środa, 17 czerwca 2015

22. Uczuciowe problemy


Kiedy księżyc wysoko wisiał na granatowym niebie, a świerszcze wygrywały wieczorną melodię, Rangiku wychodziła z pokoju na spotkanie z przystojnym senpaiem. Tym, o którym prawie nic nie wiedziała. Od Riko usłyszała tylko, że nazywa się Sudou Kenshin i jest na czwartym roku. Matsumoto, nieźle zdenerwowana, szła na swoją pierwszą randkę. Jednak zamiast się z tego cieszyć ciągle powracała do niej myśl o Ginie, którą starała się odgonić, jak natrętną muchę. Zeszła na parter po drewnianych, skrzypiących schodach i zauważyła stojącego przy wyjściu ciemnowłosego chłopaka. Na jej widok uśmiechnął się przyjaźnie i pomachał ręką. Podeszła do niego niepewnie mierząc go zaciekawionym spojrzeniem. Kenshin był od niej sporo wyższy, dość szczupły, choć nie aż tak bardzo, jak Gin. Porównanie z Ichimaru, które jej się nasunęło sprawiło, że na chwilę uśmiech został przyćmiony smutkiem. Przez myśl przebiegło jej pytanie, co w tej chwili robi jej przyjaciel. Jednak czy nadal mogła go tak nazywać? Po całej kłótni zaczęła wątpić w to, co ich do tej pory łączyło. Czuła, że zaczął się zmieniać. Nie dostrzegała jednak zmian, które zachodziły w niej samej. Po chwili jednak otrząsnęła się i spojrzała na czarnookiego w bardziej przyjazny sposób. Miała zamiar dobrze się bawić i nie chciała, by mroczne myśli zakłóciły ten dzień. 
- To dokąd pójdziemy? – zapytała.
- Słyszałem, że przepadasz za słodyczami, więc pomyślałem o pewnej fajnej kawiarence niedaleko Akademii – odpowiedział ciepło i wyciągnął rękę do Matsumoto. Chwycił ją za dłoń i pociągnął za sobą w kierunku wyjścia. Rangiku, zaskoczona tym, że Kenshin trzyma ją za rękę, w pierwszym momencie nie zareagowała, jednak po chwili delikatnie wyswobodziła dłoń z uścisku. Chłopak spojrzał na nią zdezorientowany.
- Och, przepraszam... – powiedział, odgarniając nieporadnie grzywkę, która opadała mu na prawe oko.
- Chodźmy – powiedziała cicho i złożyła dłonie, jak na młodą panienkę przystało. 
Szli w ciszy przez teren Akademii, a potem jedną z zatłoczonych ulic Rukongai. Pomimo wieczornej pory wydawało się, że wszyscy ludzie wylegli na zewnątrz korzystając z ciepłej, przyjemnej nocy. Kiedy w końcu dotarli do kawiarni, która znajdowała się przy końcu ulicy, Rangiku postanowiła, że nie pozwoli, by myśl o Ginie zepsuła jej pierwszą randkę, chciała się bawić na całego i korzystać z tego, co jej los przyniesie. Weszli do środka kawiarni „U Sory”. Nazwa niewiele mówiła, jednak wnętrze zaskoczyło dziewczynę. Wszystko w środku było w odcieniach niebieskiego i bieli, krzesła natomiast wyściełane były miękkimi poduchami. Niewielkie, okrągłe stoliki stały rozstawione równo wzdłuż pomieszczenia, a ozdobione malunkami lampiony, stojące na blatach, nadawały romantycznego nastroju w przyćmionym miejscu. Rangiku i Kenshin zajęli jeden ze stolików stojących w rogu sali tak, że byli prawie niewidoczni przez innych wchodzących do środka. Kiedy Matsumoto ochłonęła po pierwszym wrażeniu, podeszła do nich starsza kobieta o wściekle niebieskich włosach. Pomimo wieku na jej twarzy nie było widać wielu zmarszczek prócz tych w kącikach oczu i ust, które pojawiały się, gdy Sora - właścicielka kawiarni - uśmiechała się serdecznie do swoich klientów.
- Co wam podać moje kochaneczki? – zapytała z błyskiem w oku, widząc parę przy stoliku.
- Ran-chan, na co masz ochotę? – spytał chłopak, pochylając się nad stolikiem w kierunku Matsumoto.
- Mmm... Może na ciasto czekoladowe – zdecydowała po namyśle. Dziwnie się czuła w towarzystwie nowego znajomego. Była skrępowana i niepewna. Dodatkowo miejsce, które zajęli było prawie niewidoczne, co nasuwało jej krępujące myśli. Przypomniała sobie moment, gdy brunet chwycił ją za rękę, jakby byli parą. Nie spodobało się jej to.
- W takim razie poprosimy dwa razy – Sudou zwrócił się do staruszki.
- Zamówienie przyjęte – kobieta zasalutowała dwójce uczniów i poszła po ciastka.
    Rangiku i Kenshin, jedząc pyszne czekoladowe ciastka, rozmawiali wesoło o szkole, nauczycielach, znajomych z akademików. Czas wyjątkowo szybko płynął w odczuciu Matsumoto, która prawie zapomniała o przykrych sprawach. W towarzystwie ciemnookiego szybko się rozluźniła i śmiała się bez skrępowania z zabawnych historyjek, których jej towarzysz miał pełno w zapasie. Po prawie dwóch godzinach spędzonych nad ciastkami czekoladowymi i owocowymi z bitą śmietaną, które zamówili później wrócili do akademika. Sudou zatrzymał się przy wejściu do budynku i uśmiechnął się niepewnie do Rangiku, która zaczęła się niecierpliwić, choć sama nie wiedziała z jakiego powodu. Czuła, że musi szybko wrócić do pokoju. Zdenerwowanie jeszcze bardziej dało o sobie znać, gdy Kenshin niebezpiecznie się zbliżył do Matsumto, jakby czekając na jej ruch. Dziewczyna po chwili zdała sobie sprawę do czego dążył i nim pomyślała, jak delikatnie wybrnąć z sytuacji, chłopak pochylił się, celując prosto w jej usta. Spanikowana, odwróciła się na pięcie i otworzyła zamaszystym ruchem drzwi do budynku.
- Dobranoc, świetnie się bawiłam! – zawołała i wbiegła do środka, nie oglądając się nawet na pozostawionego na progu Sudou. Kiedy pokonywała schody czuła, jak płoną jej policzki. Przypomniała sobie pocałunek Gina, który sprawił jej tyle przyjemności. Zdała sobie sprawę, że nie chce, by całował ją ktoś inny. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłaby się zbliżyć z kimś innym tak, jak z Ichimaru. Wpadła do swojego pokoju, jak burza i zamknęła za sobą szybko drzwi, jakby się bała, że Kenshin za nią przybiegnie. Oparła się o chłodne drewno i ze świstem wypuściła powietrze. Była przerażona i podekscytowana jednocześnie. Wiedziała, w jakim celu chodzi się na randki. Spędziła miło i zabawnie czas w interesującym towarzystwie, jednak na końcu stchórzyła i uciekła. Uciekała przed Kenshinem i prawdą, jaka na nią spłynęła. Jedynym, który mógł ją dotykać był Gin. Pragnęła tylko jego, nikogo innego. 
          Pokój był pusty, zapaliła światło i dostrzegła na biurku zapisaną kartkę papieru. Podniosła ją i przebiegła po niej wzrokiem, po czym usiadła ciężko na łóżku. 
- I co ja mam teraz zrobić? – zapytała na głos, lecz nikt jej nie odpowiedział.
W czasie, gdy Rangiku bawiła się w kawiarni „U Sory”, Gin przemierzał Rukongai i kierował swe kroki ku drugiemu okręgowi, gdzie znajdował się jego cel. Im bardziej się zbliżał do tego pamiętnego miejsca, tym większe odczuwał podekscytowanie. To właśnie tam się urodził i spędził pierwsze lata swego życia. Każda uliczka i kamień przypominał mu o przeszłości, zarówno o tych szczęśliwych chwilach, jak i o tym, co się stało na końcu. Sunął główną ulicą mijając ludzi, którzy nie zwracali na niego większej uwagi. Granatowy płaszcz zasłaniał zanpakutou wiszący u boku, a kaptur - nasunięty na głowę - zakrywał srebrne włosy. Kiedy minął duży dom ogrodzony drewnianym płotem, skręcił w boczną alejkę, potem w następną i jeszcze jedną. Kluczył między budynkami, aż w końcu dotarł do dużej rezydencji, która składał się z kilku zabudowań połączonych ze sobą wąskimi, zadaszonymi przejściami. Na ścianach wisiały latarnie, które oświetlały otoczenie. Rozejrzał się wkoło, sprawdzając, czy nikogo nie ma zasięgu wzroku. Kiedy się upewnił, że nikt go nie widzi, wspiął się na wysoki płot i przeszedł na drugą stronę. Podbiegł do starego drzewa i ukrył się za nim. Wychylił jedynie głowę i zapatrzył się na dom, który kiedyś był jego własnym. Mieszanka uczuć, jaką w tej chwili odczuwał sprawiła, że poczuł przy sobie czyjąś obecność.                        Obejrzał się i dostrzegł srebrnego lisa. Wewnętrzny świat wchłonął Ichimaru.
- Ten dom przywołuje wspomnienia, co? – zapytał duch zanpakutou.
- Taa...
- Wiesz, że zaczyna padać... – stwierdził Shinsou.
- Kupić ci parasol? – zapytał z przekąsem Gin.
Czerwone oczy lisa zabłyszczały niebezpiecznie, gdy zbliżył się do swego pana. Ichimaru wyciągnął dłoń i pogłaskał lśniące futro, które zwilgotniało od mżawki, która zaczęła padać w wewnętrznym świecie.
- Uspokój się, Gin – wysyczał lis. – Chyba nie chcesz być mięczakiem?
- Łatwo powiedzieć – odparł chłopak.
- Jeśli ja potrafię być opanowany, to ty także powinieneś zachować spokój – powiedział cicho, siadając przed Ichimaru.
- Zbyt wiele się wydarzyło w tym domu, żebym mógł zachować całkowity spokój. - Bladą dłonią gładził miękkie futro. W wyobraźni widział twarz ojca. Jego złość i wściekłość, którą kierował w stronę syna.
- Wiem, doskonale wiem, co tu się wydarzyło. Rozumiem także, co czujesz...
- Ech... – westchnął Gin.
- Czego chcesz? – zapytał lis, machając ogonami, jakby się wachlował. Na zakończeniu każdego z nich posykiwał cicho wąż.
- Zemsty – odpowiedział krótko.
- Ja za tobą podążę wszędzie, będę zawsze przy tobie, więc pamiętaj, że nie jesteś sam... – Srebrny lis zaczął rozpływać się w powietrzu. Gin wrócił do rzeczywistości. 
Rozmowa z Shinsou przywróciła mu spokój ducha, pozwoliła się opanować. Teraz, gdy spojrzał na dom, nie widział w nim miejsca, gdzie się bawił i gdzie potem został zamordowany jego ojciec, lecz obiekt, w którym znajdował się przeciwnik. Postanowił wejść do środka przez pomieszczenia dla służby, których rozkład pamiętał jeszcze z dzieciństwa. Przebiegł szybko do przybudówki, znajdującej się w lewym skrzydle i cicho otworzył drzwi. Zajrzał do środka i wszedł do kuchni, w której akurat nikogo nie było. Przeszedł szybko przez długie pomieszczenie i wszedł do następnego, w którym były składowane zapasy żywności. Uśmiechnął się na wspomnienie podkradanych słodyczy, które leżały w tym samym miejscu, co kiedyś. Wziął z półki słodkie ciasteczko obsypane migdałami. Włożył je do ust. Ta chwila nieuwagi o mało go nie pogrążyła. Do środka weszła kobieta. Przez chwilę pakowała do trzymanej w ramionach miski różne składniki. Na szczęście nie zauważyła postaci skrytej za workami z ryżem. Gin czuł, jak serce mocno mu wali. Czekał, aż w końcu zostanie sam i wtedy otworzył drzwi na korytarz, po którym przechadzał się strażnik. Ichimaru chwycił rękojeść Shinsou i szybko podbiegł do mężczyzny na palcach. Wbił zanpakutou w plecy strażnika, który z okrzykiem upadł na podłogę. Gin rozejrzał się dookoła, lekko zmartwiony, że hałas mógł kogoś zaalarmować, jednak, gdy przez dłuższą chwilę nic się nie działo uznał, iż może iść dalej. Posuwając się najciszej, jak potrafił, szedł przytulony plecami do ściany. Shinso, trzymane w dłoni, odbijało światło lampionów zawieszonych w korytarzu. Z czubka ostrza skapywała krew. 
Uchylił drzwi na końcu korytarza, które prowadziły do głównej części domu, będącej częścią mieszkalną. Przechodził przez kolejne pomieszczenia i komnaty, kiedy kogoś napotykał starał się ukryć za drzwiami bądź jakimiś meblami. Zdziwiło go, że nie napotkał większej ilości strażników. Kiedy w końcu znalazł się w komnacie, w której wydarzyły się tamte tragiczne zdarzania sprzed lat, dopadł go strach, będący odbiciem strachu dziecka. Dziecka oskarżonego przez ojca o bratobójstwo i skazanego przez rodzinę. Ręka trzymająca zanpakutou zadrżała mu w dłoni, gdy drzwi do komnaty się otworzyły i pojawiła się w nich grupka mężczyzn. Przybyli od razu zauważyli Gina stojącego na środku sali. Ichimaru momentalnie ocknął się z zamyślenia i mocniej ścisnął rękojeść Shinsou.
          - Kim jesteś? – zapytał jeden z mężczyzn wyciągając katanę.
- Wspomnieniem – odpowiedział cicho, pozwalając, by przybyli dostrzegli podobieństwo do zmarłego dawno nestora rodu.
- Brać go! – wykrzyknął mężczyzna odziany w drogie szaty. – Straże!
Do komnaty zaczęli zbiegać się uzbrojeni wojownicy, którzy na rozkaz swego pana rzucili się na Gina. Chłopak zgrabnie unikał ciosów i cięć, sam nie pozostając dłużnym. Srebrne ostrze Shinsou migało w pomieszczeniu tnąc bezlitośnie przeciwników i pokrywając się czerwienią. Kiedy mężczyzna, który wydawał rozkazy dostrzegł rękojeść broni Gina z przerażeniem zdał sobie sprawę, że jest to ta sama broń, która należała do jego brata i która zginęła, gdy ten zmarł.
- Zabić go! – zawołał.
         Jednak pomimo tego, że kilka osób próbowało dostać Gina, nikomu nie udawało się do niego na tyle zbliżyć, by go zranić. Ichimaru czuł, jak krople potu zmieszane z krwią, spływają mu po czole. Adrenalina, krążąca w żyłach dawała mu niesamowitą siłę i wytrzymałość, lecz zaczynał też już odczuwać skutki zmęczenia. Wydawało się, że jego ruchy są wolniejsze, cięcia wydawały się coraz mniej precyzyjne. W końcu poczuł też piekący ból w lewym ramieniu, gdzie komuś udało się go zranić. Sytuacja zaczęła się pogarszać, gdy do komnaty dotarły posiłki. Gin zdał sobie sprawę, że sam nie da rady przeciwko tylu przeciwnikom. Zacisnął zęby, by nie jęknąć z bólu, gdy poczuł kolejne cięcie przez plecy. Strażnicy coraz bardziej na niego napierali, a jego cel – Tatsuya - stał za nimi i mierzył go przerażonym spojrzeniem. Ichimaru poczuł, że za plecami została mu już tylko ściana. Był w pułapce, z której nie było wyjścia. Szybko ocenił swoje możliwości i zdecydował się na dość ryzykowne rozwiązanie, które jako jedyne dawało mu szansę na przeżycie. Dostrzegł lukę między dwoma strażnikami i skoczył między nich, blokując atak jednego z nich, jednak w tym samym czasie poczuł, jak ten drugi boleśnie przeciął mu bok. Nie zważając na ból dochodzący z ran podbiegł do okna i wyskoczył przez nie. Dźwięk tłuczonego szkła rozległ się wśród nocnej ciszy.
- Za nim! – usłyszał głos Tatsuyi, a świadomość tego, że jest goniony dodała mu sił.
Wspiął się na płot. Przeskoczył go i zaczął biec uliczkami, słysząc odgłosy podążających za nim strażników. Lewą ręką ściskał ranę w boku, która obficie krwawiła, a w prawej ciągle trzymał rękojeść Shinsou. Po kilku minutach wyczerpującego biegu wiedział, że nie jest w stanie dalej tak uciekać, więc rozejrzał się szybko po okolicy i dostrzegł boczną furtkę prowadzącą do jakiegoś domu. Nie zastanawiał się długo, tylko otworzył ją i wszedł do ogrodu jakiejś rezydencji. Oparł się plecami o furtkę i nasłuchiwał odgłosów pościgu, jednocześnie obserwując otoczenie. Gdy strażnicy przebiegli i nie było ich już słychać, Gin wyszedł z ukrycia. Ostrożnie, chowając się w cieniu, wracał do akademii. Ból z krwawiących ran dawał o sobie cały czas znać. Jakimś cudem, choć Ichimaru nie wiedział jak, w końcu dotarł do akademików, które jawiły mu się niczym oaza dla spragnionego podróżnika wędrującego przez pustynię. Wiedział, że nie może pokazać się w takim stanie w swoim pokoju, gdyż jego dziwny współlokator mógłby na niego donieść, a Gin z pewnością tego nie chciał. Rany musiały zostać opatrzone, poza tym Ichimaru czuł, że jeśli zaraz nie odpocznie, to niechybnie straci przytomność. Zadarł głowę do góry i spojrzał w okno Rangiku, w którym jako jednym z nielicznych paliło się jeszcze światło. W tej chwili mógł liczyć tylko na nią. Nie pamiętał już tego, co stało się kilkanaście godzin wcześniej. Podniósł z ziemi mały kamyk i rzucił nim w okno przyajciółki. 
Ciche brzdąknięcie kamyka w szybę wyrwało Rangiku z zamyślenia. Podeszła do okna i uchyliła je. Spojrzała w dół i dostrzegła Gina, który stał na dole z zadartą głową i wpatrywał się w jej okno. Zaskoczona Matsumoto nie zwróciła uwagi na to, że chłopak ledwo trzymał się na nogach. Całą jej uwagę przykuła twarz Gina skryta w cieniu, z której nic nie mogła wyczytać.
- Gin? - Zaskoczona, patrzyła na przyjaciela. I pomyśleć, że właśnie zastanawiała się, jak dojść z nim do porozumienia. Chciała zgody, lecz reakcja Ichimaru podczas ostatniej kłótni sprawiła, że najbliższe spotkanie jawiło się jej w czarnych barwach.
- Musisz mi pomóc – powiedział.
- Co się stało? – zapytała przestraszona.
Zachwiał się lekko i syknął z bólu chwytając się za bok. Wtedy Rangiku dostrzegła, że Gin nie wygląda najlepiej. Był dziwnie blady, usta miał dziwnie zaciśnięte i stał dziwnie skulony.
- Jestem sama, wejdź do środka! – zawołała. 
Po chwili drzwi do pokoju Matsumato się otworzyły, a w nich stanął poraniony Ichimaru. Krew sączyła się z ramienia i z boku, jak też i z rany na plecach. W dodatku dłonie chłopaka również były pocięte drobnymi rankami, które powstały na wskutek rozbicia okna, przez które wyskoczył. Twarz również była naznaczona małymi rozcięciami, pamiątkami po wybitej szybie. Kiedy Rangiku zobaczyła, w jakim jest stanie poczuła, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Była przerażona tym, co się stało z Ginem.
          - C... co się stało? – zapytała nieprzytomnie.
- Nie pytaj – powiedział cicho i zawładnęła nim ciemność. Zemdlał.