środa, 17 czerwca 2015

22. Uczuciowe problemy


Kiedy księżyc wysoko wisiał na granatowym niebie, a świerszcze wygrywały wieczorną melodię, Rangiku wychodziła z pokoju na spotkanie z przystojnym senpaiem. Tym, o którym prawie nic nie wiedziała. Od Riko usłyszała tylko, że nazywa się Sudou Kenshin i jest na czwartym roku. Matsumoto, nieźle zdenerwowana, szła na swoją pierwszą randkę. Jednak zamiast się z tego cieszyć ciągle powracała do niej myśl o Ginie, którą starała się odgonić, jak natrętną muchę. Zeszła na parter po drewnianych, skrzypiących schodach i zauważyła stojącego przy wyjściu ciemnowłosego chłopaka. Na jej widok uśmiechnął się przyjaźnie i pomachał ręką. Podeszła do niego niepewnie mierząc go zaciekawionym spojrzeniem. Kenshin był od niej sporo wyższy, dość szczupły, choć nie aż tak bardzo, jak Gin. Porównanie z Ichimaru, które jej się nasunęło sprawiło, że na chwilę uśmiech został przyćmiony smutkiem. Przez myśl przebiegło jej pytanie, co w tej chwili robi jej przyjaciel. Jednak czy nadal mogła go tak nazywać? Po całej kłótni zaczęła wątpić w to, co ich do tej pory łączyło. Czuła, że zaczął się zmieniać. Nie dostrzegała jednak zmian, które zachodziły w niej samej. Po chwili jednak otrząsnęła się i spojrzała na czarnookiego w bardziej przyjazny sposób. Miała zamiar dobrze się bawić i nie chciała, by mroczne myśli zakłóciły ten dzień. 
- To dokąd pójdziemy? – zapytała.
- Słyszałem, że przepadasz za słodyczami, więc pomyślałem o pewnej fajnej kawiarence niedaleko Akademii – odpowiedział ciepło i wyciągnął rękę do Matsumoto. Chwycił ją za dłoń i pociągnął za sobą w kierunku wyjścia. Rangiku, zaskoczona tym, że Kenshin trzyma ją za rękę, w pierwszym momencie nie zareagowała, jednak po chwili delikatnie wyswobodziła dłoń z uścisku. Chłopak spojrzał na nią zdezorientowany.
- Och, przepraszam... – powiedział, odgarniając nieporadnie grzywkę, która opadała mu na prawe oko.
- Chodźmy – powiedziała cicho i złożyła dłonie, jak na młodą panienkę przystało. 
Szli w ciszy przez teren Akademii, a potem jedną z zatłoczonych ulic Rukongai. Pomimo wieczornej pory wydawało się, że wszyscy ludzie wylegli na zewnątrz korzystając z ciepłej, przyjemnej nocy. Kiedy w końcu dotarli do kawiarni, która znajdowała się przy końcu ulicy, Rangiku postanowiła, że nie pozwoli, by myśl o Ginie zepsuła jej pierwszą randkę, chciała się bawić na całego i korzystać z tego, co jej los przyniesie. Weszli do środka kawiarni „U Sory”. Nazwa niewiele mówiła, jednak wnętrze zaskoczyło dziewczynę. Wszystko w środku było w odcieniach niebieskiego i bieli, krzesła natomiast wyściełane były miękkimi poduchami. Niewielkie, okrągłe stoliki stały rozstawione równo wzdłuż pomieszczenia, a ozdobione malunkami lampiony, stojące na blatach, nadawały romantycznego nastroju w przyćmionym miejscu. Rangiku i Kenshin zajęli jeden ze stolików stojących w rogu sali tak, że byli prawie niewidoczni przez innych wchodzących do środka. Kiedy Matsumoto ochłonęła po pierwszym wrażeniu, podeszła do nich starsza kobieta o wściekle niebieskich włosach. Pomimo wieku na jej twarzy nie było widać wielu zmarszczek prócz tych w kącikach oczu i ust, które pojawiały się, gdy Sora - właścicielka kawiarni - uśmiechała się serdecznie do swoich klientów.
- Co wam podać moje kochaneczki? – zapytała z błyskiem w oku, widząc parę przy stoliku.
- Ran-chan, na co masz ochotę? – spytał chłopak, pochylając się nad stolikiem w kierunku Matsumoto.
- Mmm... Może na ciasto czekoladowe – zdecydowała po namyśle. Dziwnie się czuła w towarzystwie nowego znajomego. Była skrępowana i niepewna. Dodatkowo miejsce, które zajęli było prawie niewidoczne, co nasuwało jej krępujące myśli. Przypomniała sobie moment, gdy brunet chwycił ją za rękę, jakby byli parą. Nie spodobało się jej to.
- W takim razie poprosimy dwa razy – Sudou zwrócił się do staruszki.
- Zamówienie przyjęte – kobieta zasalutowała dwójce uczniów i poszła po ciastka.
    Rangiku i Kenshin, jedząc pyszne czekoladowe ciastka, rozmawiali wesoło o szkole, nauczycielach, znajomych z akademików. Czas wyjątkowo szybko płynął w odczuciu Matsumoto, która prawie zapomniała o przykrych sprawach. W towarzystwie ciemnookiego szybko się rozluźniła i śmiała się bez skrępowania z zabawnych historyjek, których jej towarzysz miał pełno w zapasie. Po prawie dwóch godzinach spędzonych nad ciastkami czekoladowymi i owocowymi z bitą śmietaną, które zamówili później wrócili do akademika. Sudou zatrzymał się przy wejściu do budynku i uśmiechnął się niepewnie do Rangiku, która zaczęła się niecierpliwić, choć sama nie wiedziała z jakiego powodu. Czuła, że musi szybko wrócić do pokoju. Zdenerwowanie jeszcze bardziej dało o sobie znać, gdy Kenshin niebezpiecznie się zbliżył do Matsumto, jakby czekając na jej ruch. Dziewczyna po chwili zdała sobie sprawę do czego dążył i nim pomyślała, jak delikatnie wybrnąć z sytuacji, chłopak pochylił się, celując prosto w jej usta. Spanikowana, odwróciła się na pięcie i otworzyła zamaszystym ruchem drzwi do budynku.
- Dobranoc, świetnie się bawiłam! – zawołała i wbiegła do środka, nie oglądając się nawet na pozostawionego na progu Sudou. Kiedy pokonywała schody czuła, jak płoną jej policzki. Przypomniała sobie pocałunek Gina, który sprawił jej tyle przyjemności. Zdała sobie sprawę, że nie chce, by całował ją ktoś inny. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłaby się zbliżyć z kimś innym tak, jak z Ichimaru. Wpadła do swojego pokoju, jak burza i zamknęła za sobą szybko drzwi, jakby się bała, że Kenshin za nią przybiegnie. Oparła się o chłodne drewno i ze świstem wypuściła powietrze. Była przerażona i podekscytowana jednocześnie. Wiedziała, w jakim celu chodzi się na randki. Spędziła miło i zabawnie czas w interesującym towarzystwie, jednak na końcu stchórzyła i uciekła. Uciekała przed Kenshinem i prawdą, jaka na nią spłynęła. Jedynym, który mógł ją dotykać był Gin. Pragnęła tylko jego, nikogo innego. 
          Pokój był pusty, zapaliła światło i dostrzegła na biurku zapisaną kartkę papieru. Podniosła ją i przebiegła po niej wzrokiem, po czym usiadła ciężko na łóżku. 
- I co ja mam teraz zrobić? – zapytała na głos, lecz nikt jej nie odpowiedział.
W czasie, gdy Rangiku bawiła się w kawiarni „U Sory”, Gin przemierzał Rukongai i kierował swe kroki ku drugiemu okręgowi, gdzie znajdował się jego cel. Im bardziej się zbliżał do tego pamiętnego miejsca, tym większe odczuwał podekscytowanie. To właśnie tam się urodził i spędził pierwsze lata swego życia. Każda uliczka i kamień przypominał mu o przeszłości, zarówno o tych szczęśliwych chwilach, jak i o tym, co się stało na końcu. Sunął główną ulicą mijając ludzi, którzy nie zwracali na niego większej uwagi. Granatowy płaszcz zasłaniał zanpakutou wiszący u boku, a kaptur - nasunięty na głowę - zakrywał srebrne włosy. Kiedy minął duży dom ogrodzony drewnianym płotem, skręcił w boczną alejkę, potem w następną i jeszcze jedną. Kluczył między budynkami, aż w końcu dotarł do dużej rezydencji, która składał się z kilku zabudowań połączonych ze sobą wąskimi, zadaszonymi przejściami. Na ścianach wisiały latarnie, które oświetlały otoczenie. Rozejrzał się wkoło, sprawdzając, czy nikogo nie ma zasięgu wzroku. Kiedy się upewnił, że nikt go nie widzi, wspiął się na wysoki płot i przeszedł na drugą stronę. Podbiegł do starego drzewa i ukrył się za nim. Wychylił jedynie głowę i zapatrzył się na dom, który kiedyś był jego własnym. Mieszanka uczuć, jaką w tej chwili odczuwał sprawiła, że poczuł przy sobie czyjąś obecność.                        Obejrzał się i dostrzegł srebrnego lisa. Wewnętrzny świat wchłonął Ichimaru.
- Ten dom przywołuje wspomnienia, co? – zapytał duch zanpakutou.
- Taa...
- Wiesz, że zaczyna padać... – stwierdził Shinsou.
- Kupić ci parasol? – zapytał z przekąsem Gin.
Czerwone oczy lisa zabłyszczały niebezpiecznie, gdy zbliżył się do swego pana. Ichimaru wyciągnął dłoń i pogłaskał lśniące futro, które zwilgotniało od mżawki, która zaczęła padać w wewnętrznym świecie.
- Uspokój się, Gin – wysyczał lis. – Chyba nie chcesz być mięczakiem?
- Łatwo powiedzieć – odparł chłopak.
- Jeśli ja potrafię być opanowany, to ty także powinieneś zachować spokój – powiedział cicho, siadając przed Ichimaru.
- Zbyt wiele się wydarzyło w tym domu, żebym mógł zachować całkowity spokój. - Bladą dłonią gładził miękkie futro. W wyobraźni widział twarz ojca. Jego złość i wściekłość, którą kierował w stronę syna.
- Wiem, doskonale wiem, co tu się wydarzyło. Rozumiem także, co czujesz...
- Ech... – westchnął Gin.
- Czego chcesz? – zapytał lis, machając ogonami, jakby się wachlował. Na zakończeniu każdego z nich posykiwał cicho wąż.
- Zemsty – odpowiedział krótko.
- Ja za tobą podążę wszędzie, będę zawsze przy tobie, więc pamiętaj, że nie jesteś sam... – Srebrny lis zaczął rozpływać się w powietrzu. Gin wrócił do rzeczywistości. 
Rozmowa z Shinsou przywróciła mu spokój ducha, pozwoliła się opanować. Teraz, gdy spojrzał na dom, nie widział w nim miejsca, gdzie się bawił i gdzie potem został zamordowany jego ojciec, lecz obiekt, w którym znajdował się przeciwnik. Postanowił wejść do środka przez pomieszczenia dla służby, których rozkład pamiętał jeszcze z dzieciństwa. Przebiegł szybko do przybudówki, znajdującej się w lewym skrzydle i cicho otworzył drzwi. Zajrzał do środka i wszedł do kuchni, w której akurat nikogo nie było. Przeszedł szybko przez długie pomieszczenie i wszedł do następnego, w którym były składowane zapasy żywności. Uśmiechnął się na wspomnienie podkradanych słodyczy, które leżały w tym samym miejscu, co kiedyś. Wziął z półki słodkie ciasteczko obsypane migdałami. Włożył je do ust. Ta chwila nieuwagi o mało go nie pogrążyła. Do środka weszła kobieta. Przez chwilę pakowała do trzymanej w ramionach miski różne składniki. Na szczęście nie zauważyła postaci skrytej za workami z ryżem. Gin czuł, jak serce mocno mu wali. Czekał, aż w końcu zostanie sam i wtedy otworzył drzwi na korytarz, po którym przechadzał się strażnik. Ichimaru chwycił rękojeść Shinsou i szybko podbiegł do mężczyzny na palcach. Wbił zanpakutou w plecy strażnika, który z okrzykiem upadł na podłogę. Gin rozejrzał się dookoła, lekko zmartwiony, że hałas mógł kogoś zaalarmować, jednak, gdy przez dłuższą chwilę nic się nie działo uznał, iż może iść dalej. Posuwając się najciszej, jak potrafił, szedł przytulony plecami do ściany. Shinso, trzymane w dłoni, odbijało światło lampionów zawieszonych w korytarzu. Z czubka ostrza skapywała krew. 
Uchylił drzwi na końcu korytarza, które prowadziły do głównej części domu, będącej częścią mieszkalną. Przechodził przez kolejne pomieszczenia i komnaty, kiedy kogoś napotykał starał się ukryć za drzwiami bądź jakimiś meblami. Zdziwiło go, że nie napotkał większej ilości strażników. Kiedy w końcu znalazł się w komnacie, w której wydarzyły się tamte tragiczne zdarzania sprzed lat, dopadł go strach, będący odbiciem strachu dziecka. Dziecka oskarżonego przez ojca o bratobójstwo i skazanego przez rodzinę. Ręka trzymająca zanpakutou zadrżała mu w dłoni, gdy drzwi do komnaty się otworzyły i pojawiła się w nich grupka mężczyzn. Przybyli od razu zauważyli Gina stojącego na środku sali. Ichimaru momentalnie ocknął się z zamyślenia i mocniej ścisnął rękojeść Shinsou.
          - Kim jesteś? – zapytał jeden z mężczyzn wyciągając katanę.
- Wspomnieniem – odpowiedział cicho, pozwalając, by przybyli dostrzegli podobieństwo do zmarłego dawno nestora rodu.
- Brać go! – wykrzyknął mężczyzna odziany w drogie szaty. – Straże!
Do komnaty zaczęli zbiegać się uzbrojeni wojownicy, którzy na rozkaz swego pana rzucili się na Gina. Chłopak zgrabnie unikał ciosów i cięć, sam nie pozostając dłużnym. Srebrne ostrze Shinsou migało w pomieszczeniu tnąc bezlitośnie przeciwników i pokrywając się czerwienią. Kiedy mężczyzna, który wydawał rozkazy dostrzegł rękojeść broni Gina z przerażeniem zdał sobie sprawę, że jest to ta sama broń, która należała do jego brata i która zginęła, gdy ten zmarł.
- Zabić go! – zawołał.
         Jednak pomimo tego, że kilka osób próbowało dostać Gina, nikomu nie udawało się do niego na tyle zbliżyć, by go zranić. Ichimaru czuł, jak krople potu zmieszane z krwią, spływają mu po czole. Adrenalina, krążąca w żyłach dawała mu niesamowitą siłę i wytrzymałość, lecz zaczynał też już odczuwać skutki zmęczenia. Wydawało się, że jego ruchy są wolniejsze, cięcia wydawały się coraz mniej precyzyjne. W końcu poczuł też piekący ból w lewym ramieniu, gdzie komuś udało się go zranić. Sytuacja zaczęła się pogarszać, gdy do komnaty dotarły posiłki. Gin zdał sobie sprawę, że sam nie da rady przeciwko tylu przeciwnikom. Zacisnął zęby, by nie jęknąć z bólu, gdy poczuł kolejne cięcie przez plecy. Strażnicy coraz bardziej na niego napierali, a jego cel – Tatsuya - stał za nimi i mierzył go przerażonym spojrzeniem. Ichimaru poczuł, że za plecami została mu już tylko ściana. Był w pułapce, z której nie było wyjścia. Szybko ocenił swoje możliwości i zdecydował się na dość ryzykowne rozwiązanie, które jako jedyne dawało mu szansę na przeżycie. Dostrzegł lukę między dwoma strażnikami i skoczył między nich, blokując atak jednego z nich, jednak w tym samym czasie poczuł, jak ten drugi boleśnie przeciął mu bok. Nie zważając na ból dochodzący z ran podbiegł do okna i wyskoczył przez nie. Dźwięk tłuczonego szkła rozległ się wśród nocnej ciszy.
- Za nim! – usłyszał głos Tatsuyi, a świadomość tego, że jest goniony dodała mu sił.
Wspiął się na płot. Przeskoczył go i zaczął biec uliczkami, słysząc odgłosy podążających za nim strażników. Lewą ręką ściskał ranę w boku, która obficie krwawiła, a w prawej ciągle trzymał rękojeść Shinsou. Po kilku minutach wyczerpującego biegu wiedział, że nie jest w stanie dalej tak uciekać, więc rozejrzał się szybko po okolicy i dostrzegł boczną furtkę prowadzącą do jakiegoś domu. Nie zastanawiał się długo, tylko otworzył ją i wszedł do ogrodu jakiejś rezydencji. Oparł się plecami o furtkę i nasłuchiwał odgłosów pościgu, jednocześnie obserwując otoczenie. Gdy strażnicy przebiegli i nie było ich już słychać, Gin wyszedł z ukrycia. Ostrożnie, chowając się w cieniu, wracał do akademii. Ból z krwawiących ran dawał o sobie cały czas znać. Jakimś cudem, choć Ichimaru nie wiedział jak, w końcu dotarł do akademików, które jawiły mu się niczym oaza dla spragnionego podróżnika wędrującego przez pustynię. Wiedział, że nie może pokazać się w takim stanie w swoim pokoju, gdyż jego dziwny współlokator mógłby na niego donieść, a Gin z pewnością tego nie chciał. Rany musiały zostać opatrzone, poza tym Ichimaru czuł, że jeśli zaraz nie odpocznie, to niechybnie straci przytomność. Zadarł głowę do góry i spojrzał w okno Rangiku, w którym jako jednym z nielicznych paliło się jeszcze światło. W tej chwili mógł liczyć tylko na nią. Nie pamiętał już tego, co stało się kilkanaście godzin wcześniej. Podniósł z ziemi mały kamyk i rzucił nim w okno przyajciółki. 
Ciche brzdąknięcie kamyka w szybę wyrwało Rangiku z zamyślenia. Podeszła do okna i uchyliła je. Spojrzała w dół i dostrzegła Gina, który stał na dole z zadartą głową i wpatrywał się w jej okno. Zaskoczona Matsumoto nie zwróciła uwagi na to, że chłopak ledwo trzymał się na nogach. Całą jej uwagę przykuła twarz Gina skryta w cieniu, z której nic nie mogła wyczytać.
- Gin? - Zaskoczona, patrzyła na przyjaciela. I pomyśleć, że właśnie zastanawiała się, jak dojść z nim do porozumienia. Chciała zgody, lecz reakcja Ichimaru podczas ostatniej kłótni sprawiła, że najbliższe spotkanie jawiło się jej w czarnych barwach.
- Musisz mi pomóc – powiedział.
- Co się stało? – zapytała przestraszona.
Zachwiał się lekko i syknął z bólu chwytając się za bok. Wtedy Rangiku dostrzegła, że Gin nie wygląda najlepiej. Był dziwnie blady, usta miał dziwnie zaciśnięte i stał dziwnie skulony.
- Jestem sama, wejdź do środka! – zawołała. 
Po chwili drzwi do pokoju Matsumato się otworzyły, a w nich stanął poraniony Ichimaru. Krew sączyła się z ramienia i z boku, jak też i z rany na plecach. W dodatku dłonie chłopaka również były pocięte drobnymi rankami, które powstały na wskutek rozbicia okna, przez które wyskoczył. Twarz również była naznaczona małymi rozcięciami, pamiątkami po wybitej szybie. Kiedy Rangiku zobaczyła, w jakim jest stanie poczuła, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Była przerażona tym, co się stało z Ginem.
          - C... co się stało? – zapytała nieprzytomnie.
- Nie pytaj – powiedział cicho i zawładnęła nim ciemność. Zemdlał.

środa, 20 maja 2015

21. Problemy

Ranek przyszedł stanowczo zbyt wcześnie. Słońce, jak na złość raziło w oczy i nie pozwalało dłużej spać i przespać całego dnia, którego Rangiku wcale nie miała ochoty zaczynać. Bała się stanąć twarzą w twarz z Ginem. Pierwszy raz zdarzyło jej się coś podobnego, modliła się w duchu, by na niego nie wpaść. Jednak wiedziała, że musi coś z tym zrobić i im wcześniej porozmawia z Ichimaru, tym lepiej. Pulsująca, niemiłosiernym bólem głowa, przypominała jej o wczorajszym wieczorze, z którego w rzeczywistości niewiele pamiętała. Jedyne, co utkwiło jej w pamięci to fakt, że jakiś chłopak usilnie próbował się z nią umówić na randkę. Matsumoto usiadła w końcu na łóżku i rozejrzała się po pokoju. Bałagan. Resztki jedzenia walały się po podłodze, gdzieniegdzie leżały jakieś niezidentyfikowane przedmioty, albo puste już butelki. Rangiku próbowała sobie przypomnieć, jakim sposobem dwie butelki tak się rozmnożyły, gdyż na biurku stało ich nie mniej, jak dziesięć. Wstała, lecz musiała przytrzymać się stolika, gdyż zawrót głowy dał o sobie znać. Chwilę odczekała i spojrzała na Isane, która z twarzą zakrytą kołdrą spała w najlepsze. Zazdrościła jej spokojnego snu, lecz wiedziała, że musi się pozbierać i zobaczyć z Ginem. Musiała go przeprosić. Czuła się potwornie z tym, iż o nim zapomniała. Paskudne wyrzuty sumienia ciągle szeptały jej do ucha najgorsze scenariusze. Kiedy udało się jej w końcu jako tako ogarnąć wyszła z pokoju.
- Ciekawe, gdzie go znajdę – zastanowiła się chwilę i ruszyła do stołówki. – Najpierw muszę się napić i coś zjeść – pomyślała.
        Na sali znajdowało się tylko kilka osób, których Matsumoto nie znała. Rozejrzała się nieprzytomnie po stołówce, by na końcu opaść na siedzenie przy niewielkim stoliku. Postawiła przed sobą gorącą herbatę i zaczęła ją powoli sączyć. Rozmyślała nad tym, co powie Ginowi, jednak żadne wytłumaczenie nie wydawało się jej wystarczające.
- Prawda nas wyzwoli – pomyślała i skrzywiła się na myśl o tejże właśnie. 
- Gin-sama! – zawołał jakiś chłopak i Rangiku odruchowo obejrzała się w tamtym kierunku. Kilka metrów za nią stał Gin. Wpatrywał się w nią przez chwilę bez uśmiechu, co zrobiło na Rangiku ogromne wrażenie, poczuła się malutka i słaba. Coś ją zabolało i nie była to bynajmniej głowa, tylko obce spojrzenie, jakim obdarzył ją przyjaciel. Wstała, by do niego podejść i porozmawiać, lecz w tej samej chwili chłopak odwrócił się do niej plecami i usiadł obok ucznia, który go zawołał. Matsumoto poczuła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Na drżących nogach podeszła do stolika, przy którym siedział Ichimaru i stanęła po przeciwnej stronie tak, by widzieć twarz przyjaciela. 
- Gin... – zaczęła ostrożnie. Chłopak podniósł na nią wzrok, który niczego nie wyrażał. Obserwował tylko jej twarz bez słowa. Widział sińce pod oczami, blade policzki i drżące wargi, stała przed nim, jakby oczekiwała na wyrok.
- Gin... – powtórzyła ciszej.
- O co chodzi? – zapytał beznamiętnie.
- Chciałam cię przeprosić i wytłumaczyć – powiedziała.
- Martwiłem się wczoraj o ciebie – rzekł patrząc gdzieś w bok. Wczorajszy wieczór był dla niego jednym z najgorszych w życiu. Kiedy czekanie na Rangiku się przedłużało zaczął się martwić, że coś się stało i ruszył w kierunku jej akademika, by sprawdzić, czy ktoś coś na ten temat wie. Trafił na dziewczynę, z którą widywał czasem Matsumoto i zapytał się jej o koleżankę. Opowiedziała mu ze szczegółami, co takiego zatrzymało solenizantkę w akademiku.
- Ja... – zaczęła, lecz nie dane jej było skończyć.
- Martwiłem się wczoraj o ciebie ostatni raz – przerwał jej, wstając. Na twarz wypełzł mu wymuszony uśmiech. – Mam tylko nadzieję, że impreza urodzinowa się udała – dodał i wyszedł ze stołówki. Rangiku stała w miejscu, nie mogła się ruszyć. Obojętność i ton głosu Gina ją sparaliżowały. Shun, z którym siedział Ichimaru, również wstał i zmierzył Matsumoto wzrokiem.
- Lepiej zostaw go w spokoju – powiedział cicho. – Nie nadajesz się dla niego – szepnął jej do ucha i wyszedł za Ginem.
- Co ty możesz wiedzieć?! – krzyknęła za nim ze łzami w oczach. Shun zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na nią z pogardą.
- Wiem dużo, więcej od ciebie... I dobrze ci radzę, daj sobie z nim spokój – powiedział i zamknął za sobą drzwi.
Matsumoto stała przy tym nieszczęsnym stoliku i myślała o Ginie i o tym, jak bardzo musiała go zranić. Powróciły wspomnienia z czasów, gdy mieszkali razem w Rukongai a Ichimaru zostawiał ją samą. Wiedziała, co musiał czuć, lecz wtedy było inaczej. On nic nie obiecywał tak, jak ona teraz. Zacisnęła dłonie w pięści i zdeterminowana wybiegła z sali, by wytłumaczyć wszystko Ginowi. Chciała go przeprosić.
- Zmuszę go, żeby mnie wysłuchał, choćbym miała zrobić to siłą – powiedziała głośno, by umocnić się w tym przekonaniu i aby dodać sobie odwagi.
Gin, gdy wyszedł ze stołówki, skierował się w miejsce, w którym poprzedniego wieczoru był umówiony z Matsumoto. Nie wiedział, czemu przywędrował akurat tutaj. Obojętność wobec Rangiku wiele go kosztowała. W rzeczywistości był przepełniony najróżniejszymi emocjami, z którymi nie potrafił sobie poradzić, dlatego potrzebował samotności i spokoju, żeby wszystko na nowo sobie ułożyć i przemyśleć. Jedno wiedział na pewno.
- Dziś ruszamy na łowy – syknął zadowolony Shinsou.
Ichimaru tylko westchnął i usiadł pod drzewem, opierając się o pień. Starał się nie myśleć o tym, jak bardzo został zraniony przez Rangiku, tylko o zbliżającym się wieczorze. Jednakże obraz Matsumoto, jak natrętna mucha ciągle powracał. Słowa dziadka, które usłyszał w dzieciństwie powróciły niczym echo. Teraz rozumiał, co staruszek mógł mieć na myśli mówiąc, by był bezwzględny zwłaszcza wobec najbliższych, gdyż to właśnie oni mogą nas zranić najbardziej. Od dziecka był odważny, nie lękał się prawie niczego prócz jednej rzeczy. Śmierci. Tylko to go przerażało, dlatego sam zabijał, by nie zostać zabitym.
- To twój instynkt – mruknął Shinsou.
- Nie podsłuchuj moich myśli – odpowiedział cicho.
Usłyszał ciche kroki od strony, z której wcześniej sam przyszedł. Spojrzał na nadchodzącego w pośpiechu Shuna. Przydługie włosy opadały mu w nieładzie na ramiona a za duże ubranie wisiało na nim, sprawiając, że wyglądał wyjątkowo nieporadnie, jednak Gin wiedział, że były to tylko pozory. 
- Szukałem cię – powiedział, łapiąc oddech i opierając się dłonią o drzewo.
- To moje drzewo – powiedział uśmiechnięty Ichimaru. – Jak łatwo przywdziać mi tę maskę, coraz łatwiej – pomyślał jednocześnie.
- To przepraszam – mruknął Shun i cofnął rękę.
- Przecież żartowałem, na żartach się nie znasz? – zapytał Ichimaru spoglądając na niego z dołu.
- Nie znam się – odpowiedział chłopak.
- To szkoda... 
- Ta dziewczyna... – zaczął Kamiya.
- To nikt taki – wtrącił Gin. – Masz to, o co pytałem? 
- Mam – odparł krótko i podał zwitek papieru.
Ichimaru rozwinął go i przyjrzał się rysunkowi, który przedstawiał. Był to plan wielkiego domu, jak i całego obejścia liczącego kilka mniejszych budowli - szczegółowo opisanych na marginesie. W zamyśleniu studiował mapę, gdy podbiegła do nich Rangiku.  Łzy zostawiły dwa podłużne ślady na policzkach, które po biegu odzyskały swój kolor. Ichimaru spojrzał na nią zaskoczony.
- Musimy porozmawiać – powiedziała twardo.
- Nie sądzę – odpowiedział Gin.
- Właśnie. Idź sobie paznokcie pomaluj, albo włoski zakręć na wałki – wtrącił pewnie Shun. Ichimaru spojrzał na niego groźnie, choć uśmiech ciągle tkwił na jego bladej twarzy.
- Shun, a podobno nie znasz się na żartach – powiedział.
- E... no bo czasem mnie oświeci – odparł chłopak.
Gin spojrzał na Matstumoto, widział, że jest zdeterminowana i w żaden sposób się jej nie pozbędzie.
-Kamiya, idź sprawdzić, czy cię nie ma na głównym placu, a potem przyjdź i mi powiedz – zwrócił się do chłopaka.
- Ale jak to? – zapytał głupio.
- Zmiataj stąd, ale już! – powiedział Gin, patrząc prosto przed siebie.
- Jak chcesz – mruknął niezadowolony, odchodząc ze spuszczoną głową.
- To jakiś twój sługus? – zapytała Rangiku, ciekawa relacji panujących między jej przyjacielem a tym tajemniczym chłopakiem.
- Powiedzmy... 
- Wysłuchasz mnie? – zapytała i przysiadła przed Ichimaru patrząc mu prosto w oczy, które raczył otworzyć. 
- Tylko nie mów, że się upiłaś i zapomniałaś – powiedział.
Rangiku spuściła głowę i splotła dłonie na kolanach.
- Czyli jednak? – zapytał Gin.
- Ja naprawdę chciałam się z tobą zobaczyć i opowiedzieć ci o spotkaniu z panią porucznik, jak byłyśmy w cukierni i nawet miałam zamiar pokazać ci prezent, jaki od niej dostałam. Byłam taka szczęśliwa i nie mogłam się doczekać – mówiła. – Jednak, kiedy weszłam do pokoju to tam już wszyscy czekali.
- Oj, biedna... Upili cię i zniewolili – mruknął niby to współczując Gin.
- Nie – Rangiku spojrzała z wyrzutem na przyjaciela. – Nie żartuj sobie ze mnie teraz, nawet nie wyobrażasz sobie, jakiego mam kaca – skrzywiła się nieznacznie i dotknęła palcami skroni.
- Mów dalej cierpiętnico – powiedział Ichimaru.
- Przyszło tyle osób, że aż mnie to na początku przeraziło. Większości z nich nie znałam, ale pomyślałam sobie, że mam jeszcze trochę czasu, więc zdążę ze wszystkim. Tylko, że ktoś przyniósł alkohol i kiedy wznosili toasty za moje zdrowie i śpiewali mi „Sto lat” nie mogłam jako jedyna odmówić i wyjść, prawda? – zapytała retorycznie.
- Ależ oczywiście, że nie – pokręcił przesadnie mocno głową Gin.
- Czas tak szybko mijał, a mi coraz bardziej szumiało w głowie, aż...
- Aż zapomniałaś o mnie – dokończył za nią.
- Gin, wybacz – Rangiku spojrzała na niego smutnymi oczami, które zawsze działały na Ichimaru. Chłopak skrzywił się lekko, gdyż wiedział doskonale, że nie jest w stanie długo się opierać Matsumoto, gdy tak na niego patrzy. Obiecał sobie wcześniej, że nie podda się tak łatwo a jednak coś w nim chciało wybaczyć i powrócić do poprzedniego stanu sprzed tych nieszczęsnych urodzin.
- Nie myśl sobie, że złość mi przeszła – powiedział z lekkim uśmiechem.
- Czyli wybaczasz? – zapytała uradowana Rangiku.
Ichimaru zerknął na przyjaciółkę, która z nadzieją na niego patrzyła i zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią. Wtedy właśnie podszedł do nich wysoki brunet, który niewątpliwie był rok lub dwa wyżej. Gin zadarł głowę, by przyjrzeć się przybyszowi.
- Wybaczcie, że przeszkadzam – odezwał się chłopak. – Rangisiu, chciałem ci tylko przypomnieć, że jesteśmy wieczorem umówieni przy wejściu na główny plac – powiedział, odwrócił się i odszedł. Gin poczuł, jak krew uderza mu do głowy. Wstał i spojrzał na zdezorientowaną Rangiku, która wystraszona patrzyła to na odchodzącego senpaia, to na Ichimaru.
-Rangisiu? – zapytał cicho, na co Matsumoto przeszył dreszcz.
- To nie tak, jak myślisz – powiedziała szybko.
-Rangisiu? Od kiedy inni cię tak nazywają? – zapytał.
- To.. Ja nie wiem, jak... – Starała się usilnie, by przypomnieć sobie wczorajszy wieczór, lecz pamiętała jedynie, jak ktoś próbował ją zaprosić na randkę. 
- Zapomnij – mruknął Gin i machnął z rezygnacją ręką. Miał wszystkiego dość. Jedyne, na co miał ochotę to odreagowanie. Ten wieczór powinien sprostać jego potrzebom i zaspokoić budzący się instynkt.
- Gin! – krzyknęła za odchodzącym chłopakiem.
- Znasz go? – odwrócił się i zapytał krótko. Chciał wiedzieć i jednocześnie bał się uzyskać odpowiedź. Zrobił to odruchowo, lecz teraz czekał.
- Wczoraj go poznałam – powiedział prawdę.
- Czyli naprawdę świetnie się bawiłaś beze mnie – powiedział. – Ach i zapomniałbym, wszystkiego najlepszego! – zawołał i odszedł.
           Matsumoto już za nim nie pobiegła, tylko dusząc w sobie szloch, biła pięścią w ziemię. Nie mogła za nim teraz podążyć, wiedziała bowiem, że żadne słowa nie dotarłyby do Gina. Poza tym jej wytłumaczenie nie brzmiałyby za dobrze, tylko jak wymyślone tylko po to, by się usprawiedliwić. Rangiku najbardziej bała się tego, że chłopak obraził się na dobre i nigdy jej tego nie wybaczy.
- Ale czego? – zastanowiła się nagle. –  Już prawie mi darował. Dlaczego tak nagle się wściekł, kiedy chodziło o tego chłopaka? – zapytała sama siebie. – Przecież to, czy z kimś się umawiam czy nie, nie powinno go tak denerwować. To moje życie i ja decyduję, co robię i z kim – powiedziała na głos i ruszyła w stronę akademika. Otarła łzy i poklepała dłońmi w policzki, wzięła kilka głębokich oddechów i podjęła decyzję. Postanowiła spotkać się z tym senpaiem, choćby po to, by pokazać Ginowi, że nie może on dyrygować jej życiem.
- Jestem wolna i mam prawo umawiać się na randki – pomyślała, wchodząc do pokoju. – A tej srebrnej małpie nic do tego.
Po południu, w dwóch pokojach, trwały żywe przygotowania do jakże różnych przedsięwzięć. Matsumoto, w towarzystwie koleżanek, szykowała się na pierwszą randkę w swoim życiu i choć nie znała chłopaka, z którym była umówiona, to była podekscytowana samym faktem wyjścia. Dziewczęta wraz z nią chichotały i próbowały różnych kosmetyków. W pokoju Rangiku słychać było śmiech, a w powietrzu unosił się zapach nowych perfum, sprezentowanych przez koleżanki z okazji urodzin. Natomiast w innym pokoju, w męskim akademiku, siedział Gin a naprzeciwko niego Shun, który przyglądał mu się z podziwem. Ichimaru wyciągnął swoją krótką katanę i położył ją sobie na kolanach. Przetarł dłonią ostrze tak, że na palcu pojawiła się kropla krwi. Chłopak usłyszał w umyśle pomruk zadowolenia Shinsou, który nie ukrywał tego, jak smakuje mu krew.
- Jesteś przerażający – pomyślał Gin, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Jaki pan, taki kram – odparł lis.
- Weźmiesz mnie ze sobą? – zapytał z nadzieją w głosie Kamiya.
- My nie bierzemy żadnych balastów, działamy sami – odparł Gin, wstając.
- My? – zapytał zdziwiony chłopak.
- Tak, my. Ja i Shinsou – odparł i spojrzał na broń trzymaną w dłoni.
- To znaczy, że znasz jego imię? – zapytał z podziwem Shun.
Ichimaru tylko uśmiechnął się do niego, potakując głową i otworzył drzwi. Do ciemnego pokoju wpadł snop światła z korytarza, oświetlając postać stojącą w drzwiach. Oczy błysnęły niebezpiecznie nim drzwi z cichym skrzypnięciem zamknęły się za Ginem.

niedziela, 8 marca 2015

20. Akademia Shinigami i obietnica.


     Nadszedł długo wyczekiwany dzień - rozpoczęcie nauki w akademii - przez wielu młodych adeptów, którzy po wyczerpujących egzaminach mogli się cieszyć tym, iż po kilku latach nauki, będą prawdziwymi strażnikami śmierci. Słońce rozjaśniało bezchmurne niebo i oświetlało plac przed akademią. Gin i Rangiku znajdowali się w tłumie pierwszorocznych, nie orientujących się jeszcze, w zwyczajach panujących w tym miejscu. Lekki chaos, szmery rozmów – tak właśnie przedstawiał się ten rocznik. Dwójka przyjaciół trzymała się razem. Ichimaru rozglądał się nieznacznie po osobach, stojących w pobliżu, oceniał je. Wyczuwał ze wszystkich stron słabe ogniska reiatsu, które wcale nie robiły na nim wrażenia. Wiedział już, że sam posiada niespotykany poziom mocy duchowych, który zadziwił samych egzaminatorów, nie mogących uwierzyć, że chłopiec z Rukongai, może być na tak wysokim poziomie. Oczywiście żaden z nich nawet nie skojarzył Gina z jego rodziną, dość znaną w pewnych kręgach. Jedno słowo nasuwało się Ichimaru na myśl o zgromadzonych wokół niego osobach.
- Słabeusze – syknął znany głos.
     Natomiast Rangiku nie udawała, że nie zwraca na nic, ani na nikogo uwagi. Kręciła z ciekawością głową na wszystkie strony. Wszystko, co ją otaczało, pobudzało zainteresowanie i wyobraźnię. Tylu młodych ludzi w jej wieku, zgromadzonych wokół, nie widziała nigdy wcześniej. Nawet nie myślała, że tylu może być w całym Rukongai. Jej naiwność jeszcze dawała o sobie znać, a także to, że wraz z Ginem żyli przez te wszystkie lata w odosobnieniu. Nie mieli innych znajomych czy przyjaciół, w dodatku częste przeprowadzki nie sprzyjały zawieraniu znajomości. Jej wzrok przykuła jasnowłosa dziewczyna, która była o głowę od wszystkich wyższa. Spojrzenia dziewcząt skrzyżowały się, posłały sobie nieśmiałe uśmiechy. Jednak, gdy blondynka zauważyła obok niej Gina, szybko odwróciła wzrok. Rangiku nadal rozglądała się po zgromadzonych, dopóki za sobą nie usłyszała głosów, które bez wątpienia były skierowane do niej.
- Hej, ruda! – zawołał do niej jeden z pierwszorocznych. – Niezła z ciebie laska, może umówimy się po tych wszystkich nudnych uroczystościach?
- A potem może odwiedzisz nas w akademiku? – zaproponował chłopak stojący obok niego.
    Rangiku nie odwróciła się do nich, wspomnienie, kiedy była zaczepiona przez podejrzanych typów w Rukongai wróciło. Spuściła oczy i milczała. Jednak była osoba, nie mogącą tego przemilczeć. Gin, na którego ustach tkwił zabójczy uśmieszek, odwrócił się do dwójki zaczepiającej Matsumoto. Spojrzał na nich, mrużąc lekko oczy, przemówił pozornie spokojnym głosem.
- A może ja was odwiedzę? I pokażę wam, jak dobrze potrafię zabawić się z takimi, jak wy?
Spojrzenie Ichimaru i coś w tonie jego głosu wystraszyło dwójkę młodzieńców, którzy ostrożnie wycofali się i stanęli kilka metrów z tyłu, byle jak najdalej od niebezpiecznego chłopaka.
- O tak... Zabawmy się.  – Głos Shinsou rozległ się gdzieś echem w umyśle.
- Gin... – zagadnęła cicho Rangiku.
- Nie martw się, ta dwójka już cię nie zaczepi – powiedział z uśmiechem.
- A jeśli?
- To załatwisz ich tak, jak tamtych – odpowiedział. 
     Na podium wkroczył starszy mężczyzna, odchrząkując, dał znak uczniom, by ucichli.
- Witam was na rozpoczęciu nowego roku w akademii shinigami... – Zaczął przemowę, która ciągnęła się niemalże przez godzinę. Rangiku niewiele zapamiętała z tego wystąpienia, bo jej uwagę przykuły dwie osoby, które stały za dyrektorem akademii.
- A teraz uroczystego otwarcia, czyli uderzenia w gong, dokona jeden z kapitanów Gotei 13, Kensei Muguruma – ogłosił staruszek, przepuścił następnie kapitana o skwaszonej minie. Za nim dreptała porucznik o zielonych włosach, machając śmiesznie za długimi rękawami kimona. Rangiku wpatrywała się w nią, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie, kiedy to ta zabawna shinigami powiedziała jej, że powinna zostać strażnikiem śmierci. Kensei podszedł do zawieszonego złotego gongu i wyciągnął swoje niewielkie zanpakutou. Rękojeścią broni uderzył w mosiądz, a rozbrzmiewający dźwięk był tak donośny, iż było go doskonale słychać w najdalszym nawet zakątku placu. Rangiku, tak jak i Gin, zakryła uszy, by nie ogłuchnąć. Wtedy też rozległ się pisk Mashiro.
- Kensei! Kensei! To ta mała, którą nastraszyłeś w sklepie! – piszczała Kuna, wskazując palcem na zdezorientowaną Matsumoto.
- Idiotko! Zamknij się, bo nie dostaniesz obiadu... – warknął kapitan do swojej podwładnej, a na placu rozległy się chichoty uczniów.
Kobieta, nic sobie z tego nie robiąc, zeskoczyła z podestu i podbiegła do Rangiku. Młoda adeptka, zaskoczona tym zajściem, nie zauważyła, że obserwowali ją wszyscy zebrani przed budynkiem akademii.
- Jak fajnie, że cię spotkałam! – zawołała wesoło Mashiro. – Wiesz, dziś nie mam żadnych słodyczy, ale następnym razem przyniosę ci całą torbę i zjemy je na spółkę, co ty na to? – zapytała układając usta w dzióbek. Nim Rangiku zdążyła odpowiedzieć, Kuna zniknęła ciągnięta za kimono przez swojego kapitana.
- Przepraszam za nią! – zawołał Kensei odchodząc. – Ona jest po prostu niezrównoważona psychicznie! – dodał.
- W czwartek o piętnastej! – zawołała jeszcze pani porucznik i wraz z kapitanem opuściła plac.
     Gin spojrzał na Matsumoto zaskoczony i jednocześnie zaintrygowany. Zastanawiał się, skąd jego przyjaciółka zna tego narwanego kapitana i jego stukniętą podwładną. Na jego pytające spojrzenie Rangiku tylko wzruszyła ramionami.
- To długa historia – powiedziała.
- Wieczorem mi opowiesz – szepnął jej do ucha tak, by wszyscy wkoło widzieli, jak bliskie łączą ich relacje. Już na samym początku chciał dać wszystkim zainteresowanym do zrozumienia, że Rangiku jest pod jego ochroną.
- Cisza! – zawołał shinigami, który stanął teraz na podium. – Teraz zostaniecie przydzieleni do akademików, a także dowiecie się o paru sprawach organizacyjnych. Starsi mogą się już rozejść.
     Rangiku weszła do swojego nowego pokoju. Rozejrzała się po pomieszczeniu i od razu się w nim zakochała. To miejsce było tak różne od starych, sypiących się domów, które do tej pory zamieszkiwali z Ginem, że nie mogła się napatrzeć na nowe meble, bladoróżowe ściany. Szczęścia dopełniało miękkie łóżko i puchaty dywan w ciepłych kolorach, który sprawiał, że pokój był taki przytulny. Chwilę po Matsumoto drzwi do pokoju otworzyły się powoli i w drzwiach stanęła nowa współlokatorka. Była to dziewczyna, która zwróciła uwagę Rangiku na rozpoczęciu. Wysoka, miała krótko ścięte włosy, z wyjątkiem trzech cienkich warkoczyków, spływających na ramię. Uśmiechnęła się serdecznie do Matsumoto i postawiła swoją torbę przy drzwiach.
- Jestem Kotetsu Isane, miło mi cię poznać – powiedziała i ukłoniła się.
- Matsumoto Rangiku, mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółkami – odpowiedziała i również ukłoniła się lekko w geście przywitania. Wtedy też zdała sobie sprawę, że naprawdę chciała, by Isane została jej przyjaciółką. Do tej pory miała tylko jedną bliską osobę, jednak nagle poczuła potrzebę bycia akceptowaną przez innych. Chciała znaleźć kogoś, dziewczynę, z którą mogłaby porozmawiać o rzeczach, o których nie mogła z oczywistych powodów rozmawiać z Ichimaru. Miała także nadzieję, że Kotetsu będzie podzielała jej typowo babskie zainteresowania. 
     Gin został przydzielony przez pomyłkę do pokoju z uczniem piątego roku. Był to dziwny chłopak, przywitał Ichimaru jedynie spojrzeniem zza książki, którą właśnie czytał. Spojrzał na niego niechętnie domyślając się, że ich wzajemne stosunki nie będą zbyt interesujące. Rzucił się zatem na łóżko i przymknął oczy. 
- I jak ci się tu podoba? – zapytał Shinsou.
- Może być – odpowiedział w myślach.
- Teraz wiele się zmieni... Będziemy od teraz trenować na serio – szepnął lis.
- Taa... Dostaniesz to, co chcesz – odparł Gin.
- Ja? – Śmiech rozbrzmiał w umyśle Ichimaru. – Dobrze wiesz, że moje pragnienia są odzwierciedleniem twoich.
Na ustach chłopca pojawił się uśmiech, który do tej pory nigdy nikomu dobrze nie wróżył.
- Ta dwójka? – zapytał duch zanpakutou.
- Poczekajmy. Zobaczymy  czy przyjęli do wiadomości moje ostrzeżenie, jeśli tylko spróbują się zbliżyć do Rangiku to...
- To się zabawimy – dopowiedział z oddali głos Shinsou, po czym zamilkł.
     Wieczorem, pod wiązem, na skraju placu przed akademią siedział i czekał. Pogwizdywał cichutko tylko sobie znaną melodię. W końcu usłyszał, dochodzące od strony żeńskiego akademika, szybkie kroki.
- Spóźniłaś się – mruknął.
- Oj, bo się zagadałam z sąsiadkami na korytarzu, wybacz Gin – powiedziała i przysiadła się do chłopaka.
- Wszystko w porządku? – zapytał, przyglądając się jej uważnie.
- Oczywiście, a co miałoby być nie w porządku? – zapytała.
- Nie, nic... To opowiadaj – zachęcił Ichimaru i oparł głowę o pień drzewa. Rangiku zaczęła opowiadać o swoim pokoju, o nowej współlokatorce i sympatycznych dziewczynach mieszkających obok. Kiedy w końcu skończyła usłyszała westchnienie Gina.
- Co?
- Tak, jak myślałem – powiedział, uśmiechając się do niej.
- Co myślałeś? – zapytała.
- Nieważne – odpowiedział.
- Jak to nieważne? Mów natychmiast! – zawołała Rangiku.
- Nie – odparł z przekornym uśmiechem.
- Ale ja chcę wiedzieć – powiedziała naburmuszona Matsumoto.
- Może kiedyś ci powiem...
Dziewczyna po chwili uśmiechnęła się i oparła głowę na ramieniu przyjaciela. Siedzieli tak, milcząc i patrząc w bezchmurne niebo - na gwiazdy. Nie potrzebowali słów, by się zrozumieć. 
- Gin?
- Hmm?
- Cieszę się, że tu jestem – powiedziała cicho.
- To dobrze – odparł krótko.
- Z tobą. Będziemy tak zawsze siadać wieczorami razem, dobrze? – zapytała, przechylając głowę i patrząc prosto w oczy chłopaka.
- Dobrze – odpowiedział z uśmiechem.
Gwiazdy dalej rozjaśniały niebo swym blaskiem, a Gin i Rangiku nadal siedzieli wtuleni w siebie. Każde z nich pochłonięte własnymi myślami, które jednak zawsze krążyły wokół tej drugiej osoby.

      Promienie słońca przenikały przez szyby w oknie i jasną smugą padały wprost na twarz rudowłosej dziewczyny, która spała w najlepsze z lekko rozchylonymi ustami. Do pokoju, po kąpieli, wróciła Isane. Podeszła do śpiącej Rangiku i poklepała ją delikatnie po ramieniu.
- Gin jeszcze trochę... – wymruczała przez sen i nakryła twarz kołdrą.
- Rangiku, wstawaj. Spóźnisz się na zajęcia. – Próbowała dobudzić swoją współlokatorkę.
- Jeszcze troszeczkę...
- Jak nie wstaniesz, to nie załapiesz się na śniadanie... – powiedziała z uśmiechem Kotetsu.
- Śniadanie! – wykrzyknęła Matsumoto i jak rażona prądem wyskoczyła z łóżka. Szybko się ubrała, zerknęła do lustra, przeczesała rozczochrane włosy i wraz z Isane pobiegła na stołówkę. 
    Minął miesiąc odkąd Rangiku i Gin rozpoczęli naukę w Akademii Shinigami. W tym czasie Matsumoto stała się najbardziej rozpoznawalną osobą na pierwszym roku. Jako, że była wesołą i bardzo otwartą osobą zawsze wokół niej można było zauważyć grupkę koleżanek i kolegów, starających się zwrócić na siebie uwagę. Dziewczyna wraz z kilkoma koleżankami, wśród śmiechu, weszła na stołówkę. Rozejrzała się po niej i uśmiech zniknął z jej twarzy. 
- Coś się stało? – zapytała Riko, która była w tej samej klasie. 
- Nie. Nic – odpowiedziała prędko i przywołała na powrót szeroki uśmiech. Usiadła przy jednym stole z nowymi koleżankami i zabrała się za jedzenie. Jednak czegoś brakowało temu posiłkowi i nie chodziło tu bynajmniej o smak, czy sposób przygotowania. Jedzenie, które stało przed nią, było przyrządzone przez anonimowe kucharki, a nie przez Gina. Brakowało jej tego, że Ichimaru siłą ściągał ją z łóżka, by zjadła świeżo przez niego ugotowane specjały. Tęskniła także za jego obecnością. Przez kilka lat zdążyła się już tak do niego przyzwyczaić, że ciężko jej było, gdy nie znajdował się gdzieś obok. Odkąd przybyli do akademii wszystko się zmieniło. Rangiku nie sądziła, iż jej życie ulegnie takim zmianom. Trafiła do innej klasy niż Gin, więc w ciągu dnia prawie w ogóle się nie widywali, chyba że gdzieś na korytarzu, lecz wtedy Matsumoto była okrążona koleżankami. Ichimaru w takich momentach uśmiechał się do niej i szedł dalej w swoją stronę. Pogrążona w myślach o Ginie nie śledziła ożywionej dyskusji toczącej się przy stole, dopóki ktoś nie wymówił znanego jej imienia.
- Ichimaru Gin jest z nami na pierwszym roku i podobno posiada już własne zanpakutou i zna jego imię – mówiła przejęta Riko.
- Niemożliwe! W tym wieku? – podekscytowane dziewczęta przy stole zaczęły zastanawiać się, jak może wyglądać tak uzdolniony adept. Rangiku nie odzywała się słowem tylko słuchała, popijając sok. Nie potrafiła się przyznać, że doskonale zna Gina. Czemu? Sama nie wiedziała. Możliwe, że chciała zachować go jedynie dla siebie. Gdyby pisnęła choć słówkiem o wspólnie spędzonych latach, to była tego pewna, koleżanki nie dałyby jej spokoju, póki nie dowiedziałyby się wszystkiego o Ichimaru.
- Jego zdolności zadziwiają wszystkich nauczycieli. Słyszałam, że od ponad trzydziestu lat nikt z takim talentem nie uczęszczał do akademii – powiedziała Misaki, niska blondynka w okularach.
- Ciekawe, jak on wygląda... – zastanawiała się Riko. Rozejrzała się po sali w poszukiwaniu Gina. Jej wzrok padł na jednego z drugoklasistów. 
- Łaa!!! Kuchiki senpai! – pisnęła i podskoczyła tak, że aż stół przy którym wszystkie siedziały, zachwiał się niebezpiecznie.
    Piski dziewcząt rozeszły się po całej sali. Do stołówki wszedł chłopak, który nie zważając na zamieszanie, towarzyszące jego pojawieniu się, usiadł spokojnie przy stole z innymi uczniami ze swojego rocznika. Wszystkie dziewczęce spojrzenia wpatrywały się w niego uporczywie, nawet Rangiku spoglądała z niejakim podziwem na Byakuyę, który przed posiłkiem, jednym zwinnym ruchem przewiązał swoje długie czarne włosy fioletową wstążką. Niewątpliwie Kuchiki senpai był obiektem westchnień większości żeńskiej części akademii. Matsumoto, podobnie jak jej koleżanki, nie zauważyła niepozornego chłopaka, który usiadł przy stole w kącie sali. 
    Gin, z uśmiechem przyklejonym do twarzy, przyglądał się, jak jego ruda przyjaciółka wraz z koleżankami wpatruje się, jak urzeczona w Byakuyę.
- I... Ichimaru, mogę się przysiąść? – zapytał chudy chłopiec, który uczęszczał do jednej klasy z Ginem.
- Siadaj – mruknął między jednym kęsem a drugim.
- Chciałem się z... zapytać czy j... jesteś z tej rodziny I... Ichimaru? – wyjąkał niepewnie brunet.
- Jeśli nawet tak, to co? – zapytał zimno Gin, choć uprzejmy uśmiech nie schodził z jego ust.
- Nazywam się Kamiya Shun, moja rodzina od zawsze służyła pod rozkazami rodziny Ichimaru – powiedział tym razem bez zająknięcia, patrząc prosto w oczy Gina, które ten jak zawsze miał przymknięte.
- I co z tego? – zapytał spokojnie, opierając się o oparcie krzesła.
-  Ostatnio w tej rodzinie zdarzają się różne... wypadki... – powiedział cicho Shun.
- I pytam się jeszcze raz, co z tego? 
- Może przypadkiem cię zainteresuje, że mój ojciec, jak i cała rodzina nie są zbytnio zadowoleni z obecnej głowy rodziny.
- Nic mnie nie obchodzi moja rodzina – powiedział z szerokim uśmiechem i nachylił się nad Kamiyą – I ciebie też nie powinna obchodzić – dodał zimno i wyszedł ze stołówki, cicho podgwizdując pod nosem. Shun przez chwilę siedział, jak sparaliżowany. Przerażający głos Gina ciągle dźwięczał w jego uszach. Kiedy w końcu się otrząsnął, uśmiechnął się do siebie.
- Taki, jak mówił ojciec...
     Kiedy do uszu Rangiku, poprzez gwar rozmów, dobiegło znajome pogwizdywanie, obejrzała się za siebie i dostrzegła zamykające się za sobą drzwi. Nie zastanawiając się, chwyciła swoją torbę i wybiegła bez słowa na korytarz. Rozejrzała się bezradnie, póki nie zauważyła dłoni, która machała jej zza rogu ściany. Pobiegła w tamtym kierunku. O ścianę stał oparty Gin, który spoglądał na nią otwartymi szeroko oczyma. 
- Gin! – zawołała i rzuciła mu się na szyję.
- Co się tak nagle na mnie rzucasz, jakbyś mnie lata nie widziała? – zapytał i pociągnął ją za kosmyk włosów.
- Ała! – Rangiku odskoczyła od niego i spojrzała na niego – To bolało.
-  Miało boleć – powiedział z uśmiechem.
- Głupek!
- Oj, Rangisiu – zaczął cicho i podniósł dłoń na wysokość jej twarzy chcąc dotknąć zaróżowionego policzka.
-Teraz to Rangisiu, co? – prychnęła obrażona i odtrąciła dłoń Ichimaru.
- O co ci chodzi?
- O nic – powiedziała naburmuszona.
- Przecież widzę. No już, uśmiechnij się, bo ci się zmarszczki robią od tego złoszczenia – powiedział wesoło.
- Naprawdę? – zapytała przestraszona i dotknęła dłońmi twarzy badając, czy rzeczywiście są na niej zmarszczki.
- Głupia! – zawołał Gin i położył jej dłoń na głowie, rozmierzwił rude włosy, śmiejąc się w głos. – Czas na zajęcia. Do zobaczenia potem – dodał, machając, poszedł korytarzem w kierunku swojej klasy.
- Jesteś okropny! – zawołała za nim Rangiku, doprowadzając włosy do porządku.
     Wieczorem Matsumoto, pod pretekstem bólu głowy, położyła się wcześniej spać. Dzięki temu miała wymówkę, by nie iść do sąsiadek na codzienne ploteczki, których ostatnio nie opuszczała. Miała tego dnia zamiar iść zobaczyć się z Ginem. Chciała na niego nakrzyczeć, uderzyć go, a potem przytulić. Tyle skrajnych emocji w niej wrzało, że nie wiedziała, jak się zachować. Kiedy usłyszała za ścianą śmiechy i odgłosy zabawy wstała z łóżka po cichu. Ułożyła poduszkę wzdłuż posłania i przykryła ją kołdrą tak, by wyglądało to, jakby ktoś właśnie tam spał. Następnie na palcach podeszła do drzwi i lekko je uchyliła. Przez dłuższą chwilę nasłuchiwała, czy nikt nie przechodzi korytarzem i gdy w końcu uznała, że może bezpiecznie wymknąć się z pokoju, wybiegła szybko na palcach i zbiegła po schodach. 
- Matsumoto, a ty gdzie? – zapytała siwa staruszka, która pojawiła się przed drzwiami.
- Och! Pani Kame, bo ja właśnie chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza przed snem – powiedziała prędko, modląc się w duchu, by opiekunka żeńskiego akademika ją wypuściła.
- Dobrze – powiedziała powoli kobieta. – Tylko nie siedź za długo na dworze, bo się przeziębisz.
- Zrozumiałam! – zawołała i pobiegła w stronę drzewa, przy którym kilka razy spotkała się już wieczorem z Ginem. Jednak, kiedy dotarła na miejsce, rozczarowana opadła pod pniem. Nikogo nie było w pobliżu.
- To ja się zrywam z imprezy, żeby się z nim zobaczyć, a jego nie ma – powiedziała smutno i podciągnęła kolana pod brodę.
- Ja tu jestem każdego wieczoru, miło, że w końcu raczyłaś się zjawić – rozległ się głos w górze. Rangiku zadarła głowę i coś srebrnego mignęło między liśćmi.
- Gin! – zawołała radośnie. Chłopak zeskoczył z drzewa i stanął nad przyjaciółką, uśmiechając się złośliwie.
- Co cię sprowadza?
- Jak to co? Chciałam się z tobą zobaczyć – powiedziała, wydymając usta.
- A co z tymi twoimi koleżankami? Nie będą tęsknić za duszą towarzystwa panną Rangiku? – spytał, naśladując głos Riko.
- Nie będą – odpowiedziała cicho.
- To mów co się stało...
- Czy musiało się coś stać, żebym tu przyszła? – zapytała z wyrzutem.
- Nie przychodziłaś przez ostatni tydzień, więc uznałem, że jak już się tu zjawiłaś, to coś się stało i jestem ci potrzebny – powiedział bez cienia uśmiechu i usiadł obok Matsumoto.
- Przyszłam, bo chciałam! I niczego od ciebie nie chcę – warknęła i zamilkła.
    Zapadła cisza, żadne z nich nie potrafiło jej przerwać. Każde z nich czuło się na swój sposób zranione. Gin czuł się opuszczony przez Rangiku, która zyskała tylu nowych przyjaciół. On natomiast nie potrafił, choć może raczej – nie chciał z nikim nawiązać bliższych znajomości, dlatego też w klasie siedział sam, sam także spędzał czas wolny. Był przez to lekko rozgoryczony, gdyż samotność nie przeszkadzała mu tak nigdy wcześniej. Do momentu, w którym spotkał Rangiku był sam, od tamtego zdarzenia uzależnił się od jej obecności. Przy niej nie odczuwał potrzeby przebywania z innymi ludźmi, ona w zupełności mu wystarczała. Jednak teraz, gdy Matsumoto tak się od niego oddaliła, czuł palącą pustkę, której nic nie mogło zastąpić. Jeżeli natomiast chodzi o Rangiku, to również czuła się samotna, brakowało jej Ichimaru, siedzącego obok, czy idącego kilka kroków przed nią. W dodatku to chłodne przywitanie i ten dystans, który się pomiędzy nich wdarł, sprawiały, że czuła się fatalnie.
- Rangiku? – Przerwał w końcu ciszę.
- Dlaczego jesteś taki? – zapytała cicho.
- Jaki?
- Zimny – odpowiedziała.
- Już taki jestem – odparł.
- Wcale nie! Chcę się znowu z tobą śmiać i bawić, kłócić i... – nie skończyła, bo Gin przygarnął ją do siebie i objął ramieniem.
- Mówiłem ci już, że z dniem, gdy zaczniemy akademię wszystko się zmieni – powiedział bezbarwnym głosem.
- Ale...
- Zaczęłaś nowe życie, w którym nie ma zbyt wiele miejsca dla mnie. Ciesz się tym, baw się. Masz teraz wielu nowych przyjaciół, z którymi możesz się śmiać – powiedział, ucałował ją w czubek głowy, wstał i skierował się w stronę męskiego akademika.
- Gin, czekaj! – zawołała za nim Rangiku. Jednak Ichimaru nie zatrzymał się, z pochyloną głową szedł powoli.
- Tak będzie lepiej – pomyślał. – Chyba jednak nie jestem takim skończonym egoistą.
- Jesteś, jesteś... W dodatku cholernym masochistą – mruknął niezadowolony głos Shinsou. Nagle Gin poczuł ostry ból między łopatkami. Upadł i jęknął. Usłyszał za sobą szybkie kroki, obrócił się.
- Należało ci się, ty małpo! – krzyknęła Rangiku i rzuciła się na leżącego z pięściami.
Zaskoczony Gin, nim zdążył zareagować, poczuł kolejne dwa lekkie ciosy w klatkę piersiową. Rangiku usiadła na leżącym przyjacielu i zanosząc się płaczem tarła oczy, które zaczynały ją piec.
- Za co? – zapytał, lecz widząc łzy Matsumoto usiadł i objął ją pocieszająco klepiąc po plecach.
- Za twoją głupotę – wychlipała.
- To bolało. Mogłaś mnie zabić – powiedział.
- Dużej straty by nie było – odpowiedziała z uśmiechem. Gin słysząc lekko weselszy ton głosu, cofnął się i spojrzał na skrzywioną twarz dziewczyny.
- No nie wiem... Twoja psychika mogłaby na tym ucierpieć – odpowiedział, uśmiechając się szeroko.
- O mnie się nie martw.
- Nie o ciebie się martwię, tylko o siebie – odparł. 
- Phi – prychnęła i skrzyżowała ręce na piersi.
- Czemu mnie uderzyłaś? – zapytał, krzywiąc się, gdy spiął lekko łopatki.
- Bo chciałeś mnie zostawić – powiedziała głośno. – Niech ci znów do głowy nie przyjdą takie bzdurne myśli, Ichimaru Ginie – powiedziała powoli akcentując każdy wyraz.
- To znaczy?
- To znaczy, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz – powiedziała.
-Ech, a już miałem nadzieję... – odparł. Spojrzeli sobie w oczy i oboje w tym samym momencie wybuchli śmiechem. 
- Masz na mnie zły wpływ – powiedział Gin.
- A to źle? – zapytała Rangiku, mrugając okiem do Ichimaru.
-  Nie, ale... 
-Co? – zapytała Matsumoto, lekko przestraszona, że znów coś jest nie tak.
- Zejdź ze mnie wreszcie, bo mi nogi zmiażdżysz, taka jesteś ciężka – powiedział Gin i uchylił się przed dłonią, która już miała go spoliczkować. Wstał prędko i zaczął uciekać przed goniącą go Rangiku.
- Coś ty powiedział? Że jestem za ciężka?! –wołała Matsumoto.
- Jak słoń! – odkrzyknął Gin.
- Już nie żyjesz!!! –wydarła się rudowłosa i popędziła za Ichimaru jedną z uliczek pomiędzy budynkami.
- My przecież już i tak nie żyjemy, przecież to świat zmarłych! – zawołał i głośno się roześmiał.
- To zginiesz Ginie po raz drugi! 
- To spróbuj mnie złapać ślimaku! – zawołał w jej kierunku i wskoczył na dach sali od ćwiczeń.
- Grr... Małpiszon jeden – Matsumoto zaśmiała się cicho i podążyła za Ichimaru. Tak, jak zawsze za nim podążała, odkąd sięgała jej pamięć. Księżyc oświetlał dachy swym lśniącym światłem, po których biegała dwójka pierwszorocznych uczniów. Gdy w końcu opadli z sił, położyli się na jednym z nich i trzymając się za ręce, jak za dawnych lat. Zasnęli.

      Końcówka września zapowiadała się bardzo ładnie, było ciepło i słonecznie. Prawdziwa, złota jesień. Wieczorem Rangiku wracała ze spotkania z Ginem. Tych parę chwil poprawiło jej niewątpliwie humor, w dodatku, następnego dnia miały być jej urodziny, które były jednocześnie rocznicą spotkania Ichimaru. Tamtego dnia, kilka lat wcześniej zaczęła na nowo żyć. Nie mogła się doczekać jutrzejszego wieczora, ponieważ umówiła się już z przyjacielem. Matsumoto była pewna, że Gin szykuje jej jakąś niezwykłą niespodziankę, widziała to tego dnia w jego oczach.
- W takim razie widzimy się jutro o tej samej porze – powiedział do niej z uśmiechem. – Tylko się nie spóźnij – ostrzegł.
- Obiecuję, że się nie spóźnię – powiedziała i nieśmiało ucałowała chłopaka w policzek, po czym uciekła do swojego akademika. Nie wiedziała, czemu tak postąpiła, czemu się tak spłoszyła, ale jak na Rangiku przystało, nie przejmowała się tym zbyt długo. Położyła się spać, lecz podekscytowanie i czekanie na nadchodzący dzień, nie pozwalały jej zasnąć. W końcu jednak przymknęła powieki, a spokojny sen zajął jej umysł.
     Tymczasem Gin wracał do siebie. Przed drzwiami jego pokoju stał ciemnowłosy chłopak, który wyraźnie czekał na Ichimaru. Westchnął teatralnie na jego widok i zatrzymał się.
- O co znowu chodzi? – zapytał znudzony.
- Porozmawiajmy – powiedział poważnie. – Sam wiesz, o czym.
Gin spojrzał na niego badawczo, po czym wciągnął go do swojego pustego pokoju i zapalił niewielką lampkę, stojącą na stoliku.
- A gdzie twój współlokator? – zapytał gość.
- Nie ma go dziś. – Gospodarz odpowiedział z uśmiechem i położył się na swoim łóżku. Shun rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu jakiegoś miejsca dla siebie, w końcu przysunął do łóżka Ichimaru krzesło i na nim usiadł.
- Mów – odezwał się Gin, co zabrzmiało, jak rozkaz.
- Mój ojciec opowiadał mi, że syn poprzedniej głowy klanu zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, gdy senior został zamordowany. Wielu go szukało, lecz dzieciak przepadł, jak kamień w wodę. Potem zaczęły się niewyjaśnione morderstwa członków głównej linii klanu. Jak sam dobrze wiesz dwójka, z rodzeństwa twojego ojca, została zamordowana – powiedział chłopak uważnie przyglądając się Ginowi.
- Czemu mi to wszystko mówisz? – zapytał, nie okazując żadnego zainteresowania.
- Bo wygląda na to, że chłopak się znalazł – powiedział Kamiya.
- Nawet jeśli, to czy to coś zmieni? – zapytał.
- To zależy od niego – odpowiedział cicho. Gin otworzył oczy i spojrzał na Shuna z szerokim uśmiechem. Podejrzewał, że brunet został wysłany przez swojego ojca, by zyskać jego przychylność.
- Co masz mi do zaproponowania? – zapytał.
- Teraz oficjalnie głową klanu jest Ichimaru Tatsuya, lecz to jego siostra w rzeczywistości pociąga za wszystkie sznurki. Mojemu ojcu, jak też kilku innym rodzinom, niezbyt to odpowiada – powiedział Shun.
- Chcecie, żebym się pozbył ich obojga, byście mogli przejąć interes rodzinny? – zapytał Gin, siadając na łóżku i mierząc wzrokiem Kamiyę.
- Chcemy, żeby rządził prawowity następca rodu, czyli ty – rzekł twardo chłopak, okazując niezwykłą odwagę w starciu z morderczym spojrzeniem Gina.
- Nie jesteś taki zły na jakiego wyglądasz – powiedział, przymykając oczy. – Podobasz mi się – zaśmiał się cicho. - Dlaczego sobie mnie upatrzyliście? – zapytał po chwili.
- Jesteś najbardziej podobny do swojego dziadka, te oczy... Uważamy, że najlepiej pokierujesz rodziną i jej interesami tak, jak twój przodek – powiedział cicho Shun. Gin roześmiał się głośno. Pamiętał swojego dziadka, jak przez mgłę. 
*  Matka, ukochana matka, którą później stracił, zaprowadziła go do ciemnego pokoju, do którego wcześniej nie wolno mu było wchodzić. Podeszła z nim do fotela stojącego przy kominku, na którym wesoło trzaskał ogień. I wtedy Gin dostrzegł najbardziej przerażające oczy w swoim życiu. Dwie blade źrenice, mogące zmrozić swym zimnem każdego człowieka, wpatrywały się w niego z uporem. Starzec wyciągnął dłoń i położył ją na głowie czteroletniego chłopca. Zaśmiał się przeraźliwie.
- Będziesz jeszcze większym draniem niż ja – powiedział, a śmiech ciągle brzmiał w pokoju.
- Ależ ojcze... – zaprotestowała kobieta.
- Moriko, zamilknij! – rozkazał kobiecie. – Gin odziedziczy po mnie tytuł i zdolności, nikt mu tego nie odbierze – powiedział patrząc na przestraszonego chłopca. Następnie posadził go sobie na kolanach i zaczął uważnie przyglądać się jego drobnej twarzy. Chłopiec niepewnie oglądał się na matkę, stojącą z boku. Przyglądała się z lękiem swojemu teściowi.
- Chłopcze, nadejdzie dzień, kiedy będziesz musiał zrobić coś, co nie spodoba się każdemu. Czuję, że nim staniesz na czele rodziny, przyjdzie ci pokonać wiele przeciwności – powiedział, po czym nachylił się nad Ginem i szepnął mu do ucha słowa, których czteroletnie dziecko nie było w stanie zrozumieć. – Nigdy się nie cofaj, niszcz wszystko i wszystkich, którzy staną na twojej drodze. Bądź bezwzględny, a zwłaszcza dla tych, którzy są ci najbliżsi – wyszeptał. –Moriko, zabierz go już. Nie lubię bachorów, zwłaszcza takich jak ja. – Oddał chłopca kobiecie i gestem wyprosił dwójkę z pokoju. Następnego dnia znaleziono go zasztyletowanego w sypialni.*
- Mój dziadek był dziwakiem – prychnął Gin.
- Może i nim był, ale był także najlepszym zabójcą, jaki stąpał po tej ziemi – powiedział Shun, patrząc ostrożnie na Ichimaru.
- Zatem chcecie, żebym poszedł w jego ślady? Czyżbyście mieli jakieś zlecenie, z którym nie możecie sobie poradzić? – zapytał złośliwie.
- Tego chcemy, ale dlatego, że prawie wszyscy uważają cię za drugiego Ichimaru Yuudaia – odparł chłopak.
- Zastanowię się, a teraz zmykaj stąd – powiedział z uśmiechem, machając Kamiyi na pożegnanie.
     Kiedy Shun wyszedł, Ichimaru zaczął się zastanawiać nad tym, co usłyszał i nad wspomnieniami, które zaczęły do niego powracać. Choć sam, jako dziecko nie wiedział, czym zajmuje się rodzina, to jednak dochodziły do jego uszu fragmenty urywanych rozmów. Teraz wszystko zaczynało się układać w idealną całość. Teraz rozumiał. Pojmował swoją zdolność do popełniania takich zbrodni bez cienia poczucia winy. Czuł się tak, jakby nie miał sumienia, które posiadał każdy inny. Zabijanie nie sprawiało mu problemów, krew go nie przerażała, tak samo, jak walka. Druga natura, natura zabójcy, którą odziedziczył wraz z nazwiskiem i krwią płynącą w żyłach, stawała się dla niego coraz bardziej znajoma, oswojona. 
     Następnego dnia Rangiku wstała radosna, szczęśliwa i pełna pozytywnej energii. Wyruszyła z koleżankami na zakupy. Jako, że była to sobota, miała dzień wolny od zajęć, więc postanowiła wykorzystać go jak najlepiej. Wraz z Riko, Misaki i Isane ruszyły do Rukongai. Kilka godzin spędzonych na zakupach, buszowaniu po sklepach i oglądaniu wystaw zwieńczyła wizyta w cukierni, gdzie Matsumoto rozstała się z koleżankami. W tym właśnie miejscu umówiła się z szaloną panią porucznik dziewiątej dywizji. Spotykały się obie, co jakiś czas, w różnych cukierniach, by delektować się słodyczami. Tym razem shinigami spóźniła się tylko pół godziny. Zazwyczaj jej opóźnienia były o wiele większe, ale tym razem Kuna wyjątkowo się postarała. Mashiro wpadła do cukierni, jak burza i przysiadła się do Rangiku, która kończyła właśnie jeść ciastko cynamonowe z posypką czekoladową.
- Rangiii! Wszystkiego najlepszego! – zawołała i rzuciła się na dziewczynę. Na koniec potargała jej rude włosy i wyciągnęła niewielkie zawiniątko z kieszeni. Wręczyła je Matsumoto z szerokim uśmiechem na twarzy. 
- To dla ciebie z okazji urodzin – powiedziała Kuna i puściła do niej oczko.
- Dziękuję – Rangiku szczerze uradowana zajrzała do paczki i wyciągnęła z niej różowy stanik, obszyty drobną koronką. Rumieniec natychmiast pokrył twarz dziewczyny. Spojrzała speszona na Mashiro, która właśnie popijała truskawkowy sok przez słomkę.
- I jak? Podoba ci się? Ja mam taki sam – powiedziała, obciągnęła kimono, pokazując wszem i wobec swoją pierś ukrytą w różowym cudzie. Matsumoto roześmiała się z tego faktu i kiwnęła głową.
- Bardzo mi się podoba, dziękuję – powiedziała.
Rozmowa o „byle czym” przyjemnie im upływała. Zamówiony torcik powoli znikał z talerzy. Kiedy zaczęło robić się późno, Rangiku podziękowała pani porucznik za miłe spędzenie czasu i za prezent.
-  Ach, a pani kapitan nie miał nic przeciwko temu, że wzięła pani cały dzień wolny? – zapytała.
- Kensei? A co on ma do gadania? – zaśmiała się Kuna. – Jakieś tam raporty miałam do wypełnienia, ale jak zaczęłam je robić, to Kensei mnie wyrzucił z biura i powiedział, że o niczym nie mam pojęcia wolał sam się tym zająć, jak należy – dodała.
- Rozumiem – odparła Rangiku, śmiejąc się głośno. – Do widzenia, pani porucznik – pożegnała się i skierowała się do akademii. 
     Zbliżał się wieczór i umówione spotkanie z Ginem, na które Rangiku czekała cały dzień. Ten dzień, dzień jej urodzin był dla nich obojga najważniejszym świętem. Matsumoto w myślach zdecydowała już, że specjalnie na tą okazję założy najnowszą jukatę i stanik, który dostała od Mashiro.
-Chyba upnę włosy – wymamrotała pod nosem, wchodząc do pokoju, gdy wtem rozległ się krzyk. Przestraszona Matsumoto podskoczyła przestraszona, lecz jakie było jej zdziwienie, gdy okazało się, że tyle hałasu narobiły jej koleżanki, które z wielkim transparentem z napisem: „Wszystkiego najlepszego dla Rangiku” odśpiewały jej „100 lat”. Riko, Misaki i Isane zorganizowały dla niej przyjęcie niespodziankę. Prócz wielu gości z żeńskiego akademika, znalazło się także kilku chłopców, których Matsumoto nawet nie znała. Stolik uginał się pod ciężarem słodyczy i napojów. Nie wiadomo jak, ale ktoś przemycił także dwie butelki z sake, które było zakazane uczniom akademii. Rangiku zaskoczona tym wszystkim zapomniała, o czym myślała przed wejściem do pokoju. Zabawa i towarzystwo szybko ją wciągnęły, jednak, gdy nadszedł czas spotkania z Ginem, zmartwiła się i zaczęła się zastanawiać, jak ulotnić się z imprezy. Jednakże nie miała na to szansy. Cały czas ktoś do niej podchodził i składał jej życzenia, ktoś inny znowu chciał wypić toast za jej zdrowie i szczęście. Rangiku po prostu nie mogła wyjść, nie chciała zawieźć gości, którzy przybyli tu specjalnie dla niej. Wyrzuty sumienia, które gdzieś się odzywały i przypominały jej o Ginie, czekającym na nią, zniknęły, gdy sake na dobre zaczęło krążyć w jej żyłach. Bawiła się wspaniale, wśród tych wszystkich ludzi. Nie mogła uwierzyć, że aż tyle osób może chcieć z nią świętować urodziny. Brakowało tylko jednej osoby, tej najważniejszej, która sprezentowała jej ten dzień.
      Nad rzeką, pod starym wiązem, siedział samotny chłopak. W dłoni trzymał bukiet kwiatów. Chryzantem. Czekał na Rangiku, która obiecała się nie spóźnić. Choć od umówionej godziny minęło już trochę czasu, nadal czekał. Zapatrzony w niebo nad nim, uśmiechał się delikatnie na myśl o tym, jaką sprawi radość Matsumoto swoją niespodzianką, poza tym miał jej coś bardzo ważnego do przekazania. Nie wątpił, że ta wiadomość nią wstrząśnie i choć będzie mu zazdrościła, to będzie się cieszyć razem z nim. 
- Czy ona zawsze musi się spóźniać? – zapytał sam siebie.  Zaczynał się niecierpliwić, co chwilę oglądał się w stronę, z której powinna nadejść, lecz nikt nie zbliżał się w jego stronę.
- A co jeśli nie przyjdzie? – zapytał znajomy głos.
- Obiecała, więc przyjdzie – pomyślał.
- A jeśli nie? Ukarzesz ją?- Shinsou zadał kolejne pytanie. Gin wręcz widział oczami wyobraźni, jak lis się oblizuje.
- Nie tak, jak myślisz – mruknął. Minęła kolejna godzina. I następna.
- Ona nie przyjdzie – mruknął lis, a w jego głosie pobrzmiewał smutek.
- Czemu cię to smuci? Nie powinieneś być zadowolony? – zapytał już trochę zły Gin.
- Twój smutek jest moim smutkiem. Wiesz, teraz zerwał się nieprzyjemny wiatr – mruknął Shinsou.
-Wiatr? – zapytał Gin.
-Kiedy twoje serce jest wzburzone, smutek wpływa na twój wewnętrzny świat. Wtedy strasznie mi tu wieje...
-Trudno – powiedział smutno Ichimaru. Czwarta godzina czekania minęła w ciszy. Jedynie nocne ptaki odzywały się co jakiś czas pohukując głucho.
- Dlaczego nie przyszła? – zapytał Gin. – Głupia Rangiku! – krzyknął rozgoryczony i zaczął niszczyć bukiet kwiatów. Z dziką satysfakcją wyrywał po kolei wszystkie płatki i rwał liście na drobne kawałeczki. W końcu, pełen żalu, zaczął bić pięścią w ziemię. Nie mógł zrozumieć, jak mogła zapomnieć. 
- Przecież obiecała – powiedziała cicho i położył się na zniszczonych kwiatach. 
- Zdradziła cię – szepnął głos.
- Rangiku, dlaczego? – Przyglądał się porwanym kwiatom, które symbolizowały Rangiku. – Pożałujesz tego – powiedział smutno. 
- Co zrobisz? – zapytał Shinsou.
- Dla niej chciałem odciąć się od rodziny, zostawić to wszystko, ale teraz... – zawiesił głos, między palcami przeleciały mu płatki chryzantemy. – Ale teraz postanowiłem podjąć rodzinne dziedzictwo i to przekleństwo po dziadku – powiedział, a na jego usta wypełzł uśmiech, z którym wcześniej mordował.
      Noc dobiegła końca. Tej nocy wiele się zmieniło, zapadła też decyzja, która miała zmienić życie wielu osób. Gin obudził się pełen determinacji i planów, które niejednemu zmroziłyby krew w żyłach. Natomiast Rangiku zbudziła się z męczącym kacem i ogromnym poczuciem winy.
-Co ja mu teraz powiem? – pomyślała, przerażona wizją spotkania z Ichimaru.

***
 Witam, jak można zauważyć, dzisiejszy rozdział jest dłuuugi :) To z okazji Dnia Kobiet, taki mały prezent. Życzę wszystkim moim czytelniczkom wszystkiego najlepszego :) Urody na miarę Rangiku i zabójczego przystojniaka u boku dorównującemu Ginowi :)

niedziela, 1 marca 2015

19. Zachód słońca

Czas mijał. Kolejne wschody i zachody słońca oznajmiały przemijające dni. Okręgi Rukongai żyły swoim własnym życiem, każdy mieszkaniec miał własne sprawy i problemy. I tak mijały tygodnie i miesiące. Wśród tych ludzi,  Gin i Rangiku również starali się przeżyć jak najlepiej, najpełniej korzystając z życia. Codzienne czynności przeplatane były zabawami i mało znaczącymi sprzeczkami. Od czasu, w którym się spotkali minęło sześć lat.
         Matsumoto obudziły dziwne odgłosy, które rozchodziły się po całej izbie. Spojrzała na posłanie obok, na którym spał jej przyjaciel. Jęczał przez sen i strasznie się rzucał, więc zaniepokojona dziewczyna zaczęła nim mocno potrząsać.
- Gin! Gin! Obudź się! – krzyczała.
Nagle otworzył szeroko oczy, wciągając powietrze ze świstem. Nieprzytomnym wzrokiem ogarnął całe pomieszczenie, by na końcu skierować spojrzenie na klęczącą obok niego osobę. Rangiku, ze zmartwionym wyrazem twarzy, położyła mu dłoń na czole, by sprawdzić, czy nie ma gorączki. Było pokryte zimnym potem.
- To był tylko sen – powiedziała cicho. - Zły sen. Chcesz o nim opowiedzieć?
Ichimaru wciąż nie mógł dojść do siebie. Koszmar, który śnił powtarzał się co jakiś czas i za każdym razem było w nim więcej szczegółów, było coraz straszniej.
- Ogień… – mruknął i obejrzał się na dogasające palenisko.
Matsumoto przysunęła się do niego i objęła, jak małe dziecko. Gin z ulgą przyjął jej obecność i dotyk, które zawsze go uspokajały. Po chwili jednak, zdał sobie sprawę, gdzie znajduje się jego twarz. Uśmiechnął się do siebie, zapominając o koszmarze.
- Ostatnio bardzo się rozwinęłaś – powiedział, zezując znacząco na zsuniętą jukatę.
- Idiota! – krzyknęła Rangiku i wymierzyła mu cios prosto w twarz.
- Bolało… – jęknął ze zbolałą miną, pocierając sobie policzek, w który został uderzony.
- I bardzo dobrze – warknęła i poprawiła ubranie, by zakryć dość duży dekolt.
- No nie złość się tak, przecież żyjemy ze sobą już tyle lat, że… – zaczął z uśmiechem.
- Że powinieneś wiedzieć, iż za coś takiego oberwiesz po głowie – odpowiedziała szybko i nie czekając na to, co odpowie Ichimaru, wybiegła z domu. Zdenerwowana zachowaniem i słowami chłopaka, udała się nad rzekę. Tam przysiadła na brzegu. Niebo rozjaśniało się powoli, a promienie słońca barwiło na złoto wodę. Zapatrzyła się w przestrzeń.
- Jak mógł coś takiego powiedzieć? I jeszcze to spojrzenie! Przyjaciel nie powinien tak patrzeć na przyjaciółkę! – mówiła sama do siebie. Zastanawiała się nad zachowaniem Gina, który od jakiegoś czasu inaczej na nią patrzył. Rangiku nie wiedziała, skąd mu się to wzięło. Sama, co prawda, czasami czuła się dziwnie skrępowana w jego obecności. 
- Głupek – mruknęła cicho i cisnęła kamykiem w wodę.
Tymczasem Gin, który został w domu, zabrał się za robienie śniadania. Rozniecił na nowo ogień, który cicho zasyczał, gdy wylało się na niego odrobinę wody. Myślał też nad tym, jak udobruchać przyjaciółkę, którą zdążył już z samego rana zdenerwować. Zauważył, że ostatnio coraz częściej dochodziło między nimi do kłótni i sprzeczek, najczęściej spowodowanych różnicami zdań. Zmieniały się ich upodobania, zachcianki i wzajemne relacje. Nie rozumiał także, dlaczego Matsumoto raz w miesiącu chodziła wściekła, jak osa. Te dni były dla niego najgorsze, ponieważ Rangiku kazała mu wtedy spać w drugim końcu domu. A on przecież tak lubił spać przy niej, czuć zapach jej włosów podczas snu, a wieczorami wtulić się w jej plecy, czy choćby potrzymać za rękę. Uśmiechnął się na myśl widoku, który przedstawiała, gdy spała. Włosy leżały przeważnie rozrzucone na poduszce, prawie zawsze miała lekko rozchylone usta, które nie dawały mu często zasnąć do późna. Ichimaru zastanawiał się tylko, czemu dziewczyna jeszcze nie zauważyła, jak na niego działa. Ciągle miała go za przyjaciela od zabaw i wygłupów, który w razie potrzeby stawał w jej obronie. A on w tym czasie zaczynał dostrzegać w niej kobietę, której ona w sobie jeszcze nie zdążyła w pełni odkryć. Natomiast każde nawiązanie czy aluzja, co do jej kobiecego wyglądu, czy próba jakiegokolwiek zbliżenia, wykraczającego poza dotychczasowe stosunki, kończyła się dla niego bólem i siniakiem. Jednak Gin postanowił sobie, że w sprawie Rangiku, musi się pospieszyć, gdyż następnego dnia oboje mieli rozpocząć naukę w akademii shinigami. Matsumoto naiwnie myślała, że będą mogli dalej żyć razem, jak do tej pory. Jednakże Ichimaru wiedział - gdy przekroczą próg szkoły - zostaną rozdzieleni. Obawiał się tego, tak samo jak i konkurencji. Przewidywał bowiem, że jego rozpuszczona przyjaciółka stanie się celem niejednego adepta w akademii. Doskonale zdawał sobie sprawę ze spojrzeń rzucanych za Rangiku na ulicach Rukongai, gdy oboje bywali w mieście. Z tego też powodu, starał się od jakiegoś czasu, nigdzie samej jej nie puszczać.
Matsumoto, pogrążona w myślach, zapomniała o upływie czasu. Dopiero głośne burczenie w brzuchu przypomniało jej o niezjedzonym śniadaniu. A jako, że jedzenie było dla niej niezwykle ważne, postanowiła chwilowo zapomnieć o dziwnym zachowaniu Gina i wrócić na posiłek do domu. 
- Gdzie śniadanie? – zawołała od progu, udając, że wcześniej nic się nie stało.
- Gotowe, czeka już na ciebie – odpowiedział Gin i podsunął przyjaciółce parującą jeszcze miskę z ramenem.
- Mmm… Cudownie pachnie – powiedziała i zabrała się za jedzenie.
- Po śniadaniu musimy zabrać się za pakowanie, bo jutro zaczynamy w końcu naukę w akademii – rzekł Ichimaru, wciągając makaron.
- Mhm… – mruknęła jedynie zbyt pochłonięta jedzeniem, by coś dodać. Pakowanie, sprzątanie domu i inne obowiązki zajęły im prawie cały dzień.
               Pod wieczór Matsumoto była taka zmęczona, że nie miała siły się już nigdzie ruszyć. Miała jedynie ochotę paść na posłaniu i zasnąć, jednak Gin nie miał zamiaru jej na to pozwolić.
- No nie bądź taka leniwa, chodź na spacer – namawiał ją.
- Nie chce mi się – odparła, ziewając w międzyczasie.
- To niech ci się zachce… Rangiku! Rusz się! – Ichimaru próbował ją zmobilizować krzykiem, lecz to także nie przyniosło oczekiwanego skutku. W końcu, zniechęcony jej ciągłymi narzekaniami i wymówkami, wziął ją na ręce i ruszył w stronę rzeki.
- Gin! Co ty wyprawiasz? Postaw mnie natychmiast! – krzyczała Rangiku, wierzgając w powietrzu nogami. Próbowała się wyrwać z uścisku Gina, jednak trzymał ją mocno przy sobie.
- Porywam cię – odpowiedział na jej pytanie. – Podoba ci się? – zapytał z uśmiechem.
- Nie! Natychmiast mnie postaw! – krzyknęła znowu, dziwnie się czując w takiej sytuacji.
- Zrobię to, gdy będziemy już na miejscu – odparł. Obrażona Matsumoto postanowiła się nie odzywać i czekać, aż dotrą do celu, do którego chciał ją zabrać Gin. Kiedy dotarli do rzeki, Ichimaru przez jakiś czas szedł wzdłuż brzegu, aż doszedł do drewnianego, niewielkiego mostu. Wtedy dopiero wypuścił Rangiku z ramion.
- Ciężka się zrobiłaś – powiedział.
- Nikt nie kazał ci mnie nieść! – wykrzyknęła i już miała zawrócić do domu, by nie mieć przed oczami Gina, gdy chłopak chwycił ją za rękaw.  Zatrzymał przyjaciółkę, po czym delikatnie pociągnął w stronę barierki mostu. Odwrócił Matsumoto twarzą do zachodzącego słońca i objął ją ostrożnie od tyłu. Nachylił się nad nią, odgarnął jeden z jej rudych kosmyków za ucho. 
- Rangiku – zaczął szeptem wprost do jej ucha, na co dziewczynę przebiegł dziwny dreszcz, którego jeszcze nigdy nie doświadczyła. – Dziś po raz ostatni oglądamy tutaj zachód słońca. Po raz ostatni razem…
- Ale przecież… –  Zaskoczona słowami Gina, odwróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz. Ramiona Ichimaru ciągle ją obejmowały, patrzyli sobie prosto w oczy przez dłuższą chwilę, zachowując milczenie, by nie zakłócić tego momentu żadnym niepotrzebnym słowem. W końcu chłopak uśmiechnął się lekko.
- Będą inne zachody słońca, jednak już w innym miejscu… My też nie będziemy już tacy, jak dziś – powiedział delikatnie.
- Gin, ale zawsze będziemy przyjaciółmi, prawda? Zawsze będziemy razem – mówiła przejęta. Głos jej zadrżał. W odpowiedzi przytulił Matsumoto, która schowała twarz w jego ramieniu. Słowa Ichimaru były niepokojące. Nie chciała stracić swojego jedynego przyjaciela, nie chciała, by cokolwiek się między nimi zmieniło. 
-Tak, zawsze razem– mruknął i wsunął dłoń w rude włosy, napawając się ich miękkością. – Dziś zamykamy za sobą pewne drzwi, a jutro zaczniemy od nowa, w nowym miejscu. Sama się przekonasz, że od jutra nie będę twoim jedynym przyjacielem – powiedział.
- Głupku… – wymruczała z uczuciem. – Dla mnie zawsze będziesz najważniejszym i najcenniejszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałam i mieć będę – powiedziała już głośniej.
- Obiecujesz? – zapytał, znów patrząc jej w oczy.
- Tak – odpowiedział pewnie.
- W takim razie dam ci coś w prezencie, żebyś zawsze pamiętała o tej obietnicy – powiedział z uśmiechem na twarzy.
- Prezent? – ucieszyła się Rangiku.
- Tylko musisz najpierw zamknąć oczy – powiedział Gin z błyskiem w oku.
- Muszę? – spytała.
- Koniecznie. Nie bój się, nie wrzucę cię do rzeki – dodał wesoło.
Matsumoto przymknęła wobec tego powieki i z niecierpliwością czekała na prezent. Nie wiedziała czego się spodziewać. Domyślała się, że musi być to coś niewielkiego, co Gin mógł ukryć w kieszeni. Zniecierpliwiona długim, jak się jej wydawało, czekaniem mruknęła ponaglająco.
- Już, już… – powiedział miękko, wpatrują się w jej twarz. 
Chciał najpierw zapamiętać ją taką, jaka przed nim stała. Zniecierpliwiona i szczęśliwa, z płonącymi w zachodzącym słońcu włosami i rozchylonymi ustami. Czekająca. Nachylił się nad nią ostrożnie, wciąż obejmując. Ustami najpierw dotknął jej czoła, a potem spojrzał w dół na zaróżowione wargi. Pocałował ją delikatnie, smakując to, czego mu wcześniej odmawiała. Zaskoczona Rangiku ze zdziwienia otworzyła szeroko oczy i przez chwilę próbowała protestować, lecz Gin ciasno ją obejmował i nie pozwolił się jej wycofać. Po chwili, zaskoczona własną reakcją na pocałunek Ichimaru, poczuła, że się jej to nawet podoba. Kiedy oddała pocałunek Gin powoli się wycofał. Patrzył na Matsmoto z mieszanką strachu, spełnienia i szczęścia. Był przygotowany na to, że za chwilę otrzyma dość bolesny cios, lecz tym razem uznał, że byłoby warto. Jednak dziewczyna nie patrzyła na niego, jakby miała go zaatakować. Wyglądała na zagubioną w świecie własnych doznań i myśli. 
- Dziękuję za ten prezent – wydukała ledwie dosłyszalnym szeptem.
- To dla mnie zaszczyt, moja droga – powiedział poważnie, lecz ze swoim charakterystycznym uśmiechem. Usiadł na barierce mostu. Wyciągnął dłoń do Rangiku, która z jego pomocą usadowiła się obok. Wpatrywali się w zachodzące słońce w milczeniu. Trzymali się za ręce i czekali na nadchodzący dzień, który miał przynieść ogromne zmiany w ich życiu.
- Gin… 
- Tak?
- Wiesz, że to był pierwszy p… –  Zacięła się i zaczerwieniona odwróciła twarz.
- Wiem – odpowiedział. – To był także mój pierwszy raz. Teraz będziemy dla siebie na zawsze na pierwszym miejscu, choćby się nam świat walił i palił – dodał z uśmiechem.
- Masz rację – odpowiedziała.
             Pewien etap w życiu Gina i Rangiku został zamknięty. Choć zostawiali za sobą wiele dobrych wspomnień, to przed nimi dopiero teraz rozpoczynało się prawdziwe życie, pełne szczęścia i smutku, które miały im nieodłącznie towarzyszyć. 
Nadeszła noc, lecz po niej zawsze wstaje świt i rozświetla ciemność. Słońce znów wschodzi i rozpoczyna się kolejny dzień. 
*
Dziękuję B21 za komentarz. Cieszę, że jeszcze zaglądają tu osoby Nowe :) Następny rozdział rozpoczyna drugą serię opowiadania, stąd małe zmiany wystroju :) Mam nadzieję, że się podoba. Pozdrawiam gorąco i do przeczytania:*
Wasza Miyuki!

Ach, zapomniałabym. Spłodziłam kolejnego bloga ze świata Naruto, jeśli ktoś miałby ochotę, to zapraszam: www.nie-pokonasz-milosci.blogspot.com
Kolejny rozdział w nadchodzącym tygodniu.

wtorek, 24 lutego 2015

18. Lubisz zabijać?

  Słońce świeciło wysoko nad Rukongai, które tętniło pełnią swego ubogiego życia. W jednym z ostatnich okręgów, zamieszkiwanych przez najbiedniejszych, pewien chłopiec właśnie odpoczywał pod drzewem. Skrył się w cieniu obok drogi, która prowadziła do miasta leżącego niedaleko jego domu. Był zmęczony długą wędrówką i postanowił chwilę odpocząć. Oparł się o pień drzewa, miecz zabrany z domu wuja ukrył za plecami, by żaden przechodzień go nie zauważył. Czuł ciepłe promienia słońca, które przedzierały się przez liście w koronie drzewa. Przysnął.
- Kabura, mówię ci, że wiem, gdzie mieszka ta ruda! – zawołał jakiś głos na drodze. Gin ocknął się i przesunął tak, by nie być widocznym z drogi. Zaintrygowany słuchał rozmowy czterech chłopaków w jego wieku, którzy wolnym krokiem szli drogą.
- Mówisz o tej ostrej panience, co ją wczoraj spotkaliśmy w drodze z miasta? – zapytał jeden z nich.
- O kim mówicie? – wtrącił pytanie inny.
- Ach, bo wy nic nie wiecie. Wczoraj spotkaliśmy z Kaburą taką niezłą panienkę. Mówię wam, niczego sobie była… – chłopak uśmiechnął się obleśnie.
- Tylko, że ta ruda wiedźma o mało nie pozbawiła mnie męskości, a Junowi prawie złamała nos.
- Fakt, ale warto było…. Teraz już nie dam się zaskoczyć. Z tego, co się dowiedziałem mieszka w jednym z tych walących się domów. W dodatku jest tam całkiem sama – powiedział zacierając ręce.
Gin, słuchając rozmowy, zaciskał coraz bardziej szczęki, gdyż był prawie pewien, że tą rudą wiedźmą, o której rozmawiali przechodzący, była Rangiku. Kiedy tamci się oddalili, wstał trzymając mocno katanę w dłoni i ruszył za czwórką chłopaków.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałem o coś zapytać! – zawołał za nimi, uśmiechając się krzywo.
- E? O co? – zapytał Kabura niezbyt inteligentnie.
- O tą dziewczynę, o której przed chwilą rozmawialiście – powiedział Ichimaru. – Czy była takiego wzrostu? – zapytał i przyłożył dłoń do swojego ucha.
- Tak, mniej więcej – odparł Jun.
- A czy miała może niebiesko-zielone oczy? – dopytywał się Gin.
- Taa… – odpowiedział Kabura.
- Ubrana była w niebieską albo zieloną jukatę? – zapytał jeszcze.
Wtedy wzrok Juna padł na miecz, który pozornie luźno był trzymany przez Ichimaru. Chłopak spojrzał na twarz Gina i uśmiech, który tkwił na jego twarzy go przeraził. Ichimaru z szerokim uśmiechem spojrzał spod opadającej grzywki na czwórkę stojącą przed nim.
- No to jak? Odpowiecie? – zapytał.
- Była w niebieskiej jukacie chyba. Dziś wieczorem mamy zamiar ją odwiedzić, żeby się zabawić. Chcesz się przyłączyć? – zapytał nieświadomy zagrożenia Kabura.
- Zabawię się już teraz – powiedział cicho Gin. Przepełniało go dziwne uczucie, którego nigdy wcześniej nie czuł. Był wściekły. Po raz pierwszy w życiu był naprawdę wściekły. A wszystko przez to, że ktoś chciał zrobić krzywdę jego przyjaciółce. Wyciągnął wolno miecz, pamiątkę po zamordowanym ojcu.
- Żaden z was nie położy swojej brudnej łapy na mojej Rangiku – powiedział z zimnym uśmiechem i ciął stojącego najbliżej Juna z góry na dół. Chłopak padł na ziemię wyjąc z bólu.
- Który następny? – zapytał i nie czekając na odpowiedź doskoczył do kolejnego chłopaka, który przerażony zaczął uciekać.
- Z tyłu – usłyszał w głowie znajomy już głos. 
Ichimaru obrócił się szybko i zastawił się Shinosu przed atakiem Kabury, który jak się okazało również posiadał katanę. Srebrnowłosy z uśmiechem na twarzy stanął do walki. Ciemnowłosy chłopak z irokezem na głowie nie patrzył, jak tnie, tylko machał mieczem na lewo i prawo. Jego ataki były łatwo blokowane, żadne pchnięcie nie dochodziło celu. Gin natomiast czuł się, jakby bawił się z małym dzieckiem, które dostało zabawkę i nie potrafiło się nią w ogóle bawić. Choć sam dzierżył miecz dopiero od dwóch dni czuł się, jakby Shinsou był przy nim zawsze i kierował jego ruchami. Każde machnięcie, cięcie i pchnięcie było dla niego całkowicie naturalne. Nie miał z tym najmniejszych problemów.
- Dobrze się bawisz? – zapytał Shnisou.
- Nie. Jesteś beznadziejny! – zawołał Gin i podobnie, jak przedtem ciął z góry na dół. Ostrze miecza trafiło w prawe ramię Kabury i przeciągnięte w dół wbiło się w połowie klatki piersiowej. Zaklinowało się pomiędzy żebrami, przez chwilę młody szermierz siłował się, by wyciągnąć katanę. Trysnęła krew, brudząc bluzę ofiary. Kilka kropli trafiło na policzek Ichimaru. Jego przeciwnik przyłożył rękę do rany i jęknął z bólu. Jednak nie zamierzał się jeszcze poddawać. Choć stracił wiele krwi i cierpiał zamachnął się po raz ostatni swoją bronią, lecz cel bez problemu zrobił unik a następnie uderzył Kaburę z pięści w nos. Uderzył w taki sam sposób, jak wcześniej zrobiła to Rangiku, gdyż w końcu to on ją tego nauczył któregoś zimowego wieczoru.
Gin spojrzał z politowaniem na leżących we krwi Juna i Kaburę. Dwójka, która z nimi był, uciekła. Nie gonił ich, ponieważ zbiegła dwójka nie wiedziała, w którym domu mieszka razem z Matsumoto. 
- A wy i tak już nic nie powiecie – mruknął spoglądając na poranionych przeciwników.
- Jak miło… – odezwał się Shinsou.
- Lubisz zabijać? – zapytał Ichimaru.
- A ty nie? – zapytał głos.
   Chłopak tylko uśmiechnął się w myślach do srebrnego lisa i wytarł zakrwawione ostrze. Kiedy uznał, że jest ono już czyste zauważył na swoich dłoniach i ubraniu pozostałości krwi. Skrzywił się lekko i ruszył przed siebie. Teraz chciał jak najszybciej znaleźć się w domu przy Rangiku. Jednak doskonale wiedział, że w takim stanie nie może się jej pokazać. Postanowił zatem po drodze zajść nad rzekę, która przepływała niedaleko ich domu, by doprowadzić się do porządku.
               Rangiku, znudzona ciągnącym się w nieskończoność dniem, postanowiła w końcu czymś się zająć. Wybór padł na zrobienie prania. Złożyła swoją zieloną jukatę, chwyciła jeszcze parę drobiazgów i z naręczem ubrań ruszyła w stronę rzeki. Idąc, nuciła cicho, by zagłuszyć dziwną ciszę panującą naokoło. Od kilku dni była sama - bez Gina - i zaczynała jej doskwierać prawdziwa samotność. Nigdy wcześniej się nie zdarzało, by Ichimaru zostawiał ją na tak długo. Szła z ponurą miną polną ścieżką w kierunku, z którego dochodził delikatny szmer wody. Coś jasnego mignęło jej z daleka przed oczami. Zatrzymała się i przyglądała się, jak jasnowłosy chłopiec klęczy przy brzegu i obmywa twarz. Odwrócony plecami nie mógł jej zauważyć. Matsumoto cisnęła ubrania na ziemię i biegnąc po cichu w stronę strumienia przyspieszyła, by z impetem wpaść na myjącego się Gina. Nim Ichimaru usłyszał odgłos kroków został wepchnięty do zimnej wody. Zaskoczony, zachłysnął się wodą i odwrócił się szybko kładąc dłoń na rękojeści Shinsou gotów do obrony. Jednak, gdy rozpoznał w napastniku przyajciółkę, odetchnął z ulgą. Rangiku stała na brzegu, dłonie zaciśnięte w pięści opierała na biodrach. Patrzyła na niego, jak zranione zwierzątko, które zostało złapane w sidła i prosi o pomoc. Choć żadna łza nie spływała po jej policzku, to oczy niebezpiecznie jej lśniły, a dolna warga lekko drżała z powstrzymywanych emocji. Gin podniósł się i stanął twarzą w twarz z przyjaciółką, która wciąż milczała.
- Rangiku – powiedział cicho, gdyż nic innego nie przychodziło mu do głowy. Nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć w takim momencie. Był pewien, że jego mała towarzyszka jest wściekła za to, że ją zostawił bez słowa. Cieszył się jednocześnie z tego, iż Matsumoto wyglądała na zdrową i w pełni sił. To w jakiś sposób spowodowało, że poczuł, jakby kamień spadł mu z serca.
-GŁUPEK! – wrzasnęła na całe gardło i wskoczyła do wody. Zamachnęła się nieudolnie piąstkami na Gina, tracąc przy tym równowagę. Upadła. Nie miała siły się podnieść, nie zadarła także głowy, by spojrzeć srebrnowłosemu prosto w oczy, które jak zwykle zresztą były ukryte za przymkniętymi powiekami. Wpatrywała się tępo w kamienie i piasek, które obmywane przez wodę stanowiły kolorową mozaikę.
- Widzę, że się stęskniłaś – powiedział ciepło Gin i usiadł w wodzie naprzeciw niej.
- Głupek – mruknęła już o wiele ciszej.
- Powinnaś się już do tego przyzwyczaić – powiedział chłopiec, chwytając prawą ręką jej oba nadgarstki. Przyglądał się im przez chwilę z uwagą, co bardzo zaskoczyło Rangiku. Lekko zawstydzona patrzyła, jak Ichimaru uważnie przygląda się jej dłoniom.
- Co ty robisz? – zapytała zarumieniona. Cała ta sytuacja sprawiała, że dziwnie się czuła.
- Martwiłem się – odparł krótko, przykładając dłonie dziewczynki do swoich ust.
- Gdybyś naprawdę się martwił, to byś mnie nie zostawił – powiedziała ostro i próbowała wyrwać ręce z uścisku Gina, lecz ten nie miał zamiaru ich puszczać.
- Musiałem coś załatwić – powiedział uśmiechając się lekko. – Bałem się, że mogłaś sobie coś zrobić z ręką, gdy znokautowałaś tamtego chłopaka.
- Skąd wiesz? – zapytała zaskoczona.
- Spotkałem go po drodze – powiedział Gin, a widząc przestraszone spojrzenie niebieskich oczu, uspokoił ją z szerokim uśmiechem. – Nie musisz się już martwić. Obiecuję ci, że nie będzie cię więcej niepokoił, ani on, ani jego kumpel.
- Z… Zimno… – wydukała po dłuższej chwili milczenia.
- Tak, chodźmy do domu. Musimy się wysuszyć – powiedział Ichimaru pomagając wstać Rangiku. I tak trzymając się za ręce dwójka dzieci ruszyła w stronę domu.
              Kiedy dotarli do swojego starego, rozsypującego się schronienia, przebrali się szybko w suche ubrania, a następnie usiedli przed domem, łowiąc ostatnie promienie słońca. Wtedy właśnie Matsumoto zauważyła miecz, który leżał obok chłopca. Wcześniej była tak przejęta tym, że Gin w końcu wrócił, iż nie zwróciła uwagi na to, co przyniósł ze sobą.
- Gin, co to jest? – zapytała wskazując palcem na leżącą broń.
- Ach, to jest pogromca dusz – odparł chłopiec. – Ten miecz należał kiedyś do mojego ojca, właśnie dlatego chciałem go odzyskać.
- Rozumiem. Ale zaraz… – zamyśliła się chwilę. – Czy pogromcy nie należą przypadkiem do shinigamich? – zapytała.
- Przypadkiem należą – odparł Ichimaru. 
- No, ale przecież nie jesteś shinigamim – odpowiedziała szybko dziewczynka.
- To, że nim nie jestem, nie znaczy, że nim nie zostanę – powiedział, uśmiechając się tajemniczo i wyciągnął dłoń w kierunku Rangiku. Położył ją na głowie dziewczynki i poczochrał jej włosy.
- Idioto! Co robisz?! – oburzyła się Matsumoto i wstała, poprawiając sobie fryzurę.
- Tęskniłem za twoim złoszczeniem się – odparł Gin wesoło, opierając się o ścianę domu.
- Och ty…
- Och ja… 
- Zaraz ci pokażę, że nie warto ze mną zaczynać – zawołała z lekkim uśmiechem Rangiku i chwytając leżącą w pobliżu miotłę zaczęła na go nią okładać.
- Łaa!!! Biją! – krzyczał głośno Gin, opędzając się od Matsumoto, jak od natrętnej muchy.
               Tak też na wspólnych przekomarzaniach i wygłupach minęło im popołudnie. Wieczorem, po pysznej kolacji, którą przyrządził Ichimaru w ramach zadośćuczynienia, położyli się obok siebie spać. Trzymając się za ręce odpłynęli w objęcia Morfeusza. Każde z nich było na swój sposób szczęśliwe a głównym powodem było to, że znów byli razem.

I mamy kolejny rozdział, do końca pierwszej serii już tylko jeden rozdział, pojawi się jeszcze w tym tygodniu, po czym zaczyna się Akademia.
Oleczka, A, - dziękuję Wam kochane za komentarze, dają mi one siłę, żeby zabrać się do roboty, dlatego proszę nie ustawajcie w wysiłkach i zasadźcie mi porządnego kopniaka, żebym zabrała się do roboty na dobre :) Ten rozdział jest dla Was. Całuję! :*