czwartek, 27 września 2012

02. Jak lis z kotem

Na pustyni, w jednym z licznych okręgów Rukongai, powiewał delikatny wiatr. Poruszał on jasnymi kosmykami włosów dziewczynki wtulonej w srebrnowłosego chłopca. Ich drobne, dziecięce ciałka wtulone w siebie poszukiwały ciepła i ochrony.
Gin poruszył się i przewrócił z boku na plecy, uniósł prawą powiekę i spojrzał w jasne niebo. Kilka pojedynczych obłoków leniwie wędrowało nad nim. Zapatrzył się w ich kształty, bawiąc się wyobraźnią. Stara zabawa jak świat, znana wszystkim dzieciom. Była to jego ulubiona zabawa, gdyż nie potrzebował do niej nikogo – był samowystarczalny. Obserwował jeden z obłoków. Była to niewielka biała chmurka, kształtem przypominająca zwierzątko. Przez chwilę zastanawiał się, jakie może to być stworzenie. Miało niewątpliwie cztery nogi i długi ogon. Powiewający wietrzyk przekształcił odrobinę obłoczek w wyniku czego można było dostrzec głowę, która należała do zwierzątka zrodzonego się w wyobraźni chłopca.

- Lis! – zakrzyknął wesoło chłopiec.
Kiedy jego głos rozległ się wokoło i wrócił jako echo, dziewczynka, śpiąca obok, uniosła powieki i przetarła piąstkami oczy. Następnie rozejrzała się powoli dookoła, starając przypomnieć sobie, co robi w takim miejscu. Zaspanej rudowłosej, w końcu przypomniał się wczorajszy dzień, towarzyszący mu smutek i samotność, a także radość i nadzieja, które zagościły w jej sercu, gdy spotkała tego dziwnego chłopca.
- Jaki lis? – zapytała.
- Patrz, tam! Na tę chmurkę. To lis – odpowiedział chłopiec, wskazując palcem prawej ręki, przesuwający się leniwie obłok.- To nie lis. To przecież kot - odpowiedziała pewnym siebie głosem dziewczynka.
- Jaki kot?! – oburzył się Gin. – Widziałaś kiedyś takiego kota? Przecież widać, że to lis.
- Ja ci mówię, że to kot. – Mała dziewczynka obstawała uparcie przy swoim. – Lisy są niedobre, a to jest dobra chmurka. – Rangiku uśmiechnęła się naiwnie i spojrzała na Gina. – Zagrajmy w nożyce, papier, kamień. Kto wygra, ten miał rację.
Gin słysząc propozycję dziewczynki prychnął pod nosem.
- W co? To gra dobra dla dzieciaków – odpowiedział chłopiec.
- Dorosły się odezwał... – Obrażona Rangiku wstała i otrzepała swoje ubranie, które było w opłakanym stanie – Stchórzyłeś, więc to ja miałam rację! – zaśmiała się i spojrzała wyzywająco na chłopca. 
Ichimaru, jakimkolwiek nie byłby ignorantem, takiej zniewagi znieść nie mógł, tym bardziej oskarżenia wypowiedzianego przez mniejszą od niego dziewczynkę. Dziewczynkę!
- Coś ty powiedziała? – Ichimaru wstał. Otworzył oczy i przenikliwie spojrzał na nią swoimi jasnymi źrenicami. Rangiku przez chwilę poczuła się niepewnie, jednak po chwili przypomniała sobie, że to właśnie Gin uratował ją poprzedniego dnia. Przytulił ją także wieczorem, by nie zmarzła. Pewność siebie wróciła.
- Powiedziałam, że stchórzyłeś – mówiąc to, zadarła główkę do góry, by spojrzeć chłopcu w oczy. Ichimaru spojrzał nachylając się odrobinę, był bowiem o pół głowy wyższy od dziewczynki i uśmiechnął się w swój charakterystyczny sposób, którego Rangiku nie miała jeszcze okazji poznać. Był to zimny uśmiech osoby pewnej swoich racji, wywołujący nieprzyjemne uczucie u rozmówcy. Uśmiech - maska, który skrywał wszystkie myśli. 
- Nie jestem tchórzem – wyszeptał zimno. Zauważył, że oczy dziewczynki się zaszkliły. Szybko się zreflektował i uśmiechnął się wesoło. Położył dłoń na  jej ramieniu i zerknął do góry na obiekt, który wywołał tę nieprzyjemną sytuację.
- Rangiku, zagrajmy. Udowodnię ci, że miałem rację. – powiedział tym razem już wesoło.
Uśmiech wrócił na twarz dziewczynki. Przez chwilę czuła się bardzo niepewnie, nie wiedziała co ma myśleć. Przestraszyła się zimnego spojrzenia, jakim obdarzył ją Gin, a także zimnego głosu, w którym pobrzmiewała niebezpieczna nuta. Jednak wszystkie przykre myśli umknęły z chwilą, gdy zobaczyła ten „dobry” uśmiech swego towarzszysza.
Para ustawiła się naprzeciw siebie ze schowanym prawymi dłońmi za plecami. Po chwili dało się słyszeć dwa głosy, które odliczały:
- Raz! Dwa! Trzy! – Dwie wyciągnięte dłonie pokazały się między nimi, obie były zaciśnięte w pięści.
- Jeszcze raz! – zawołała ożywiona dziewczynka. 
- Raz! Dwa! Trzy! – Rozległo się ponownie po okolicy. Tym razem dwie rozwarte dłonie pojawiły się między chłopcem a dziewczynką.Zabawa trwałaby zapewne o wiele dłużej, gdyby nie przerwał jej dziwny dźwięk. Dźwięk, przypominający burczenie, wydobywający się z brzucha niebieskookiej. Rangiku chwyciła się za brzuch, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Gin spojrzał na nią przekrzywiając głowę.
- Chyba jesteś głodna – powiedział.
- Nie, wcale! – odpowiedziała prędko Rangiku, lecz nie dane jej było dopowiedzieć nic więcej, gdyż znowu rozległo się burczenie. Dziewczynka cała spłonęła rumieńcem. Ginowi zdawało się, że nawet jej włosy przybrały bardziej czerwony odcień. Nie namyślając się długo, chłopiec chwycił swą towarzyszkę za rękę i pociągnął ją za sobą.- Nie mam już nic do jedzenia, ale może uda nam się w końcu opuścić pustynię. Kiedy do zrobimy, to na pewno znajdziemy jakieś pożywienie – rzekł chłopiec i nie oglądając się na niebieskooką szedł raźnym krokiem. 
Myślał o niej. Czuł się przy Rangiku swobodnie. Zauważył nawet, że udało mu się spokojnie przespać całą noc przy jej boku, co trochę go zdziwiło. Nie był przyzwyczajony do posiadania towarzystwa, zawsze był sam. Gdziekolwiek się pojawił nie potrafił nawiązać kontaktu z innymi dziećmi, które go unikały. Wyczuwały bowiem, że Ichimaru jest inny. Inność natomiast wywołuje niepewność, a od niej do strachu jest już niedaleko. Chłopiec nie potrafił zrozumieć czemu tak się dzieje. Na początku bardzo się starał, próbował zabawy z innymi, jednak szybko zauważył, że jest niemile widziany. Nauczył się zatem żyć sam, sam sobie był przyjacielem i towarzyszem zabaw. Z czasem przestało mu zależeć na innych, nie potrzebował ich, ponieważ oni nie potrzebowali jego. Człowiek, by być szczęśliwym musi czuć się potrzebnym. Gin tego nie rozumiał. Żył samotnie, bez nikogo i tak mu było dobrze – tak sobie wmawiał. Jednak teraz, idąc z uratowaną przez siebie dziewczynką przez pustynię, zaczął uświadamiać sobie, że brakowało mu towarzystwa drugiego człowieka. Dopiero teraz zaczynał  rozumieć, dlaczego źle sypiał przez ostatnie lata. Jeszcze wczoraj miał zamiar pobawić się z nią tylko trochę, by potem ją zostawić. Myślał, że tak będzie najlepiej, gdyż jego natura samotnika na dłuższą metę nie zniosłaby towarzystwa jednej i tej samej osoby. Poza tym przykre doświadczenia z przeszłości mówiły mu, że prędzej czy później, dziewczynka sama odejdzie, tak jak wszyscy, do których zbliżył się w przeszłości. Już dzisiaj, przez moment widział w jej oczach to spojrzenie, z jakim spotykał się wcześniej. Postanowił, że dopóki Rangiku z nim jest, będzie korzystał z jej obecności, tyle  ile tylko będzie mógł. Chciał jak najpełniej odczuć obecność drugiej osoby.

- Rangiku, opowiedz mi o sobie. – Chłopiec zwrócił się do swej towarzyszki.
- Niewiele wiem. Nie pamiętam niczego, prócz wędrówki po tej pustyni. Potem spotkałam ciebie i to tyle – odpowiedziała smutno rudowłosa.
- To znaczy, że nie masz rodziny? – zapytał Gin niepewnie. Sam nie wiedział, czemu ale serce biło mu odrobin ę szybciej. Bał się. Czego? Odpowiedzi. Rangiku przez chwilę milczała. Próbowała sobie przypomnieć cokolwiek, jednak nie mogła. Tak bardzo chciałaby mieć kogoś bliskiego, lecz wyglądało na to, że była całkiem sama. 
- Nie pamiętam nic. Tego, żebym miała rodzinę również – odpowiedziała po dłuższej chwili. Pociągnęła przy tym nosem. Rozmyślała nad swym losem. Smutny był to los, dopóki nie spotkała Gina. 
Kiedy Ichimaru usłyszał odpowiedź, poczuł, jak całe napięcie opada. Ulżyło mu. Ucieszył się, że dziewczynka jest sama. Było to bardzo egoistyczne podejście, jednak nie można się dziwić dziecku, które przez tyle lat było samo. Cieszył się w duchu, iż Rangiku nie ma nikogo. Oznaczało to, że nikt mu jej nie odbierze. Nikt się o nią nie upomni. Niewiele myślał o tym, jak samotna musiała czuć się dziewczynka zanim go spotkała. Dla Gina liczyło się co innego, a mianowicie fakt, iż rudowłosa nie zniknie nagle zabrana przez jakiegoś dorosłego.
- Ale teraz mam ciebie – nieśmiało dodała po chwili niebieskooka, na co Ichimaru uśmiechnął się jeszcze szerzej i odpowiedział jej cichym, pełnym zadowolenia mruknięciem:
- Taa...
Dalej, szli w milczeniu, wciąż trzymając się za ręce. Każde z nich było pogrążone we własnych myślach. Wędrówce towarzyszyły jedynie burczenia, wydobywające się z brzuchów, nasilające się uczucie głodu i pragnienia. Kilka kilometrów przed nimi na horyzoncie zamajaczyły drzewa.
- Rangiku, już prawie dotarliśmy do skraju pustyni! – zawołał szczęśliwy chłopiec. – Na pewno znajdziemy tam coś do jedzenia i picia.
- Pospieszmy się, Gin! – zawołała rozradowana dziewczynka i przyspieszyła kroku. Pomimo zmęczenia i głodu poczuła, jak wstępują w nią nowe siły. 

Gdy dotarli na skraj pustyni, poczuli przyjemnie orzeźwiający podmuch wiatru od strony drzew. Z uśmiechami na twarzach weszli w głąb lasu. Gin rozglądał się za czymś, co można byłoby zjeść. Cień rzucany przez drzewa przyjemnie chłodził ich rozgrzane na słońcu ciała, a szumiące liście przyjemnie koiły nerwy. Radosny śpiew ptaków rozchodził się wokoło. Miejsce pełne życia i zieleni było wspaniałą odmianą, która niezwykle cieszyła dwójkę dzieci. Kluczyli między wysokimi drzewami, idąc w stronę, z której przebijało światło. Rośliny były tam rzadsze i niższe. Po kilku minutach stanęli na niewielkiej polanie. Widok, jaki się im ukazał był niewyobrażalny. I Rangiku, i Gin stanęli, jak wryci. Podziwiali niecodzienny widok. Ich oczom ukazała się niewielka polana, za którą rozlewało się wielkie jezioro otoczone drzewami i krzakami. Na łące zaś rosła soczyście zielona trawa, a także niezliczona ilość kolorowych kwiatów. Natomiast jezioro zdawało się być zaczarowanye, promienie słoneczne odgrywały swoją sztukę na tafli wody, która iskrzyła się niczym pogrążona w ogniu zachodzącego słońca. Po dłuższej chwili dało się usłyszeć westchnięcie z ust niebieskookiej.
- Gin, jak tu pięknie...
- Taa... – odparł chłopiec i rozejrzał się dookoła, dostrzegł niedaleko drzewo, na którym czerwieniły się owoce. – Ran, odpocznij tu, a ja pójdę zerwać jabłka – powiedział, wskazując dziewczynce niewysokie drzewo.
Rangiku usiadła na łące i wpatrywała się w wodę. Pomimo, że zawitała już jesień było ciepło.
Po paru minutach obok niej pojawił się Gin z naręczem czerwonych jabłek. Wyglądały wyjątkowo smakowicie. Chłopiec położył je obok rudowłosej i usiadł obok. Podał jej jedno, po czym wziął sobie największe spośród wszystkich i wgryzł się w nie swoje białe drobniutkie ząbki.
- Pyszne. – Uśmiechnął się i dalej jadł owoc. Rangiku poszła za jego przykładem. Jabłka zaspokoiły ich głód, a słodki smak soczystych owoców zrekompensował im długą drogę, jaką musieli przebyć.
- Gin, one są przepyszne – powiedziała niebieskooka z zachwytem, po czym nieśmiało ucałowała chłopca w policzek. – Dziękuję – wyszeptała.

*

Dziękuję za komentarze i za zainteresowanie odświeżoną wersją :) Postaram się dawać kolejne odnowione rozdziały co 2-3 dni :)

piątek, 14 września 2012

01. Wspólna droga.



Kiedy dziewczynka posiliła się podsuniętym przez chłopca owocem, przyjrzała się mu z zapytaniem w oczach. Rangiku była bardzo osłabiona, jeszcze chwilę wcześniej czuła się zagrożona na tym pustkowiu, jednak gdy nadeszła pomocy w postaci srebrnowłosego, strach odszedł. Gin uśmiechał się do jasnowłosej, drobnej dziewczynki ze zrozumieniem. Podał jej rękę i pomógł wstać. Ofiara głodu lekko chwiała się na nogach, wciąż bowiem odczuwała skutki omdlenia, lecz z całą pewnością było lepiej.
- Jak teraz się czujesz? – zapytał Ichimaru.
- Dzięki tobie już lepiej. Dziękuję – odpowiedziała cicho, próbując w tym samym czasie otrzepać swoje ubranie z kurzu i piasku. Drobne ciało Rangiku zaniosło się kaszlem i dziewczynka poczuła, jak coś uciska ją w klatce piersiowej, przyłożyła do niej dłoń, co nie uszło uwadze Gina. Spoglądał na nią spod zmrużonych powiek i myślał o mężczyznach w czerni, którzy wyciągnęli z Matsumoto energię duchową. Chłopak nie był już dzieckiem, wiele wiedział o tym bezlitosnym świecie, jak na dziecko, stanowczo za wiele. Ichimaru zwrócił też uwagę na to, w jak kiepskim stanie jest odzież młodej osóbki przed nim. Jeden z rękawów ledwie trzymał się reszty, do tego materiał był przetarty w wielu miejscach. „Musi jej być strasznie nieprzyjemnie w takim stroju” – pomyślał się przez chwilę. Następnie odwrócił się do niej plecami i odszedł. Zostawił ją za sobą.
Rangiku nie wierzyła własnym oczom. Chłopiec, który przed chwilą uratował jej życie, rozmawiał z nią, tak zwyczajnie odwrócił się do niej plecami i odszedł. Widziała tył jego głowy, w srebrnych włosach odbijały się promienie słoneczne. Szczupłe ramiona poruszały się lekko w rytm kroków. Łzy pojawiły się w oczach dziewczynki. „Jak? Dlaczego? Czekaj, nie zostawiaj mnie samej...” – tysiące myśli krążyły po jej jasno-rudej główce. W końcu zebrała się w sobie, czując słony posmak w ustach, zawołała najgłośniej, jak potrafiła:
- Gin! Czekaj! Nie zostawiaj mnie samej! – Stała w miejscu, przecierając małymi dłońmi zaciśniętymi w piąstki, puchnące powoli oczy. Ichimaru, słysząc wołania dziewczynki, zatrzymał się. Odwrócił się, by zobaczyć, jak Rangiku płacze. Szloch wstrząsał wychudzonym ciałem dziewczynki. Gin uśmiechnął się szeroko, krzyżując ramiona na piersi.
- Głupia! Pospiesz się, ile mam na ciebie czekać?! – zakrzyknął, czekając, aż dziewczynka do niego podejdzie. Rangiku, słysząc słowa chłopca, opuściła dłonie, popatrzyła na niego z nadzieją i z uśmiechem podbiegła. Nadzieja na dobre zagościła w jej sercu. Wiedziała, że znalazła towarzysza w tym samotnym świecie. Kiedy się zbliżył na odległość wyciągniętego ramienia, zadarła lekko główkę, otarła prawym rękawem ostatnią łzę, która gdzieś się zawieruszyła na policzku i dzielnie spojrzała w przymknięte oczy chłopca.
- Jak ty mnie nazwałeś?! Głupia?! – zapytała zdenerwowana. – Zabraniam ci mnie tak nazywać! – prychnęła niczym mała kotka, robiąc z ust mały dzióbek. Gin natomiast cały czas przyglądał się jej z uśmiechem. W głowie zaczął mu się rodzić mały plan. Do tej pory samotnie krążył po Rukongai, czasem brakowało mu towarzystwa. Cieszyło go trochę to, że będzie miał kogoś do zabawy na kilka najbliższych dni. Ichimaru nie liczył na więcej. Doskonale wiedział, że jest typem samotnika i indywidualisty, który nie potrafi do nikogo się przywiązać. Wiedział też, iż po kilku dniach, gdy znudzi się zabawą z tą małą, po prostu odejdzie.
- Dobrze głuptasku, nie będę cię już tak nazywał. Głuptasek, może być? – Wyszczerzył drobne białe ząbki w uśmiechu. – Chodź, musimy opuścić to miejsce – powiedział już poważnie. Mogą tu jeszcze wrócić, dopowiedział w myśli.
- Ty… ty… Ty! Siwy chudzielcu! – zawołała rozzłoszczona.
- Głuptasie, też jesteś chudzielcem – odparł rozbawiony jej reakcją. Kto by pomyślał, że takie małe rude stworzonko może być tak zabawne, pomyślał.
            Szli przed siebie, w stronę zachodzącego słońca Nie wiedzieli dokładnie, dokąd zmierzają, ale nie było to ważne. Liczyło się to, że zostawią pustynię za sobą. Droga upływała im dość szybko, przez cały czas Gin przekomarzał się z Rangiku. Po pustyni roznosiło się echo jego śmiechu i jej dziewczęcego zirytowanego głosu. Matsumoto, choć wyzywała Gina od chudzielców, bezokich mutantów i niewychowanych bubków, była szczęśliwa. Szczęśliwa dlatego, że szła obok drugiego człowieka, że miała z kim porozmawiać. Już nie pamiętała, kiedy ostatni raz zdarzyło się, by z kimś rozmawiała tak swobodnie, jak teraz, z tym ciągle uśmiechniętym chłopcem. Uczucie to brało się także z poczucia bezpieczeństwa, które ogarnęło ją od momentu, gdy po raz pierwszy usłyszała jego głos tuż nad sobą.
            Co kilka godzin robili postoje, by odpocząć i odetchnąć w cieniu jakiegoś wyschniętego drzewa. Ostatnie dwie godziny przeszli w milczeniu, oboje już bardzo zmęczeni. W pewnym momencie Rangiku upadła.
- Nie idę dalej – zamarudziła. – Nogi mnie bolą i jest mi zimno.
Tak, jak to jest na pustyni, wieczory, a zwłaszcza noce są wyjątkowo chłodne, a dnie – upalne.
- Dobrze, zostaniemy tu na noc – powiedział Gin, naraz zdając sobie sprawę, że w ubraniach, jakie miała na sobie dziewczynka, musiało jej być bardzo zimno. Materiał w nich bowiem był tak zniszczony i cienki, że nie dawał żadnej ochrony przed chłodem. Ichimaru usiadł obok skulonej w kłębek Matsumoto i spojrzał w niebo. Na niebie zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy. Wzrok dziewczynki podążył w tym samym kierunku.
- Spójrz, tam jest zbiór Oriona.
- Gdzie? – zapytała zaciekawiona.
- Tam. – Gin chwycił prawą dłoń Rangiku i skierował ją ku niebu. Wraz ze swoją ręką obrysował gwiazdy należące do wspomnianej konstelacji.
- Znasz historię Oriona? – zapytał.
- Nie – odpowiedziała. – A ty? Opowiesz mi?
- Taa – przytaknął, ziewając. – Skoro chcesz, to opowiem. – Położył się obok i zaczął snuć swą historię o Orionie, którą usłyszał  wiele lat wcześniej.
- Orion żył bardzo dawno temu w odległej krainie. Był bardzo dobrym myśliwym, jednak zbyt pewnym siebie. Przechwalał się, że potrafi upolować każdą zwierzynę. Patrz, tam są Plejady – wskazał na gwiazdy niedaleko Oriona – w których ten myśliwy się zakochał. Całe życie za nimi gonił, dopóki nie ukąsił go mały skorpion. Taki wielki, pyszny myśliwy zginął przez takie malutkie stworzenie... – Gin zawiesił głos i zamyślił się chwilę nad przewrotnością losu. Doskonale wiedział, że nie należy oceniać po pozorach, czasem bowiem coś niepozornego, małego, jak ten skorpion mogło być o wiele groźniejsze od takiego Oriona.
- Gin... i co dalej? – pytanie wyrwało chłopca z zamyślenia. Uśmiechnął się i odwrócił twarz.
- Skorpion, który ukąsił Oriona, również znajduje się na niebie, ale dziś go nie widać. Jak chcesz to jutro też ci opowiem jakąś historię... – Ichimaru ściszył głos, gdyż zauważył, że powieki jego małej towarzyszki co chwilę opadają. Blask, jaki dawał księżyc, obejmował ich niczym pierzynką, pod którą mogli spokojnie zasnąć. Chłopiec położył się na boku i objął drobne ciałko Rangiku ramieniem, by zapewnić jej odrobinę ciepła. Nie do końca rozumiał samego siebie. Odkąd wyruszył w swą podróż, nie spotkał nikogo, kogo mógłby tak objąć. Zaskoczony, stwierdził, że jest to nawet przyjemne. Czując ciepło bijące od dziewczęcego ciała, ogarnął go spokój, jakiego nie zaznał od dawna. Gin zapadł w błogi sen – pierwszy od lat.

wtorek, 11 września 2012

Prolog



Pustynia odbiera życie podróżnikom. Słońce wypala ich chęć do życia, wiatr łamie ich wolę przetrwania, piasek odbiera zdolność poruszania się a nocny ziąb nie pozwala zasnąć. Jeśli jednak zagubiony w piaskach człowiek zaśnie, obudzi go żar lejący się z nieba i znów zaczyna dzień wędrówką, szukając schronienia, delikatnego cienia, gdzie mógłby się skryć choć na chwilę. Kości tych, którzy poddali się woli tego pustkowia bielą się w słońcu. Mała postać ostatkiem sił szła przed siebie, potykała się co chwilę, jednak nie miała zamiaru się poddać. Po każdym upadku podnosiła się na nowo, jej ruchy stawały się coraz powolniejsze, chwiejnym krokiem parła naprzód.       
                                                                                 
- Jeszcze trochę, dam radę – mówiła do siebie. Nie udało się. Upadła na wznak. Dziewczęca twarzyczka spojrzała na niebo. Po błękitnym przestworzu sunęły chmury. Z niebieskich, dziecięcych, oczu popłynęły łzy.
- Czy to koniec? – zapytała samej siebie. Nikt na tym pustkowiu nie udzielił jej odpowiedzi. Powieki ciążyły jej coraz bardziej, aż w końcu całkiem opadły.
   
       Dziecku wydawało się, że słyszy męski głosy wokół siebie, lecz była zbyt zmęczona, by zareagować w jakiś sposób. Chciała poprosić o pomoc, o coś do jedzenia, a przede wszystkim o wodę. Tak bardzo bowiem piekło ją gardło, że nie mogła oddychać. Jednak nikt jej nie pomógł, a ona, zmęczona, wyczerpana czuła, jak powoli uchodzi z niej resztka sił. Głosy ucichły, oddalając się od leżącej dziewczynki, która próbując wydobyć z siebie głos, straciła przytomność. Zemdlenie na pustyni kończy się zwykle jednym...
                                               
      Piasek parzy stopy, obciera skórę, pieką przez niego oczy. Wszędzie go pełno, piasek jest tu jedynym władcą, nikt nie ma nad nim przewagi. Jednak ktoś dzielnie z nim walczy, prze naprzód, nie zwraca na niego uwagi. Jest niezależny od niego. Przymknięte oczy nie obawiają się ni piasku ni kurzu, wiatr nie jest w stanie go złamać. Srebrnowłosy chłopiec zatrzymał się nagle. Czyżby pustynia i jego miała zatrzymać tylko dla siebie? Nasz mały podróżnik, rozglądając się powoli dookoła, dostrzegł w oddali leżącą postać, nad którą nachylało się kilku mężczyzn odzianych w czarne szaty. Skrył się za wyschniętym krzakiem, który stracił prawie wszystkie liście. Chłopiec zdziwił się nawet, co taka roślina robi na takim pustkowiu, na którym żadne inne życie nie było w stanie przetrwać. Patrzył chwilę spod zmrużonych powiek w stronę grupki ludzi.
- Ech, znów ktoś padł na tej pustyni – rozmyślał – za kilka godzin już pewnie nie będzie po nim śladu. Uśmiechnął się do swoich myśli. Nie zależało mu na żadnym istnieniu, troszczył się tylko i wyłącznie o siebie.
– Dobrze, że udało mi się znaleźć kilka owoców, będę mógł dzięki nim tutaj przetrwać. Zaraz. Co to było? – Chłopiec poczuł w powietrzu dziwną energię, rozgarnął delikatnie gałązki, za którymi się ukrywał i obserwował, jak mężczyźni odziani w czerń wyciągają z ciała leżącego dziecka dziwną kulę emitującą energię. Po chwili mężczyźni ulotnili się tak szybko, że srebrnowłosy nie zdążył nawet dostrzec ich ruchów. Przez kilka minut nie ruszał się ze swej kryjówki, po czym, wiedziony ciekawością, powolnym krokiem zaczął się zbliżać do leżącej postaci. Zauważył, że było to jeszcze dziecko. Dziewczynka miała na sobie zniszczone ubranie, lekko już przysypane piaskiem. Rude włosy delikatnie poruszały się pod wpływem wiatru. Podszedł bliżej, zastanawiał się przez chwilę, co zrobić. Nie miał w zwyczaju pomagać innym, ale ta mała dziewczynka poruszyła jakąś nieznaną nutę w jego duszy. Może to było jej chude ciało, lub też niezwykła energia duchowa, którą wyczuł, gdy  odziani na czarno mężczyźni wyciągnęli z jej duszy. Nie wiedział, czemu, ale postanowił jej pomóc. Pochylił się nad drobną postacią z uśmiechem, wyciągając w jej stronę słodki owoc.
- Zjedz – usłyszała nad sobą dziewczynka. Myślała, że to kolejne przywidzenie, ale gdy ponownie rozległ się ten sam głos, poczuła zapach dziwnego owocu, spojrzała na chłopca, który się nad nią pochylał. Miał szczupłą twarz, srebrne włosy gładko opadały na czoło. Rudowłosa nie mogła uwierzyć, że naprawdę ktoś się nad nią pochyla i proponuje jej jedzenie. Usta chłopca rozciągnęły się w uśmiechu, gdy dostrzegł, że dziewczynka odzyskuje przytomność.
- Skoro zemdlałaś z głodu, musisz posiadać moce duchowe – rzekł srebrnowłosy.
-Ty...Też...?–zapytała słabym głosem.
- No. Ja też. – odpowiedział – Ichimaru Gin, miło mi.
- Gin... Dziwne imię. Matsumoto Rangiku – powiedziała dziewczynka, po czym zaczęła jeść podsunięty przez chłopca kawałek owocu.