanę, która z wdziękiem i urokiem sunęła przez lodową taflę. Wokół lodowiska stało kilka osób, lecz nikt nie odważył się wejść na nie w obecności czarnowłosej kobiety. Każdy, kto choć w niewielkim stopniu ją znał odczuwał ogromny respekt przed tą kobietą, dlatego też nikt nie chciał wchodzić jej w drogę, obojętnie czy w Seiretei, czy choćby na lodowisku. Wszyscy tylko podziwiali na głos jej technikę i grację, z jaką się poruszała.
     Jedyną osobą, która nie mogła sobie pozwolić na odpoczynek była Soi Fon, która krążyła po ośrodku. Zdenerwowana kobieta zaglądała w każdy kąt, pod każdy kamień i za każdy róg w poszukiwaniu jednej osoby. Yoruichi. Jednakże kapitan drugiej dywizji miała pecha, gdyż poszukiwana, o czym Soi Fon nie wiedziała, wyjechała w ciepłe kraje na okres całej zimy, ponieważ, jak każda kocica nie lubiła zimna, a ciepło. I w momencie, gdy właścicielka Suzumebachi przetrząsała każdą śnieżynkę na stoku, unikając szalejącego na nartach Hitsugayi, Yoruichi popijała sobie drinka z palemką na jednej z południowych wysp.
     Niedaleko stoku, po którym śmigało kilka osób z kapitanem dziesiątego oddziału na czele, swoją bazę urządziła porucznik Yachiru. Wybudowała sobie, albo raczej nakazała wybudować Yumichice i Ikkaku bandę ze śniegu, za którą się schowała. Różowowłosa dziewczynka przygotowała sobie śnieżne pociski w postaci naprawdę twardych i dużych piguł i rzucała nimi w każdego, kto tylko znalazł się w zasięgu jej wzroku.
- Trafiłam laborantka! Spadła mu czapka! – wołała uradowana, gdy jeden z jej śnieżnych pocisków strącił nakrycie głowy kapitana Kurotsuchiego.
- Ty mała wywłoko… Niech ja cię tylko dostanę w swoje ręce to obiecuję ci, że przez tydzień nie będziesz w stanie usiąść! – krzyknął mężczyzna i zaczął biec w stronę śmiejącej się w głos porucznik. Jak na złość Mayuri poślizgnął się na oblodzonym śniegu. Przewrócił się, ryjąc twarzą w jedną z zasp śniegu. Podniósł głowę, spojrzał morderczo w stronę trójki shinigamich z jedenastej dywizji, która się śmiała i niezgrabnie się podniósł. Wyszczerzył zęby, jak wilk, który zaraz ma się rzucić na swą ofiarę, lecz zamiast zobaczyć strach na twarzach przeciwników, ujrzał jeszcze większe rozbawienie.
- Z czego się śmiejecie durnie jedne?! – wykrzyknął, machając bezradnie piąstkami w powietrzu.
- Dziurawiec! – zawołała Yachiru. – Od teraz będziesz Dziurawcem!
- Czemu?
- Kapitanie… – Yumichika starał się zachować powagę, lecz trząsł się cały od powstrzymywanego śmiechu tak bardzo, że w końcu musiał uklęknąć. – Kapitanie, wyleciały panu dwie górne jedynki!
- C-Co!? – Mayuri rozejrzał się rozwścieczony dookoła. Kiedy dostrzegł dwa lśniący złotem w śniegu ząbki z oczu popłynęły mu łzy. – Jak ja teraz będę żył bez dwóch zębów! Co za hańba! Co za wstyd! Odkładałem na nie pensję przez całe dziesięć lat…
- Nie martw się Ubyteczku. Chcesz lizaka? – zaproponowała Yachiru, podchodząc do Mayuriego.
- A wsadź sobie tego lizaka do…
- A może powinien tobie wsadzić tam tego lizaka? – Rozbrzmiało pytanie Zarakiego tuż nad uchem Kurotsuchiego.
- Czyżby to bezmózgie, zaginione ogniwo ewolucji się do mnie odezwało? Czy mi się zdawało? – Mayuri podniósł swe dwa ukochane ząbki, po czym nie zwracając uwagi na nikogo zaszył się w jednym z budynków, ukrywając się przed całym światem ze swymi ubytkami.
     Dzień w ośrodku wypoczynkowym Urahary dobiegał powoli końca. Większość shinigami zgromadziła się w barze, bądź restauracji, by rozgrzać zmarznięte kości i posilić się po energicznie spędzonym czasie. Nanao wraz z Isane weszły do baru. Obie wypoczęte i zrelaksowane rozglądały się w poszukiwaniu Matsumoto, lecz nigdzie nie mogły jej znaleźć.
-Hisagi-san, Kira-san, czy widzieliście może Rangiku-san? – zapytała Nanao, poprawiając okulary na nosie, które nieznacznie się jej zsunęły.
- E? Rangiku-san? – zapytał niezbyt przytomnie Izuru.
- Tak właśnie. Nie widziałyśmy jej od przybycia do Karakury – odpowiedziała Isane.
- Ale Rangiku poszła przecież do was dołączyć, do gorących źródeł – powiedział po chwili zastanowienia Hisagi.
- Nie było jej z nami…
- Ciekawe, co się z nią stało. Mam nadzieję, że nic jej nie jest. – Zmartwiona Kotetsu usiadła przy stoliku.
- Była lekko wstawiona, więc może gdzieś przysnęła po drodze – podsunął Kira, który zdążył się w pełni przebudzić i jako tako kontaktował już ze światem.
- Trzeba jej poszukać – zadecydowała Nanao.
      I w taki oto sposób rozpoczęły się wielkie poszukiwania zaginionej porucznik dziesiątej dywizji. Jak się okazało, prócz Rangiku, wśród zebranych osób brakowało jeszcze kilku osób, których nikt nie widział od momentu przybycia do ośrodka Urahary. Soi Fon, podejrzewając jakiś podstęp, napadła na Kisuke.
- Co im zrobiłeś?! – zapytała, przykładając mu do szyi uwolnioną formę Suzumebachi.
- Ja? Ja? – dopytywał się blondyn.
- Tak! Ty! Nie udawaj niewiniątka! Przede mną nic nie ukryjesz!
- Ależ ja naprawdę nie wiem, o co chodzi – odpowiedział zgodnie z prawdą.
- W tym twoim podejrzanym ośrodku zaginęło kilka osób. Jak masz zamiar się z tego wytłumaczyć? – zapytała, groźnie mu się przyglądając.
Grupka shinigamich stała wokół sprzeczającej się dwójki, przyglądając się z zainteresowaniem i oczekując na dalszy rozwój wydarzeń.
- A kto dokładnie zaginął? – zapytał Urahara, starając się odsunąć od złotego żądła.
- Porucznik Matsumoto oraz kapitanowie Kyouraku, Kuchiki i Ukitake – odpowiedziała kobieta.
- Jeszcze nie ma nigdzie Abarai-kuna – wtrącił nieśmiało Kira, który stał obok.
- Hmm… – Urahara potarł dłonią brodę, ukazując wszystkim minę wielkiego myśliciela. – Może są w saunie, albo w gorących źródłach?
- Byłyśmy w gorących źródłach, ale nikogo tam nie było – odezwała się Isane.
- A w saunie ktoś sprawdzał?
- Rangiku-san nie było także tam. – Nanao poprawiła okulary.
- A w męskiej też sprawdzałyście? – dopytał się Kisuke.
- W męskiej?! – zawołała oburzona Ise. – Jakże bym mogła wejść do męskiej sauny?! To niemoralne!
Urahara uśmiechnął się tylko pod nosem i popatrzył na panią porucznik z politowaniem.
- Chodźmy wszyscy tam zajrzeć, jeśli pójdziemy większą grupą, to myślę, że nie będzie pani tego uważała za aż tak niemoralne i niewłaściwe, nieprawdaż?
- D… Dobrze. Chodźmy – zgodziła się Nanao.
     Pochód z Uraharą i Nanao na czele ruszył korytarzami budynku. Kiedy stanęli przed drzwiami prowadzącymi do męskiej łaźni blondyn obejrzał się na panią porucznik z nieodgadnionym uśmieszkiem na ustach, jakby wiedział czego się może spodziewać za drzwiami.
- Jest pani pewna, Nanao-san? – zapytał.
- Tak. Proszę otworzyć drzwi – odpowiedziała pewnie, choć lekki rumieniec wystąpił na jej policzki.
Kisuke położył dłoń na okrąglej klamce i przekręcił ją. Zamek kliknął. Mężczyzna rozsunął zatem drzwi do przebieralni, w której na półkach w równych rzędach leżały poukładane męskie ubrania. Na wieszakach natomiast wisiały białe haori należące do kapitanów.
- To już wiadomo, gdzie podziali się kapitanowie. – Urahara wszedł do środka, a za nim podążyła grupka shinigamich. – Tylko, czy Kuchiki-san zmienił kolor szalika? – zapytał, podnosząc różowy szalik z podłogi.
- Ten szalik należy do Rangiku-san – odezwała się Isane.
Wszyscy spojrzeli na kolejne drzwi, które prowadziły już bezpośrednio do sauny. Hisagi uśmiechnął się do Kiry, a Soi Fon wystąpiła naprzód.
- Co to ma znaczyć? – Przyłożyła ucho do drzwi, nasłuchując. W przebieralni zapadła cisza, aż tu nagle z sauny dobiegł do nich głos śpiewu…

Hej, tam gdzieś z nad czarnej wody 
Siada na koń ułan młody.
Czule żegna się z dziewczyną,
Jeszcze czulej z Ukrainą.

Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły.
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,
Mój stepowy skowroneczku.


- Matsumoto! Nie fałszuj! – rozległ się głos Byakuyi. – Kapitanie Ukitake, proszę trochę niżej! Na trzy… Raz… Dwa… Trzy..

Wiele dziewcząt jest na świecie,
Lecz najwięcej w Ukrainie.
Tam me serce pozostało,
Przy kochanej mej dziewczynie.

Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły.
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,
Mój stepowy skowroneczku.


- Kapitanie Kyouraku! Znowu zgubił pan rytm! – krzyknął Kuchiki.
- Byakuya… hik… Nie bądź taki zgryźliwy – odpowiedział Shunsui.
Drzwi do sauny otworzyły się po cichu. Urahara wraz z Nanao i Soi Fon zajrzeli do środka, a za nimi cała reszta shinigamich. Widok, który ujrzeli bardzo ich zdziwił. Na środku sauny na stołeczku stał kapitan Kuchiki, jedyne jego odzienie stanowił krótki biały ręcznik przepasany w pasie. Podobnie odziani byli także Ukitake, Renji i Kyouraku, z tą różnicą, że Shusnui miał na głowie jeszcze swój słomkowy kapelusz. Obok nich siedziała, albo raczej na wpół leżała Rangiku, trzymająca w jednej ręce kartki z tekstem, a w drugiej butelkę sake. Wokół śpiewających walało się kilka pustych butelek.
- Źle, źle, źle! – krzyczał Byakuya, cały czerwony. Nie wiadomo tylko było, czy ze złości, że jego chórek, co chwilę się myli, czy z krążących w jego krwi procentów.
- Przepraszam Kuchiki-san – zagadnął Urahara, na którego zwróciły się wszystkie spojrzenia. –Mogę zapytać, co tu się dzieje?
- Byakuya wymyślił, że przygotujemy małe przedstawienie, hik… to było po trzeciej butelce… A teraz, jak to on, chce dojść do perfekcji i nas hik… trenuje – wybełkotał spod kapelusza Kyouraku.
- Skoro już wszyscy tutaj są – zaczął Kuchiki, lecz stołek, na którym stał niebezpiecznie się zachwiał i dumna głowa rodu runęła na podłogę. Abarai poderwał się ze swego miejsca i chwiejnym krokiem podszedł do czarnowłosego.
- Kapitanie! Nie umieraj! Jeszcze nie zdążyłem cię pokonać! – krzyczał czerwonowłosy.
- Kto tu umiera, Abarai? – zapytał zimno Byakuya. – Jeśli nie zaśpiewasz czysto, wtedy osobiście się postaram, byś nie miał już nigdy żadnej szansy, by mnie pokonać.
- Śpiewajcie! – zakomenderował Kuchiki, a chórek posłusznie go wysłuchał i spełnił polecenie.

Ona biedna tam została,
Przepióreczka moja mała,
A ja tutaj w obcej stronie
Dniem i nocą tęsknię do niej.


Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły.
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,
Mój stepowy skowroneczku.

Żal, żal za dziewczyną,
Za zieloną Ukrainą,
Żal, żal serce płacze,
Iż jej więcej nie obaczę.

Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły.
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,
Mój stepowy skowroneczku.


Urahara szepnął coś na ucho Hisagiemu, który chwycił Kirę za rękaw i wyciągnął go z sauny. Po chwili obaj wrócili z naręczem świeżych butelek.

Wina, wina, wina dajcie,
A jak umrę pochowajcie
Na zielonej Ukrainie
Przy kochanej mej dziewczynie

Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły.
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,
Mój stepowy skowroneczku.


- Dajemy sake, kapitanie. Może być? – zapytał Kuchikiego Urahara.
- Może być – odparł zimno.
- Skoro piosenka się skończyła, to może zmienimy miejsce? – zaproponował Kisuke.
- Ale tutaj jest tak cieplutko – powiedział Kyouraku.
- Ty pijaku jeden! – krzyknęła Nanao, wyciągając swoją wielką księgę, z którą nie rozstawała się ani na chwilę.
- Matsumoto! Co to ma znaczyć?! – wrzasnął Hitsugaya, który przyszedł za Kirą i Hisagim.
Rangiku spojrzała nieprzytomnie na kapitana, mrucząc coś pod nosem.
- Co mówiłaś?
- Taicho, cierpliwości, zaraz ugotuję ci kaszkę – wymamrotała.
- Matsumoto… – Toshirou zagryzł wargi i zacisnął pięści, by przy tylu osobach nie wyjść z siebie.
- Yare, yare… Jak już tak bardzo chcecie to chodźmy gdzie indziej – powiedział Shunsui, patrząc ostrożnie na swoją panią porucznik, która stała nad nim, niczym strażnik.
     Cała grupa przeniosła się do baru, gdzie wszyscy po raz kolejni wysłuchali śpiewu chóru pod dyrygenturą kapitana Kuchiki. Tak też dzień dobiegł końca, a goście Urahary zakończyli go na koniec wspólnym śpiewem i zabawą. Śnieg i mróz rządziły za oknem, lecz w środku ośrodka, wśród przyjaciół i towarzyszy broni było naprawdę gorąco. Wspólny odpoczynek i rozrywka po tak trudnych przejściach były tym, czego shinigami potrzebowali najbardziej.
***
"Ferie w Karakurze" może jest opowiadaniem mało walentynkowym, ale jako, że ferie już wszędzie dobiegły końca, to pomyślałam, że taki powiew wolności może się niektórym przydać :) Opowiadanie to powstało 9 kwietnia 2010 roku, więc prawie trzy lata temu. Sporo mu brakuje, ale nic nie zmieniałam, bo uznałam, że mogłabym popsuć :) Mam nadzieję, że tą krótką opowiastką wywołałam na Waszych twarzach uśmiech.


piątek, 1 lutego 2013

12. Nie zostawiaj mnie samego.



Na dworze było jeszcze szaro, zamglona tarcza słoneczna powoli wychylała się zza horyzontu. W podniszczonym starym domu znajdowała się dwójka dzieci. Gin przebudził się nad ranem z dziwnym uczuciem niepokoju. Spojrzał na śpiącą obok niego Rangiku. Była zlana potem, cała się trzęsła. Ichimaru w pierwszym momencie trochę spanikował i zaczął ją budzić. W odpowiedzi usłyszał jedynie niewyraźny pomruk i bezładnie wypowiadane słowa.
Gorączka trawiła jej ciało i umysł. Rozbiegane myśli nie mogły znaleźć wspólnego wątku. Koszmary senne i nieprzyjemne uczucie dręczyły chorą. W jednej chwili ponownie znalazła się na gorącej pustyni. Odczuwała ogromne pragnienie, spieczone usta drgnęły lekko.
- Wody...
Gin słysząc niewyraźną prośbę, zerwał się i przyniósł kubek pełen wody. Jedną ręką uniósł głowę Rangiku, a drugą przystawił jej naczynie do ust i lekko przechylił. Chłodny napój, przyjemnie zwilżył suche wargi. Nie otworzyła jednak oczu, ciągle śniła. W tym czasie chłopiec ułożył ją na posłaniu i okrył dodatkowym kocem. Przyłożył dłoń do czoła, odgarniając przy okazji grzywkę. Skórę, zroszoną potem, miała gorącą. Gin skrzywił się i nie wiedząc, co czynić starał się przypomnieć sobie, co robiła jego macocha, gdy on sam był chory.
     Dziecko przykryte po szyję leżało w niewielkim łóżku. Podeszła do niego kobieta z troską wypisaną na twarzy. Chłopiec poczuł przez sen, jak jego czoło przeciera chłodna, delikatna dłoń kobieca.
- Gin, jak się czujesz? – usłyszał spokojny głos.
Otworzył  swe czerwone oczy i spojrzał  na przyjazną twarz przybranej matki. Pomimo, że bolała go głowa i czuł się nie najlepiej uśmiechnął się do kobiety.
- Boli mnie, ale nie będę płakał – powiedział słabo.
- Oczywiście, że nie będziesz. W końcu tacy duzi chłopcy nie płaczą – odpowiedziała i odgarnęła grzywkę z jego czoła. Następnie położyła na nim chłodny okład i otuliła go dokładniej kocem.
- Spróbuj się przespać, sen jest najlepszym lekarstwem – powiedziała ciepło i wstała, by zostawić chłopca samego.
- Nie idź! – zawołał słabo srebrnowłosy. – Nie zostawiaj mnie samego...
Kobieta usiadła na krześle obok łóżka i pogłaskała srebrnowłosą główkę.
- W takim razie opowiem ci historyjkę, chcesz?
- Tak.
- Opowiem ci dziś opowieść o żebraku i królewiczu. – Spokojny głos rozległ się w dziecinnym pokoju.
Gin z zainteresowaniem słuchał opowieści o przygodach bohaterów. W końcu zasnął zasłuchany w kobiecy głos, który zawsze dawał mu poczucie bezpieczeństwa.
Powrócił do rzeczywistości i zostawił wspomnienia za sobą. Teraz to jemu miało przypaść w udziale opiekowanie się drugą osobą. Pogłaskał Rangiku po głowie. Oddychała ciężko i widać było, że ma wysoką gorączkę. Gin wstał i przeszukał skrzynię, która stała pod ścianą. Znalazł w niej skrawki materiału, obejrzał je dokładnie, po czym porwał na pasy i zmoczył w wodzie. Zimny okład ułożył na czole chorej. Następnie dorzucił drewna do ognia, by ogrzać izbę. Zimny wiatr przedostawał się do środka przez szczeliny w oknach, więc starał się uszczelnić dziury skrawkami materiału, które chwilę wcześniej znalazł. Gdy skończył usiadł obok leżącej Matsumoto i zmienił jej okład. Wpatrywał się w nią uparcie czekając, aż się obudzi. Jednak dalej spała i śniła. Tym razem przeniosła się z pustyni na środek zasypanej śniegiem polany. Biegała po niej sama uciekając przed cieniami kryjącymi się wśród drzew. Było jej zimno, dusił ją strach, który zaciskał się na obręczą na gardle.
- Rangiku! – Usłyszała nad uchem i przeniosła się z polany do starego domu.
Otworzyła oczy, gdy chłopiec zmieniał jej zimny okład.
- Gin? Gdzie jestem? – zapytała.
- Jak to gdzie? W domu. Dobrze, że się obudziłaś – powiedział zmartwiony.
- Kiepsko się czuję – wymamrotała słabo.
- Masz gorączkę – odpowiedział.
- A ty? – zapytała lekko zaniepokojona.
- Ze mną wszystko w porządku – odparł. – Zaraz zrobię ci herbaty, powinnaś się napić czegoś ciepłego.
- Uhm... – Przymknęła powieki. – Chyba się prześpię...
- Śpij, sen jest najlepszym lekarstwem – szepnął i poczuł, jakby gdzieś już to słyszał, tylko z innych ust.
Chłopiec ustawił naczynie nad ogniem i czekał, aż woda w nim się zagotuje. Następnie ponownie zmienił okład na czole rudowłosej. Wiedział, że musi zbić gorączkę, by jego mała przyjaciółka mogła wyzdrowieć. Kiedy herbata była przygotowana, delikatnie obudził rudowłosą.
- Herbata gotowa – powiedział i przysunął parujący płyn do bladych, spierzchniętych ust.
Popiła trochę i syknęła głośno.
- Idioto! To wrzątek! Poparzyłam sobie język – mówiąc to wystawiła język i wskazała palcem na jego czubek, by pokazać srebrnowłosemu w którym miejscu się sparzyła.
- Wybacz, ale wydawało mi się, że gorąca herbata pomoże – powiedział smutno.
- Daj – powiedziała cicho. Wzięła z rąk Ichimaru kubek i powoli, dmuchając i chuchając na gorący płyn zaczęła go powoli pić.
Przyjemne ciepło rozlało się po jej wnętrzu. Czuła, jak herbata przepala jej zachrypnięte gardło i ogrzewa płuca. Uśmiechnęła się słabo i oddała puste naczynie Ginowi. Potem ułożyła się na posłaniu i okryła kocem. Spojrzała na przyglądającego się jej chłopca.
- Czemu się tak dziwnie patrzysz? – zapytała.
- Nie chcę, żeby coś ci się stało – odparł.
- A co może mi się stać? – zapytała ponownie.
-Rangiku, nie możesz umrzeć i mnie zostawić – powiedział i przytulił się do rudowłosej.
- Ale ja nie mam zamiaru umierać – odpowiedziała zdezorientowana.
- Moje obie matki zachorowały i umarły, ty nie możesz mnie zostawić – szeptał jej do ucha.
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, a teraz odsuń się, bo się zarazisz – powiedziała i odepchnęła go od siebie.
- Nie zarażę się – odparł. – Poza tym wszystko, co należy do ciebie jest dobre, nawet te zarazki – uśmiechnął się szeroko.
- Idiota – bąknęła i przekręciła głowę w stronę ognia. – Gin, dorzuć do ognia, zimno mi.
- Tak jest! – zawołał ochoczo srebrnowłosy, a ogień buchnął żarem, gdy dorzucił kilka polan drewna.
- Jak się czujesz teraz? – zapytał chłopiec.
- Słabo. Ciągle mi zimno – odpowiedziała.
Położył się obok rudowłosej i przytulił ją do siebie. Matsumoto zrobiło się od razu cieplej, jednak nie mogła pozwolić, by chłopiec się od niej zaraził. Bardzo wątpiła w to, by był odporny na jej zarazki.
- Gin, zarazisz się – powiedziała.
- Nie – odparł krótko i jeszcze mocniej ją objął.
- Głupku! Dusisz mnie! – krzyknęła Rangiku.
Ichimaru został brutalnie wypchnięty z posłania. Spojrzał na dziewczynkę, która poprawiała sobie poduszkę. W końcu zerknęła na niego.
- Dziś będziemy spali osobno – powiedziała.
- Ale jak to?
- Nie chcę, żebyś się rozchorował – odpowiedziała spokojnie.
- Nieee!!! – zawołał zrozpaczony Gin.
- Śpimy osobno. Koniec i kropka – odparła rudowłosa i przymknęła powieki. Zmęczenie znów dało o sobie znać. Zapadła w lekki sen.

Chłopiec na polecenie małej przyjaciółki odsunął swoje posłanie, jednak nie położył się spać, tylko usiadł obok niej i przyglądał się w skupieniu. Martwił się. Dorzucił drewno do ognia i zapatrzony w drobną twarzyczkę Rangiku przypominał sobie, jak się spotkali. Pamiętał dokładnie tamten dzień i to, co wtedy postanowił. Jednak przez tych kilka miesięcy zmienił się jego stosunek do dziewczyny, choć czasem go denerwowała, to jednak nie byłby w stanie jej opuścić. Nie wyobrażał sobie teraz życia bez niej. Dała mu przyjaźń i ciepło, samotność zostawił za sobą dzięki niej. Dlatego teraz tak bardzo się martwił. Nie chciał, by go zostawiła, chciał by znów była wesoła i głośna, by się z nim kłóciła i śmiała się w głos. Zmieniał właśnie zimny okład na jej czole, gdy otworzyła oczy. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Czemu nie śpisz? – spytała zaspana.
- Będę przy tobie czuwał całą noc – powiedział z uśmiechem i zbliżył swoją twarz do jej własnej.
- Gin, co ty robisz? – zapytała zdziwiona, gdy przytulił swoje czoło do jej policzka.
- Sprawdzam, czy masz gorączkę – odparł po chwili. – Musisz wyzdrowieć.
- To tylko przeziębienie, wyjdę z tego – odparła Rangiku.
Chłopiec ciągle przytulony do jej policzka odgarnął kręcące się rude włosy, które go łaskotały.
- Czemu zachorowałaś? To chyba nie przez to rozpalanie ognia – zapytał chłopiec.
- Wczoraj szukałam cię na dworze i zmarzłam, do tego cała przemokłam – odpowiedziała czując przyjemny ciężar ramienia, którym ją obejmował.
- Czyli to przeze mnie... Nie umieraj – ostatnie słowa ledwie wyszeptał.
- Chyba masz jakąś obsesję na tym punkcie – zażartowała.
Gin uniósł głowę i spojrzał gdzieś w bok na ogień. Rudowłosa patrzyła na niego zaciekawiona. Po dłuższej chwili milczenia usłyszała głos.
- Moja matka umarła przeze mnie, dlatego nie chcę by coś ci się stało.
- Ale jak to umarła przez ciebie? – zapytała zdziwiona.
- Przy porodzie. Podobno to takie nasze rodzinne przekleństwo – powiedział uśmiechając się krzywo. – Dlatego ja nie będę miał nigdy żony i rodziny.
Położyła dłoń na jego ramieniu, nie wiedziała co powiedzieć. Jedyne co mogła, to po prostu być przy nim i Ginowi najwyraźniej to wystarczało.
- Ale przecież już masz rodzinę. Mnie – powiedziała Rangiku i przymknęła oczy. – Idę spać, ty też już idź.
Okrył dokładnie przyjaciółkę kocem po czym, dość niechętnie, skierował się do posłania leżącego kilka metrów dalej. Położył się na nim i wtulił w ciepłe przykrycie. Ułożył się na boku i patrząc na śpiącą Rangiku powoli zapadł w niespokojny sen. Budził się kilka razy w ciągu nocy i sprawdzał, czy gorączka jej nie rośnie. W dodatku męczyły go sny o przeszłości, zarówno tej dobrej, jak i złej.

***
 Dziękuję bardzo za wsparcie i za komentarze :) Opinie i podpowiedzi szczerze sobie cenię, więc dzięki wielkie Yuki :)
Kolejny turrnus ferii nam się zaczyna i kończy jednocześnie, dlatego wszystkim życzę udanej zabawy i wypoczynku :)

niedziela, 20 stycznia 2013

11. Wirujące płatki śniegu



Śnieg na zewnątrz padał obficie, przykrywał cały świat białą puchową pokrywą. Pogoda od kilku tygodni się nie zmieniała, wszędzie, gdzie się spojrzało, było pełno śniegu. Przejmujący ziąb wdzierał się do starej chaty, w której na posłaniu, przykryta po czubek nosa spała rudowłosa dziewczynka. Rangiku przekręciła się na drugi obok i wyciągnęła rękę spod koca. Zaczęła klepać dłonią podłogę wokół siebie, jakby czegoś szukała. Gdy nie mogła tego znaleźć, powoli otworzyła oczy. Usiadła, trzęsąc się z zimna, rozejrzała się dookoła. Była sama. Znowu.
- Gdzie on znowu poszedł? – zastanawiała się Matsumoto.
Dziewczynka wstała i okryła się kocem, pod którym spędziła noc. Rozejrzała się po izbie, lecz nigdzie nie widziała chłopca, z którym żyła od kilku miesięcy. Otworzyła drzwi i wyjrzała na dwór. Mroźny podmuch wiatru wepchnął ją z powrotem do środka. Wraz z tym podmuchem wleciało trochę śniegu, na którego widok Rangiku spochmurniała. Rudowłosa nie lubiła śniegu. Nie lubiła zimna, tym bardziej gdy nie miał jej kto ogrzać. Dziewczynka ponownie otworzyła drzwi, przygotowana na silny wiatr nie cofnęła się już pod jego naporem. Wyszła przed dom.
- Gin!!! – Echo poniosło się po okolicy. – Gin!!!
Matsumoto stała i nasłuchiwała. Jedyne, co usłyszała to powracające do niej echo jej własnych nawoływań. Zrezygnowana dziewczynka wróciła do domu. Całe jej ubranie było przemoknięte od padającego śniegu, włosy kleiły się do drobnej twarzy. Trzęsąc się z zimna podeszła do paleniska. Przegarnęła patykiem zwęglone kawałki drewna, szukała żarzących się niedopałków. Nic takiego nie znalazła.
- Niee... – zawyła zawiedziona a z jej oczu momentalnie trysnęły łzy.
Niebieskooka widziała, że pod ścianą leżało drewno na opał, ładnie ułożone w stosik, jednak na nic się ono nie zdawało w tej sytuacji. Czemu? Bo to zawsze Gin rozpalał ogień. Ona potrafiła jedynie wzniecić płomień, jeżeli w palenisku pozostawały jeszcze jakieś rozżarzone kawałki.
- Niech on tylko wróci, to przekona się jak to jest mnie zostawić! Odechce mu się tak nagle znikać – mówiła do siebie Matsumoto coraz bardziej szczękając zębami i ocierając łzy płynące po policzkach.
          Tymczasem Gin przedzierał się przez zaspy w kierunku miasta. Wiedział, że prawdopodobnie w chwili, gdy on mókł w śniegu, Rangiku wygrzewa się w domu i wyzywa go od najgorszych. Było mu trochę niezręcznie wychodzić bez słowa, ale uznał, że tak będzie lepiej. Wyrzuty sumienia uciszał tym, że przecież poprzedniego dnia przygotował sporo drewna na opał, więc Matsumoto nie powinna marznąć. Jemu ziąb tak bardzo nie przeszkadzał, wolał śnieżną zimę niż upalne lato. Zaśmiał się na wspomnienie narzekań Rangiku, która ubolewała nad tym, że srebrnowłosy ma zimne nogi i że we śnie jest jej przez to zimno. Natomiast Gin bardzo lubił ogrzewać swe stopy wciskając je pomiędzy niewielkie stópki rudowłosej. Ichimaru szedł dalej przed siebie rozpamiętując walkę, którą musiał stoczyć na jesieni. Był zły na siebie, że do tego doszło i to w obecności niebieskookiej, która powinna być trzymana jak najdalej od jego problemów. Gin łudził się, że jeśli tylko się postara, to Rangiku nie będzie miała nic wspólnego z jego kłopotami. Jednak już w momencie, w którym chłopiec pomógł się jej podnieść na pustyni splótł z nią swój los, a przez to wciągnął dziewczynę w swoje rodzinne potyczki.
- To wszystko moja wina, zapomniałem o czujności – powiedział do siebie i wszedł do miasta. – Teraz będzie inaczej, nie zapomnę, o tym co najważniejsze...
      Rangiku chodziła po całym domku, chcąc w ten sposób się rozgrzać. Była wściekła na wszystko, a przede wszystkim na Gina. Było jej zimno, czuła się samotna i ogólnie miała wszystkiego dość. Za każdym razem, gdy przechodziła koło drewna patrzyła na nie załamana.
- Ten idiota zostawił drewno, ale nie pomyślał, że nie dam rady nic z nim zrobić – mruczała zła.
Złość i smutek na zmianę chwytały ją w swe ramiona i targały jej myślami, które kłębiły się niespokojnie w rudej główce dziewczyny. W końcu Rangiku stanęła na środku a oczy rozbłysły chęcią walki. Walki o przetrwanie.
- Nie dam się! Pokażę tej białej małpie, że dam sobie radę bez niego! – zakrzyknęła, by krzykiem dodać sobie odwagi.
Wzięła kilka polan drewna i ułożyła je na palenisku. Następnie usiadła obok i zamknęła oczy.
- Jak to było? – zastanawiała się przez chwilę. – Wyobrazić sobie, jak energia rośnie we mnie i... – Rangiku starała się opanować swoje reiatsu.
Matsumoto znów przeszyło to dziwne uczucie, podobne do wcześniejszego, lecz teraz wiedziała, co ją spotka, więc była na to przygotowana. Starała się zapanować nad wypełniającą ją energią. Kiedy doszła do wniosku, że dłużej nie wytrzyma przestała się koncentrować i wszystko z niej uleciało. Była wyczerpana tą krótką chwilą, jednak w pewnym sensie i szczęśliwa, gdyż udało się choć po części zapanować nad tym, co ją wypełniało. Zajęcie to, choć bardzo męczące, pozwalało zapomnieć o obecnej sytuacji, o tym, że marznie i jest sama. Przy piątej próbie poczuła, jak środkowy palec jest przez coś ogrzewany, otworzyła oczy i zerknęła na prawą dłoń. Ze środkowego palca wydobywał się mały, sięgający zaledwie dwóch centymetrów płomień. Rangiku bardzo ostrożnie przyłożyła go do przygotowanych wcześniej polan i patrzyła z uwagą, jak zajmują się one ogniem. Kiedy Matsumoto poczuła, jak w domu robi się cieplej od palącego się drewna, uśmiechnęła się zmęczona. Wyczerpanie dało o sobie znać, osunęła się na podłodze i zapadła w sen.
        Rudowłosa dalej spała przy palenisku, na którym wesoło tańczyły czerwone płomienie ogrzewając dziewczynę, gdy drzwi lekko skrzypnęły i do domu wdarł się wieczorny chłód. W progu stanął Gin.
- Wróciłem! – zawołał i wszedł do środka zamykając za sobą drzwi.
Spojrzał na ogień, a potem na Rangiku, która leżała obok. Coś go zaniepokoiło, mianowicie to, że rudowłosa śpi na podłodze zamiast na posłaniu. Podbiegł do niej szybko, zostawiając za sobą mokre ślady na podłodze.
- Ran! – krzyknął srebrnowłosy i zaczął potrząsać leżącą dziewczynką.
Matsumoto osłabiona po przygodzie z rozpalaniem ognia spała twardo. Śniła o pustyni. Znów ta przeklęta pustynia i tak, jak wtedy słyszała głos Ichimaru, lecz ten był inny, głośniejszy i jakby przerażony. Siłą woli Rangiku uniosła powieki i zobaczyła nad sobą czerwone źrenice Gina, które uparcie się w nią wpatrywały. Gdy chłopiec zauważył, że rudowłosa się obudziła chwycił ją w objęcia. Bał się, że wydarzyło się coś w czasie jego nieobecności. Ściskał ją mocno i nie miał zamiaru wcale puszczać, dopóki nie usłyszał cichego głosu dziewczynki.
- Tak, Rangiku? – zapytał ciepło srebrnowłosy.
- Gin! Ty idioto! – krzyknęła Rangiku i oderwała się od chłopca.
Matsumoto zaczęła okładać piąstkami Gina, który w pierwszej chwili nie zareagował, tylko cierpliwie przyjmował wszystkie ciosy i gorzkie słowa, które płynęły z ust niebieskookiej.
- Ty skończony idioto! Małpo! Albinosie! Zostawiłeś mnie! Było zimno i nie mogłam rozpalić ognia... – Teraz krzyk rudowłosej zamienił się w szloch.
- Nie płacz – powiedział Gin.
- Będę płakać, bo jesteś ostatnim debilem! – Ciosy osłabły, a po policzkach znów płynęły strumienie łez.
Ichimaru chwycił Rangiku za ramiona i spojrzał jej w oczy. Widział w nich słabość. Co nią było? Srebrnowłosy wpatrywał się w duże, niebieskie oczy i zastanawiał się, co doprowadza Matsumoto do płaczu. Nie znalazł odpowiedzi. Był jeszcze zbyt młody. Choć on jeden powinien akurat zrozumieć, czego najbardziej obawiała się Rangiku.
- Gin, masz zimne dłonie – wyszeptała.
- To nic – odparł Gin i złożył na jej czole pocałunek. – Przepraszam – dodał i przytulił się do niej. Potrzebował ciepła.
- Jesteś mokry, przebierz się – powiedziała głucho dziewczynka i odsunęła się od Ichimaru.
            Gin próbował nawiązać rozmowę z przyjaciółką, lecz ta nie odpowiadała. Siedziała przy ogniu i wpatrywała się tępo w płomienie. Chłopiec próbował już wszystkiego, lecz ciągle nie odnosił sukcesu. W końcu zrezygnowany, usiadł obok Rangiku i także zapatrzył się w płomień. Dorzucił jedno polano do ognia i obserwował, jak języki ognia powoli zaczynają trawić drewno.
- Mówiłaś, że nie mogłaś rozpalić ognia, a jednak ci się udało – powiedział Ichimaru.
- Bo nie mogłam – odpowiedziała. - Ale użyłam reiatsu i w końcu mi się udało – dodała po dłuższej chwili.
- Udało ci się?! – zawołał Gin.
- Tak – odparła Rangiku.
- To musimy to uczcić! – krzyknął uradowany chłopiec.
- Nie mam ochoty – powiedziała cicho Matsumoto.
- Jak to?
- Tak to, idę spać. Jestem zmęczona – powiedziała dziewczynka i ułożyła się na posłaniu.
- To pewnie przez to, że używałaś energii – powiedział Gin, gdy zrozumiał czemu rudowłosa była bez sił.
- Pewnie tak – mruknęła wychylając czubek nosa spod koca.
Ichimaru przysunął swoje posłanie i połączył je z tym, na którym leżała Rangiku. Narzucił na siebie i Matsumoto koc i objął ją ramieniem. Wtulił twarz w jej miękkie włosy i już miał zasnąć, gdy usłyszał słabe pytanie niebieskookiej.
- Gin, gdzie byłeś?
- Musiałem zebrać trochę informacji – powiedział poważnie. – Nie chcę, żeby znów nas ktoś zaskoczył, jak przedtem.
- Aha – mruknęła dziewczynka.
- Dobranoc – szepnął chłopiec i ułożył się wygodniej mocno obejmując Rangiku.
- Gin? – usłyszał dziewczęcy szept.
- Hmm?
- Nie wychodź nigdy więcej, nie mówiąc nic przedtem – mruknęła rudowłosa i przesunęła rękę Gina niżej, tak by jej nie dusił we śnie.
- Śpij już – mruknął.
- Obiecaj – powiedziała cicho.
Nie obiecał. Zasnął. Za oknem wirowały białe płatki śniegu. Zima jest piękną porą roku, jednak nie dla wszystkich jednakowo przyjazną. Nad ranem Gin się przebudził. Wyczuł, że coś jest nie tak. Spojrzał na Rangiku i zbladł. Było źle, bardzo źle...


Mam nadzieję, że rozdzi, choć krótki, to ciekawy :) Wiem, że niektórym koniec może się nie spodobać, ale przecież chodzi o to, by było ciekawie, nieprawdaż? :) 
Pozdrawiam wszystkich cieplutko :) 

piątek, 18 stycznia 2013

10. Rodzina



- W końcu cię znaleźliśmy Ichimaru Ginie. – Głos mężczyzny rozszedł się w mroku.
Rangiku złapała przyjaciela za rękę. Nie podobała się jej ta dziwna trójka. Jeden z nich był niski i gruby, drugi - wyższy o kilka centymetrów, ale za to przeraźliwie chudy. Trzeci natomiast, ten który się odezwał, był najwyższy i wyglądał najgroźniej. Wyszczerzył się w niezbyt przyjemnym uśmiechu i przyglądał się dwójce dzieci.
- Widzę, że znalazłeś sobie przyjaciółeczkę – powiedział.
Gin wyszedł przed Rangiku tak, by ją zasłonić. Ręką, którą trzymał dziewczynkę starał się ją odepchnąć od siebie jak najdalej do tyłu. Ze zwykle uśmiechniętej twarzy chłopca zniknęła wesołość. Teraz Ichimaru był poważny, gotów na wszystko. Otworzył oczy i mężczyznom ukazały się ich świecące w zapadających ciemnościach czerwone źrenice.
- Nie ma wątpliwości, to ten mały Ichimaru – rzekł grubas.
- Kim jesteście i czego chcecie? – zapytał zimno chłopiec.
- No tak... – chrząknął jeden. – Nie przedstawiliśmy się. Jestem Goro, to jest Sadao, a tamten chudzielec to Koji. Wynajęła nas Czcigodna Masami– rzekł mężczyzna.
Ichimaru, słysząc imię kobiety, zbladł. Zacisnął mocniej dłoń, w której trzymał rękę rudowłosej. Matsumoto, widząc zdenerwowanie Gina, również zaczęła się niepokoić. Myślała gorączkowo, co zrobić. Ich dwójka nie miała szans przeciwko trzem dorosłym mężczyznom! Jedyne, co im pozostało to ucieczka, już chciała to powiedzieć chłopcu, gdy usłyszała jego głos.
 - Rangiku, uciekaj. Biegnij w krzaki i pędź, ile będziesz miała siły w nogach – wymruczał chłopiec.
Puścił jej dłoń i czekał, aż niebieskooka pobiegnie, by się ocalić.
- Ale Gin.... – szepnęła dziewczynka.
- Nie ginuj mi tu teraz! Masz uciekać, to rozkaz – powiedział twardo nie patrząc na przyjaciółkę.
- Ale...
- Już! Zjeżdżaj stąd! – krzyknął Gin i szybkim ruchem popchnął ją w stronę zarośli.
Mężczyźni zarechotali złowieszczo. Jeden z nich wyciągnął długi nóż i zaczął się nim bawić. Nie zwrócili uwagi na ucieczkę rudowłosej, ich obchodził tylko Ichimaru. To za niego im zapłacono.
- Jaki troskliwy, proszę, proszę... – zadrwił Goro.
- Nie wasz interes – mruknął Gin. – Czego ode mnie chcecie?
- Od ciebie? Niczego... No może z wyjątkiem twojej głowy – powiedział Sadao i zaśmiał się łapiąc się za ogromny brzuch.
- Tak? To chodźcie po nią – powiedział z uśmieszkiem srebrnowłosy i gestem przywołał mężczyzn.
Rangiku w tym czasie pobiegła w stronę zarośli, jednak nie zrobiła tego, czego oczekiwał od niej Ichimaru. Nie miała zamiaru zostawiać go samego. Schowała się w krzakach i obserwowała ścieżkę. Uklękła na ziemi i oparła dłonie na kamieniu. Spojrzała na kamień i podniosła go. Nie był on może zbyt duży, ale rudowłosa pomyślała, że może się przydać. Następnie spojrzała, jak Gin prowokuje Kojiego, który nie czekając długo, ruszył na chłopca z nożem. Śledziła ruchy chłopca zwinnie unikającego ostrza. W pewnym momencie Ichimaru oparł się na prawej ręce i kopnął Kojiego w nadgarstek w taki sposób, że broń wyleciała mu z dłoni. Srebrnowłosy szybko chwycił nóż i zaśmiał się głośno przerzucając broń z ręki do ręki patrząc, jak mężczyzna zgrzyta bezradnie zębami na widok odebranego narzędzia.
- No to jak będzie? – zapytał Gin.– Tylko jeden się odważył? W dodatku taka oferma?
Rangiku cały czas przypatrywała się z obawą przyjacielowi, który kluczył teraz pomiędzy całą trójką, gdyż po wyczynie Gina, mężczyźni rzucili się na niego jednocześnie. Srebrnowłosy był bardzo szybki, unikał wielu ciosów, drobna sylwetka działała na jego korzyść. Niestety nie wszystkich ciosów mógł uniknąć.           Dziewczynka widziała też, jak w ciemności ostrze noża błyszczało w dłoni chłopca, który nie oszczędzał swych przeciwników. W całym tym zamieszaniu Sadao nadział się na ostrze, które wystawił Goro. Pchnięcie to było wycelowane prosto w Ichimaru, jednak ten zdążył uskoczyć.
- Cholera... – wydyszał Goro, widząc, jak jego towarzysz wyzionął ducha. – Zapłacisz mi za to bękarcie!
Mężczyzna rzucił się na Gina i zaczął go gonić. Biegali w kółko. W końcu Ichimaru podbiegł do Kojiego, który stał przez jakiś czas nieruchomo i schował się za nim. Goro siłą rozpędu wpadł na towarzysza i obaj upadli na ziemię. Chłopiec chciał wykorzystać tę sytuację i uciec, lecz chudzielec złapał go za kostkę i pociągnął. Gin zaczął wierzgać nogami, lecz tamten okazał się silniejszy. Mężczyzna zaśmiał się, jednak był to ostatni śmiech w jego życiu. Został ogłuszony kamieniem, który ciągle był trzymany w drżących dłoniach rudowłosej dziewczynki. Matsumoto przerażona tym, co się dzieje, poddała się woli instynktu, który nakazywał jej bronić Gina. Uwolniony chłopiec podszedł do kulącego się na ziemi Gora. Mężczyzna trzymał się za brzuch i jęczał z bólu. Ichimaru schylił się nad nim i spojrzał mu w twarz. Czerwone źrenice zalśniły złowrogo. Leżący na ziemi rzezimieszek zadrżał ze strachu widząc wpatrujące się w niego oczy, ich kolor przywodził mu na myśl krew. Jego krew.
- Oszczędzę cię – powiedział chłodno Gin. – Tylko po to, byś przekazał pewną wiadomość mojej ciotce.
- T... Tak? – zapytał wystraszony mężczyzna.
- Powiedz jej, żeby mnie nie szukała. Sam ją znajdę, gdy nadejdzie czas.
Kiedy Gin skończył mówić skumulował swoją energię i pchnął ją w brzuch Gora. Mężczyzna zawył z bólu i stracił przytomność.
Rangiku podeszła na drżących nogach do Ichimaru. Spojrzała na niego. Był cały we krwi, była to jego własna krew, jak i jego przeciwników. Następnie spuściła wzrok na kamień, który ciągle trzymała. Wypuściła go z rąk.
- Gin...
- Już dobrze – powiedział ciepło.
Dziewczynka rzuciła się mu w ramiona głośno płacząc. Całe napięcie, strach, wszystkie emocje wybuchły w tej jednej chwili. Ichimaru sprawiał wrażenie opanowanego, lecz wszystko w nim trzęsło się ze strachu.
- Miałaś uciekać – szepnął jej do ucha.
- Nie m... mogłam cię zo... zostawić – zachlipała.
- Oj, głuptasie, głuptasie... Proszę, nie płacz. – Gin starał się uspokoić przyjaciółkę, objął ją mocno i szeptał słowa pocieszenia.
- Chodźmy stąd, musimy jak najszybciej stąd odejść – powiedział chłopiec, gdy Rangiku przestała zanosić się płaczem.
Objął dziewczynkę ramieniem i razem skierowali się w stronę domu. Matsumoto ciągle nie mogła do siebie dojść, łzy płynęły z jej niebieskich oczu.
- Gin, czy ja zabiłam człowieka? – zapytała głucho.
- Nie, Rangiku. Nie zabiłaś, on tylko stracił przytomność – skłamał chłopiec.
Ichimaru na tyle zdążył już poznać rudowłosą, że wiedział, jakby zareagowała na coś takiego. Chciał jej tego oszczędzić. Chciał, by jego wiewióreczka na zawsze pozostała tą wesołą, niewinną, pozbawioną trosk i obciążeń dziewczynką. Szli dalej w milczeniu. Kiedy dotarli do domu, Gin spakował wszystkie ich rzeczy, chwycił Rangiku za rękę i pociągnął ją na południe.
- Musimy się przenieść. Tu już nie jest bezpiecznie – wytłumaczył dziewczynce.
- Kim byli ci mężczyźni? I kim jest ta Masami? – zapytała Rangiku.
Srebrnowłosy przez chwilę nie odpowiadał, lecz czuł, że musi parę spraw wyjaśnić przyjaciółce, gdyż w momencie, w którym podniosła kamień i zaatakowała człowieka, by bronić jego – Gina, stała się częścią tej zagmatwanej historii prześladującej Ichimaru od urodzenia.
- To byli najemnicy Masami, mojej ciotki – zaczął. – Masami była siostrą mojego ojca. Nienawidziła mnie i mojej rodziny.
- Była siostrą twojego ojca? To znaczy...
- Tak, to znaczy, że mój ojciec już nie żyje, tak samo jak moja matka i młodszy brat, a także druga żona ojca – powiedział smutno Gin.
- Och... – Rangiku przytuliła się do Ichimaru, zrobiło się jej go strasznie żal. – Teraz ja jestem twoją rodziną – dodała z uczuciem.
- Tak, Ran – przytaknął chłopiec i pocałował ją w czoło. – Jesteśmy teraz jedną rodziną.
- Już na zawsze... – odparła rudowłosa.
- Na zawsze. – potwierdził Gin.
            Nocą, wypełnioną księżycowym blaskiem, przez dolinę szła dwójka dzieci. Ich podróż w poszukiwaniu domu zaczęła się ponownie. Stary musieli pozostawić za sobą. Odeszli w poszukiwaniu szczęścia i bezpieczeństwa. Żadne z nich nie żałowało starego drewnianego budynku, który dawał im schronienie, gdyż troska o drugą osobę była silniejsza od przywiązania do luksusu posiadania domu. Liczyło się to, że są razem. Nieważne gdzie, jak, kiedy i dlaczego. Byli rodziną i to dawało im siłę, by dążyć dalej i iść przed siebie z uśmiechem na twarzy.

No i kolejne rozdzialiki w drodze :) W moim województwie ferie już od tygodnia, został jeszcze jeden, a w tym czasie trochę coś poskrobałam, popisałam i poprawiłam. 
Na prośbę jednej z wiernych czytelniczek postanowiłam dorzucić parę rozdzialików w następnej części - Akademii, więc będzie coś świeżego, a nie odgrzewanego :) 
Mam nadzieję, że korzystacie z tej ślicznej śnieżnej pogody. Sama zaraz wyciągam psa i idziemy się wybiegać, tzn. ona będzie biegać, a ja przed nią uciekać :) Bernardyny są niebezpieczne, jak się rzucą ze szczęścia na swego pana, wierzcie mi :) 
Udanych ferii kochani :) Może troszkę Wam je umilę rozdziałami na RanGin :)


wtorek, 8 stycznia 2013

09. Niewolnica

Rangiku spała spokojnie, wtulona w ramię chłopca, ogrzewała mu swoim oddechem szyję. Gin przebudził się, gdy rudowłosa poruszyła lekko głową. Otworzył szeroko swoje zazwyczaj przymknięte oczy i spojrzał w sufit. Na jego usta wypełzł chytry uśmieszek, zerknął kątem oka na śpiącą słodko dziewczynkę, zsunął delikatnie jej głowę ze swego ramienia. Następnie po cichu wstał, by nie obudzić Rangiku i stąpając na palcach podszedł do paleniska. Chwycił napełniony do połowy wodą kubek i podkradł się do śpiącej. Nachylił się nad nią, przyglądając się jej twarzyczce. Matsumoto miała lekko rozchylone usta, do których zakradł się kosmyk włosów. Gin odgarnął delikatnie włosy z zaróżowionego policzka. Popatrzył jeszcze chwilę na dziewczynkę zamyślony.
- Naprawdę jesteś ładna... – szepnął.
Kiedy wypowiedział te słowa podniósł kubek z wodą nad głowę dziewczynki i przechylił go.
- ...ale czas już wstawać! – zawołał głośniej.
Rangiku, nie wiedząc, co się dzieje, otworzyła momentalnie oczy. Zimna woda, która spływała jej teraz po twarzy i włosach obudziła ją w jednej chwili. Gdy zobaczyła, że Gin kuca obok posłania z pustym kubkiem, w którym najprawdopodobniej przed chwilą była jeszcze woda, wściekła się.
- Oblałeś mnie! – krzyknęła.
- Chciałem cię tylko obudzić – odpowiedział niewinnie.
- I mam ci uwierzyć?! Miałam taki ładny sen...
- Jaki? – zapytał ciekawy chłopiec.
- Nie powiem ci! – zawołała dziewczynka.
Rangiku stanęła nad Ginem i zamachnęła się, by go uderzyć w głowę, lecz Ichimaru w ostatniej chwili uchylił się przed atakiem wściekłej rudowłosej.
- Dziś jesteś moją służącą – powiedział po chwili chłopiec. – A służące zachowują się inaczej w stosunku do swoich pracodawców.
- Co?
- Nie pamiętasz? Wczorajsza ryżowa kulka - przypomniał Gin.
Matsumoto, przypomniawszy sobie obietnicę, zmarkotniała. Zapomniała całkiem o tym, że przyrzekła robić, cokolwiek Gin sobie zażyczy. Kiedy zgadzała się na jego propozycję myślała wyłącznie o chwili obecnej, o słodkiej ryżowej kuleczce. Nie zastanawiała się nad umową, którą zawarli. Tak naprawdę to nawet nie słuchała zbyt uważnie. W tamtym momencie była gotowa obiecać mu wszystko.
- Ale... – zaczęła zrozpaczona, gdyż docierało do niej, że to będzie jeden z jej gorszych dni w życiu.
- Nie ma „ale”, chyba się nie wycofasz? – odparł Gin.
- Może byśmy... – Rangiku zastanawiała się, co zrobić, czy powiedzieć, by wymigać się od obietnicy.
- Rangisiu, myślę że jesteś odpowiedzialną, dumną dziewczyną, która zawsze dotrzymuje słowa, nieprawdaż? – zapytał z uśmiechem srebrnowłosy.
Matsumoto słysząc takie słowa nie mogła zaprzeczyć, a z drugiej strony przyznanie racji Ginowi doprowadzało do tego, że rudowłosa musiałaby cały dzień spełniać jego najwymyślniejsze zachcianki. Dziewczynka biła się przez jakiś czas z myślami.
- Dobrze – westchnęła z rezygnacją.
- Wspaniale! – zakrzyknął Gin. – To może zaczniemy od kąpieli... – dodał po chwili namysłu.
- Jak chcesz to się kąp – mruknęła rudowłosa.
- No tak, tylko widzisz... Ktoś musi przynieść wody, a potem jeszcze trzeba będzie ją podgrzać – odparł z satysfakcją chłopiec.
- I niby ja mam to zrobić? – Rangiku zapytała z niedowierzaniem.
Gin na to pytanie nie odpowiedział tylko twierdząco pokiwał głową. Matsumoto zacisnęła dłonie w pięści i przygryzła wargę, by nie wybuchnąć. Chwyciła wiadro, które stało przy drzwiach i wyszła z domu. Skierowała swe kroki ku strumieniowi, który płynął niedaleko. Przez całą drogę mruczała pod nosem wyzwiska pod adresem srebrnowłosego i obiecywała sobie, że jak tylko ten dzień się skończy, to Gin pożałuje tego wszystkiego.
         Ichimaru w tym czasie usiadł przed domem i wystawił twarz do słońca. Zamierzał wykorzystać ostatnie ciepłe dni jesieni i poleniuchować. Spojrzał w niebo i obserwował chmury myśląc o tym, jak wściekła musi być jego przyjaciółka.
- To dopiero początek – powiedział do siebie i zaśmiał się głośno.
Od szczytu domu nadeszła Rangiku, a słysząc śmiech chłopca, jeszcze bardziej się zezłościła.
- Co cię tak śmieszy? – zapytała chłodno.
- Nic takiego – odparł Gin i spojrzał na nią, uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Matsumoto postawiła wiadro z wodą obok Ichimaru z poczuciem wypełnionej misji. Miała nadzieję, że srebrnowłosy nie wymyśli nic więcej. Jednak były to płonne nadzieje.
- W zimnej nie będę się mył. Podgrzej ją – rozkazał władczym tonem, zanosząc się w duchu śmiechem.
- Panicz się znalazł od siedmiu boleści! Sam ją sobie zagrzej! – krzyknęła dziewczynka.
- Dziś to ty wykonujesz moje rozkazy – odparł chłopiec.
- Grr... Nie umiem – powiedziała Rangiku.
Rudowłosa miała nadzieję, że fakt, iż nie potrafi rozpalić ognia zwolni ją z zadania podgrzania wody. Jednak Gin nie miał zamiaru jej ustępować. Spojrzał na nią i złapał ją za prawą rękę.
- Użyj energii duchowej, jak ja... – mówiąc to wytworzył na swojej dłoni kilka tańczących iskierek.
Niebieskooka z podziwem wpatrywała się w ogniste języki, które powstały z energii Gina. Wiedziała, że także posiada reiatsu, jednak nie potrafiła się nim posługiwać w żaden sposób. Do tej pory to zawsze Ichimaru rozpalał ogień, ona tylko się temu przyglądała.
- Gin, nie potrafię tak... – powiedziała cicho.
- Nauczę cię – odpowiedział i uniósł jej dłoń wyżej. – Wyobraź sobie, że energia z całego twojego ciała, od stóp przepływa wyżej i wyżej, przechodzi przez brzuch i kieruje się dalej w stronę ramienia aż do dłoni. Teraz pomyśl o energii wydobywającej się z twojego serca i z umysłu, które kumulują się w twojej prawej ręce.
Dziewczynka słuchała uważnie słów Gina i starała się sobie wyobrazić ową energię. Czuła mrowienie w całym ciele i delikatne ciepło przechodzące przez jej organy. Nagle zaszumiało jej w głowie, zimna fala przeleciała przez jej ciało. Zemdlała.
         Gin potrząsał nią energicznie starając się przywrócić ją do świadomości. W końcu, gdy Rangiku otworzyła oczy, chłopiec odetchnął z ulgą.
- Co się stało? – zapytała słabym głosem.
- Odpłynęłaś... – odparł Gin. – Jak się teraz czujesz?
- Hmm... Chyba dobrze, trochę tylko kręci mi się w głowie – odpowiedziała.
Ichimaru chwycił wiadro i zaniósł do domu. Rudowłosa podreptała za nim i opadła ciężko na posłanie, ułożyła głowę na poduszce i przyglądała się, jak Gin ponownie przywołuje iskierki, którymi następnie rozpalił ogień. Srebrnowłosy obejrzał się na Matsumoto.
- Odpocznij trochę, daję ci przerwę, potem dokończymy.
Głos chłopca coraz wolniej i ciszej docierał do świadomości dziewczynki. Rangiku zapadła w sen.
         Gin delikatnie budził dziewczynkę, która powoli otwierała swe niebieskie oczy. Spojrzała na niego zamglonym wzrokiem, na co chłopiec odpowiedział jej szerokim uśmiechem. Rangiku zauważyła, że Ichimaru jest do połowy rozebrany. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Ubierz się, bo zmarzniesz – powiedziała, ziewając przy tym.
- Ubiorę się, tylko najpierw musisz umyć mi plecy – odpowiedział wesoło.
- Plecy?
- Tak, no wiesz, to co się ma z tyłu. – Chłopiec odwrócił się tyłem do rudowłosej, by zademonstrować jej miejsce wykonania kolejnego zadania.
- Wiem, co to są plecy... – odpowiedziała dziewczynka z błyskiem w oku.
Matsumoto zamoczyła myjkę w ciepłej wodzie i zaczęła przecierać plecy chłopca. Zaczęła od ramion i barków, potem schodziła powoli w dół. Najpierw myła je delikatnymi, okrężnymi ruchami. Potem zaczęła coraz mocniej trzeć skórę, aż zrobiła się czerwona. Z ust Gina, co chwilę wydobywał się syk, gdy tylko rudowłosa mocniej tarła myjką jego plecy. Taka mała zemsta dała dziewczynce ogromną satysfakcję, w końcu mogła się odegrać na Ichimaru. Kiedy myjką zjechała w dół kręgosłupa jej wzrok padł na bliznę, która zaczynała się na boku chłopca. Rangiku wiedziała, że ciągnie się ona aż do brzucha srebrnowłosego. Opuściła dłonie i wpatrywała się w cienką czerwoną kreskę, która wryła się głęboko w skórę srebrnowłosego.
- Co się stało? – zapytał Gin. – Skończyłaś już? – zapytał z nutką nadziei w głosie.
- To nie był niedźwiedź, prawda?
Tym pytaniem Matsumoto całkowicie zaskoczyła chłopca, który nie spodziewał się, że jeszcze będą musieli wrócić do tego tematu. Ichimaru chwycił ubranie i naciągnął je na siebie. Zakrył plecy i bliznę, nie chciał, by Rangiku dalej ją oglądała.
- Gin?
- To nie był niedźwiedź – odpowiedział sucho chłopiec.
Siedział teraz odwrócony plecami do rudowłosej, więc nie mogła widzieć jego twarzy. Dziewczynka objęła go i przytuliła się do poranionych pleców. Nie wiedziała co, lub kto to zrobił, lecz była pewna, że Ichimaru nie chce jej o tym powiedzieć i może dlatego tak bardzo chciała wiedzieć. Ona przed nim nie miała żadnych sekretów, a on miał ich kilka. Rangiku nie wiedziała nawet, jak wiele ich w rzeczywistości jest.
- Kto ci to zrobił? – zapytała ciepłym głosem kierując to pytanie wprost do jego prawego ucha.
- Zły człowiek – odparł głucho.
Dzieci przez kilka minut siedziały cicho. Rudowłosa na razie o więcej nie pytała. Postanowiła, że dojdzie do prawdy małymi kroczkami. Zauważyła bowiem, jak bolesne było dla Gina mówienie o tym. Ichimaru natomiast zatonął we własnych mrocznych myślach jednak, gdy poczuł na swej skórze gorący oddech dziewczynki wrócił do rzeczywistości.
- Mam ochotę na grzyby – przerwał ciszę. – Twoje kolejne zadanie to nazbieranie ich.
- Grzybów ci się zachciało – Rangiku prychnęła jak kotka i wstała.
- Tak, zachciało mi się. A dziś...
- A dziś jestem twoją służącą – dopowiedziała za niego – Ale chodź ze mną.
- Pójdziemy razem, ale to ty będziesz się schylała po grzybki i to ty je będziesz potem niosła – odparł srebrnowłosy z przyklejonym uśmiechem.
- Leń z ciebie – powiedziała Matsumoto i wyszła z domu.
           Kiedy Rangiku nazbierała satysfakcjonującą chłopca ilość grzybów, a Gin wysłuchał całej litanii wyzwisk i obelg pod swoim adresem, oboje doszli do wniosku, że czas wracać do domu. Słońce powoli chowało się za horyzontem, a gromadzące się na niebie chmury zwiastowały zbliżający się deszcz. Dwójka dzieci szła porośniętą wysoką trawą dróżką. Rudowłosa niosła zebrane grzyby, natomiast Ichimaru w międzyczasie nazbierał trochę chrustu.
- Gin, kiedy znów pójdziemy do miasta? – zapytała dziewczynka.
- Nie wiem... A kiedy byś chciała?
- Może jutro? – zapytała z nadzieją.
- Może...- odpowiedział chłopiec.
Szum drzew i szelest liści pod stopami dzieci rozbrzmiewał w półmroku. Samotny ptak siedzący na drzewie wyśpiewywał swoje wieczorne trele, jednak nie zagłuszył w ten sposób pękającej gałązki. Dzieci stanęły i rozejrzały się wokoło. Krzaki obok dróżki poruszyły się i wyłoniło się z nich trzech mężczyzn. Jeden z nich uśmiechnął się szeroko pokazując swoje pełne ubytków uzębienie.
- W końcu cię znaleźliśmy – mężczyzna zarechotał złowieszczo. – Ichimaru Ginie.
    Ptak na drzewie zamilkł i zerwał się do lotu. Samotny liść zawirował w powietrzu i wylądował pomiędzy mężczyzną a chłopcem.

 I tak oto kolejny rozdział za nami. Mam nadzieję, że teraz uda mi się utrzymać lepsze tempo, niż ostatnio :)
Dziękuję wszystkim wytrwałym czytelnikom, którym się jeszcze chce tutaj zaglądać ;)
Pozdrawiam Was gorąco!
Miyuki