czwartek, 14 lutego 2013

13. Zimowy festiwal

Z okazji Walentynek zapraszam na kolejny rozdział :) Dziś dwie notki, dla każdego (mam nadzieję) coś miłego :)



Minął równy rok od choroby Rangiku. Znów była zima. Rukongai pokryte śniegiem zapadło w zimowy sen, wszyscy mieszkańcy przeważnie siedzieli w domach i starali się nie wychodzić na dwór, by uniknąć chłodu. W jednym ze starych budynków, na uboczu, nadal mieszkała dwójka dzieci. Ostatni rok był dla nich trudny – musieli walczyć o przetrwanie w niesprzyjających warunkach. Wiadomo bowiem, iż słabszym i młodszym nie jest łatwo samym w tak okrutnym świecie, jakim była Społeczność Dusz. Zdobycie pokarmu było bez pieniędzy niemal niemożliwe, dlatego też Gin niejednokrotnie musiał kraść jedzenie z targu. Nigdy natomiast nie pozwolił iść ze sobą Rangiku. Nie chciał, by w tym uczestniczyła. Poza tym obawiał się, że spotka kogoś, kogo nie miałby ochoty widywać. Wspomnienie walki, w której uczestniczyła Matsumoto ciągle pozostawało mu w pamięci.
- Rangiku, wychodzę – powiedział i przykrył rudowłosą swoim kocem, gdyż ta ciągle spała.
Dziewczynka mruknęła coś niewyraźnie przez sen i przekręciła się na drugi bok. Ichimaru ubrał się cieplej i wyszedł. Tego dnia chciał zdobyć trochę jedzenia, gdyż oboje odczuwali coraz większy głód. Oznaczało to jedno, że ich energia duchowa z każdym dniem rosła i potrzebowała pokarmu, by móc wzrastać. Ruszył w stronę miasteczka, które znajdowało się niedaleko ich domu. Słońce świeciło jaskrawym blaskiem na bezchmurnym niebie. Śnieg przyjemnie chrzęścił pod nogami. W mieście zwrócił uwagę na grupki osób, które energicznie wymachiwały rękami i rozmawiały przy tym z podekscytowaniem. Zastanawiał się, co mogło być powodem takiego zainteresowania. Postanowił się zapytać o to przechodzącej staruszki.
- Przepraszam panią, o czym wszyscy tak rozmawiają? – zapytał.
- O festiwalu zimowych fajerwerków – odpowiedziała.
- Festiwalu?
- Tak, każdego roku o tej porze w Rukongai odbywa się festiwal zimowych fajerwerków. Za każdym razem w innym okręgu, a w tym roku przypada u nas. Na północnym zachodzie, jutro wieczorem – powiedziała z uśmiechem pokazując brak przedniej jedynki i poszła w stronę sklepów.
Gin uśmiechnięty ruszył w stronę targu. Przechadzał się między straganami i rozglądał się dyskretnie, z którego z nich tego dnia może zwędzić coś do jedzenia. W końcu zdecydował się na jeden, obsługiwany przez grubego mężczyznę, który dłubał wykałaczką w zębach.
-Taki gruby, to tyle jedzenia mu niepotrzebne – pomyślał i podszedł do straganu.
Zauważył, że grupka dzieciaków w jego wieku również obrała sobie to miejsce za cel, więc wycofał się i z bezpiecznej odległości obserwował poczynania swoich rówieśników. Dwójka chłopców podeszła do sprzedawcy i zaczęła go wypytywać o ceny wszystkich produktów po kolei. Mężczyzna cierpliwie im odpowiadał. W tym samym czasie drobna brunetka stojąca z boku zaczęła podbierać jedzenie ze stoiska, gdy tylko pozostała dwójka dzieciaków prosiła o pokazanie jakiegoś artykułu z drugiej strony straganu. Sprzedawca odwracał się a ona w tym czasie niepostrzeżenie chowała, co się dało do torby. W pewnym momencie mężczyzna odwrócił się energicznie i zauważył rękę, która chwytała po bułkę – zorientował się, że ma do czynienia ze złodziejami i z krzykiem zaczął gonić trójkę dzieci. Gin tylko na to czekał. Podszedł do stoiska i szybko zgarnął kilka porcji ryżu i bułek. Spojrzał na ulicę, którą nadbiegał mężczyzna wymachując pięściami w stronę Ichimaru, więc srebrnowłosy złapał jeszcze torebkę cukierków i puścił się biegiem w przeciwnym kierunku. Przebiegł dość spory kawałek i skręcił w boczną uliczkę. Zderzył się z jakimś mężczyzną i upadł. Podniósł głowę i ujrzał młodego człowieka. Brązowe, lekko kręcone włosy opadały mu na czoło. Uśmiech, jakim obdarzył chłopca wywołał dziwne uczucie u Gina. Ichimaru spojrzał w oczy nieznajomego, które były schowane za szkłami okularów. Zapatrzył się w te oczy, które zdawały się go przewiercać na wylot. Nagle przypomniał sobie o sprzedawcy, który go gonił. Obejrzał się, lecz mężczyzny ze stoiska nie było widać.
-Summimasen – powiedział Gin i zaczął zabierać jedzenie, które wypadło mu podczas upadku.
-Nic się nie stało – powiedział spokojnie brązowowłosy.
Dopiero teraz Ichimaru spojrzał na katanę przewieszoną przy boku mężczyzny. Było to zanpakutou, a przed nim stał najwyraźniej shinigami. Nieznajomy położył dłoń na głowie chłopca i potargał jego srebrne włosy. Gin stał porażony mocą reiatsu mężczyzny.
-Będziesz dobrym shinigami, posiadasz ogromne pokłady mocy – powiedział brązowowłosy i odszedł.
Chłopiec jeszcze przez chwilę stał wmurowany w ziemię. Czuł zimny wiatr szczypiący w policzki. Słyszał rozmowy ludzi, lecz wszystko to było niczym w porównaniu z nieznajomym, który był bogiem śmierci.
-Ta moc – powiedział drżącym głosem i spojrzał na swoje dłonie, które wydawały mu się takie słabe. Obejrzał się za siebie, lecz nie widział już nieznajomego - w uszach ciągle brzmiały mu jego słowa o byciu shinigami.
-To ty! – Gin usłyszał krzyk sprzedawcy i ocknął się. Ruszył biegiem do domu okrężną drogą, by w razie czego zgubić pościg.
                                                   *
    Ichimaru z hukiem wpadł do domu parskając i prychając z zimna. Podbiegł do palącego się ognia i wyciągnął zmarznięte dłonie w stronę ciepła. Rangiku w tym czasie wystawiła nos spod koca.
-O... Gin, wróciłeś... – powiedziała rozespanym głosem.
-Taa... A ty jeszcze śpisz leniwa kocurzyco – powiedział Gin szczękając z zimna zębami.
-Przebierz się od razu, bo się rozchorujesz – odpowiedziała mu – I wstaw wodę na herbatę.
-Sama mogłaś wstawić. Nie było mnie godzinę. Wędrując w śniegu narażałem własne życie, żeby przynieść ci jedzenie a ty nawet herbaty mi nie zagrzałaś – powiedział z wyrzutem chłopiec.
-Nie marudź, im dłużej będziesz narzekał jaka to ja jestem leniwa, tym dłużej będziesz czekał na herbatę.
-Tak? W takim razie nie powiem ci, czego się dowiedziałem w mieście – powiedział Gin uśmiechając się tajemniczo i sięgając po imbryk, by zagotować wodę.
Rangiku zaciekawiona usiadła na posłaniu i wpatrując się w chłopca zapytała.
-Co takiego?
-Byłaś dla mnie niemiła, więc chyba ci nie powiem.
-Phi, nie to nie. Wcale nie jestem ciekawa – burknęła niebieskooka i skrzyżowała ręce na piersi.
-Aha, jutro wieczorem wychodzę w związku z tymi wieściami – powiedział od niechcenia uśmiechając się.
-Dokąd? – zapytała Rangiku.
-Przecież cię to nie interesuje – odparł srebrnowłosy.
Woda zabulgotała na ogniu. Ichimaru zalał herbatę w swoim kubku i dmuchając na nią pił powoli gorący napój. Rozkoszował się ciepłem rozlewającym się po jego ciele i obrażoną miną Matsumoto, która siedziała naburmuszona pod kocem.
-Masz rację, nie interesuje mnie to. Co przyniosłeś? – zapytała, gdy poczuła mrowienie w żołądku.
-To i owo, sama zobacz – podsunął jej jedzenie, które udało mu się zdobyć w mieście.
Rangiku chwyciła wypieczoną bułeczkę i ugryzła kawałek. Miękkie pieczywo ukoiło głód, w dodatku było bardzo smaczne. Gin również zabrał się za jedzenie. Jedli w ciszy dopóki Matsumoto się nie zapchała.
-Dlaczego nie zrobiłeś mi herbaty? – zapytała ze łzami w oczach, miała wrażenie, że zaraz się udusi.
-Z tego samego powodu, z którego ty mi jej nie zrobiłaś – odparł Gin – Woda jest, więc rusz się i zrób sobie.
-Jesteś okropny – warknęła i chcąc, nie chcąc wstała i zalała sobie herbatę. Popiła i od razu poczuła się lepiej.
-W końcu masz rączki, więc czasem ich użyj – powiedział uśmiechając się srebrnowłosy.
-Małpa.
-Leń.
-Super leń.
-I tak ci nie powiem, czego się dowiedziałem – powiedział Gin i wystawił język.
-Krowa ma dłuższy i się nie chwali – odparowała Rangiku.
-Nie słyszałaś, że długość się nie liczy, tylko jakość? – zapytał srebrnowłosy udając powagę.
-Idiota – mruknęła i postanowiła się więcej nie odzywać do Ichimaru.
                                                *
     Następnego dnia Matsumoto była nad wyraz miła dla przyjaciela. Wstała wcześniej od niego i zaparzyła mu herbatę. Obudziła go delikatnie i podstawiła mu pod sam nos śniadanie wraz z parującym napojem w kubku. Gin spojrzał na nią krzywo, lecz nic nie mówił. Domyślił się, że w ten sposób Rangiku chce się wkupić w jego łaski, by dowiedzieć się, dokąd się wybiera wieczorem. Ichimaru uśmiechając się zacierał ręce.
-Zapowiada się ciekawy dzień – powiedział cicho.
-Mówiłeś coś? – zapytała rudowłosa, która dokładała drewna do ognia.
-Tak, że jesteś głupia – powiedział szczerząc się.
-Że co?! – krzyknęła oburzona.
-Wieczorem będę musiał się ciepło ubrać – powiedział poważnym głosem i oparł brodę na dłoni udając, że głęboko się nad czymś zastawia. W rzeczywistości powstrzymywał się przed śmiechem. Obserwował, jak Rangiku z wściekłej kotki przeobrażała się siłą woli w potulnego kociaka.
-Skoro wychodzisz wieczorem, to ubierz się, tak żebyś nie zmarzł. Przecież nie możesz się rozchorować – powiedziała troskliwym głosem, a w rzeczywistości przeklinała Gina w myślach od najgorszych.
-Masz rację, baka. Nigdy jej nie masz raczej, ale tym razem muszę się z tobą zgodzić – powiedział uśmiechając się lekko na widok zagryzającej wargi Matsumoto.
    Kiedy zbliżał się wieczór Rangiku była na skraju wyczerpania psychicznego, za to Ichimaru przez cały dzień znakomicie się bawił. Matsumoto siedziała właśnie przy ogniu i przesuwała patykiem żarzące się kawałki drewna, gdy Gin postanowił zakończyć zabawę, w którą bawił się cały dzień męcząc i testując cierpliwość niebieskookiej. Podszedł do niej i usiadł obok.
-Zaraz wychodzimy, więc ubierz się ciepło – powiedział.
-Ty wychodzisz, ja nic nie słyszałam o tym, żebyś zabierał mnie ze sobą – mruknęła.
-Idziemy oboje.
-Ale gdzie?
-To miała być niespodzianka, ale pewnie jak ci nie powiem to się nie ruszysz...
-Mów – powiedziała głośniej Rangiku zadowolona, że w końcu tajemnica się wyda.
-Dziś jest festiwal zimowych fajerwerków za miastem – wyjaśnił rudowłosej.
-Fajerwerków?? Cudownie! – rzuciła się na Gina roześmiana.
-Też tak myślę, dlatego się zbierajmy powoli – powiedział uśmiechnięty Ichimaru.
Matsumoto była wspaniałą dziewczyną, można było się z nią pokłócić a ona zapominała o wszystkim, gdy tylko na horyzoncie pojawiało się coś przyjemnego, co odciągało jej uwagę. Cała złość od razu jej mijała, dlatego właśnie srebrnowłosy tak ją lubił. Mógł się z nią droczyć godzinami, dokuczać jej i żartować sobie, a ona zawsze pozostawała taka sama – roześmiana, czasem naburmuszona, ale zawsze mu oddana.
-Gin... A co to są fajerwerki? – zapytała Rangiku, gdy wychodzili z domu.
Ichimaru słysząc to pytanie przewrócił się i wpadł w zaspę śniegu koło domu. Nie mógł uwierzyć, że niebieskooka nigdy nie widziała sztucznych ogni, ani nawet o nich nie słyszała.
-Naprawdę nie wiesz?
-Iie... Co to są te fajerwerki? – dopytywała się podekscytowana.
-To trzeba zobaczyć, tego się nie da opowiedzieć – odpowiedział jej uśmiechnięty.
                                                 *
   Tłum ludzi zebrał się za miastem, wszędzie było słychać wesoły gwar i rozmowy. Dzieci biegały między dorosłymi rzucając się śnieżkami. Rangiku i Gin trzymali się razem, stanęli pomiędzy grupką dzieciaków w ich wieku i kilkoma dorosłymi osobami. Ichimaru wśród nich zauważył wcześniej spotkanego mężczyznę. Shinigami spojrzał na niego i uśmiechnął się w jego stronę mówiąc coś do długowłosego blondyna, który uśmiechając się pokazywał wszystkie zęby. Blondyn pomachał w stronę Rangiku i Gina. Matsumoto zdziwiona spojrzała najpierw na mężczyzn a potem na swego przyjaciela.
-Czemu oni nam machają? – zapytała półgłosem.
-Dziś spotkałem tego w okularach. To są shinigami – powiedział szeptem.
Rudowłosa otworzyła szerzej oczy i obejrzała się na bogów śmierci. Obaj wpatrywali się w niebo, więc i niebieskooka za ich przykładem spojrzała w górę.      Nagły huk spowodował, że podskoczyła ze strachu. Gin położył dłoń na jej ramieniu, chcąc ją uspokoić. On także wpatrywał się w górę swoimi czerwonymi oczami. Na granatowym, nocnym niebie zaczynał się pokazał sztucznych ogni. Zrobiło się jasno, gra kolorów zaczęła tańczyć po nieboskłonie. Czerwone, zielone i żółte fajerwerki utworzyły wielkiego smoka, który leciał wysoko w górę, by na końcu rozprysnąć się w drobne kolorowe światełka opadające w dół w różnych kierunkach. Następnie sztuczne ognie zaczęły grzmieć i wybuchać także innymi kolorami, tworzyły koła i wiatraki, wymyślne figury i ptaki. Rangiku z wysoko zadartą główką wpatrywała się w kolorowe niebo. Do oczu napłynęły jej łzy, ponieważ na siłę starała się nie mrugać, nie chciała stracić ani jednej sekundy tego wspaniałego przedstawienia. Uśmiech a raczej czyste uwielbienie pojawiło się na jej twarzy. Była zachwycona grą kolorów i efektami, jakie tworzyły fajerwerki. Ichimaru również wpatrywał się urzeczony w rozbłyskujące barwne światła. Na chwilę zapomniał o całym świecie, liczyły się tylko te fantazyjne błyski, które obejmowały tej nocy niebo w swe władanie. Gin przytulił się do pleców Rangiku i oparł brodę o czubek jej głowy, okrył ich kocem i trwał tak szczęśliwy obserwując szeroko otwartymi oczami przedstawienie rozgrywane na niebie. Nie czuł przeszywającego wzroku, który badawczo mu się przyglądał.
    Festiwal zimowych fajerwerków był kolejnym istotnym dniem w życiu Rangiku i Gina. Żadne z nich nie zdawało sobie jeszcze sprawy z tego, jak bardzo ten dzień wpłynie na ich dalsze losy...


Dla chętnych - polecam: Fuyu no hanabi 
Dziękuję gorąco za komentarze po ostatnim rozdziałem, aż spaliłam raka, jak czytałam komentarz RavenZuzy, dzięki :*

Ferie w Karakurze (UraharaShop)

Urahara właśnie popijał swoją poranną herbatkę, gdy dzwonek przy drzwiach dał znać, że ktoś wszedł do sklepu. Mężczyzna, chcąc nie chcąc podniósł się od stołu i wyszedł obsłużyć klienta. 
- Och! Miyuki – san, jak dawno cię tu nie było – powiedział zaskoczony na widok dziewczyny.
- Przepraszam, ale tak jakoś dziwnie wyszło… Chyba zapadłam w sen zimowy – odpowiedziała zakłopotana.
- Bywa, bywa… A masz może jakieś opowiadanko? – zapytał, podpierając się laską.
- Tak, przyniosłam. „Ferie w Karakurze”, choć bardziej wyszedł mi opis jakiejś imprezy zamkniętej. Ciężko było mi opisać tyle postaci naraz, by utrzymać jakiś porządek. Jakaś fabuła też musiała być… 
- Zobaczmy zatem… – Urahara wziął od Miyuki rękopis i przejrzał go. – O! Nawet ja tutaj występuję! – zawołał zadowolony. – Miyuki-san, proszę na zaplecze. Tessai-san na pewno będzie chciał cię poczęstować swoimi najnowszymi ciasteczkami.




           W jeden z zimowych poranków wszyscy kapitanowie Gotei 13 zostali nagle wezwani do siedziby pierwszej dywizji na specjalne zebranie. Kiedy tylko ostatni ze spóźnialskich przekroczył próg sali spotkań, drzwi z hukiem się zatrzasnęły. Kapitan Yamamoto na ten dźwięk, aż podskoczył na swoim krześle, budząc się z drzemki.
- Tak, tak… Jeszcze dwie różowe gąbeczki poproszę… – wymruczał, nie do końca przebudzony.
- Generale, rozpoczynamy zebranie – szepnął do ucha staruszkowi jego porucznik.
- Co mówiłeś Sasakibe?! – zapytał głośno dowódca.
- Zebranie! – krzyknął tym razem mężczyzna.
- Czemu krzyczysz? Przecież nie jestem głuchy – oznajmił obruszony Yamamoto, po czym spojrzał na zebranych kapitanów.
Dowódcy poszczególnych dywizji, ustawieni w dwóch rzędach, czekali cierpliwie, aż generał rozpocznie spotkanie. Żaden z nich nawet nie podejrzewał, czemu zostali tak nagle wezwani, więc ciekawość tym bardziej była zaostrzona.
-Zwołałem dziś to nagłe zebranie, ponieważ mam wam wszystkim coś do przekazania. Jest to rozkaz pierwszej rangi, dlatego też nie będę tolerował żadnych sprzeciwów. – Tu spojrzał na Soi Fon, która zdziwiona, że na nią padło spojrzenie generała rozejrzała się po pozostałych, jakby szukając wyjaśnienia. Jednak nikt jej niczego wyjaśnić nie mógł, gdyż każdy tak samo, jak i ona był nieświadomy tego, co ma być ogłoszone.
- Jako, że wojna z Aizenem się zakończyła dla nas szczęśliwie, postanowiłem, że należy się wam wszystkim zasłużony odpoczynek na koszt Gotei 13. Tak się szczęśliwie złożyło, że Urahara Kisuke był na tyle miły, iż zaproponował zorganizowanie krótkiego wypoczynku dla kapitanów i oficerów w swoim mieście.
Na sali rozległy się oklaski uznania dla byłego kapitana dwunastej dywizji. Wszyscy, którzy byli obecni, faktycznie potrzebowali chociaż chwili oderwania od codziennych obowiązków i odpoczynku po ciężkich przejściach, jakie zafundował im Aizen. Tylko Soi Fon wydawała się niezadowolona z takiego obrotu spraw, miała bowiem nadzieję, że nigdy więcej nie będzie musiała oglądać kapelusznika na oczy. Jednak, jak się okazało, nadzieja matką głupich jest…
- To kiedy wyjeżdżamy? – zapytał Hitsugaya.
- Za pięć minut wszyscy mają się stawić przy bramie Senkai – oświadczył Yamamoto i zastukał swoją laską na znak, że zebranie uznaje za zakończone.

***

     Ta zima przez wszystkich została okrzyknięta zimą stulecia. Nawet najstarsi nie pamiętali takiej pogody i takiej ilości śniegu. Sam kapitan Hitsugaya był zaskoczony, gdy wyszedł z bramy Senkai i wpadł cały w zaspę tak, że nie było go wcale widać. Tylko pomocy kapitana Komamury zawdzięczał to, iż nie został tam na stałe, by na wiosnę zostać odkrytym, jako zamarznięte szczątki jednego z naszych praprzodków. Całą gromadę kapitanów, z generałem na czele, przywitał sam Urahara. Mężczyzna uchylił swego zielonego kapelusika przed najstarszym wśród dowódców, a potem przemówił swym cudownie skromnym głosikiem.
-To dla mnie ogromny zaszczyt, że czcigodni kapitanowie Gotei 13 zechcieli odwiedzić mnie w moich skromnych progach i zażyć odpoczynku w tym jakże pięknym, choć obecnie prawie martwym mieście Karakurze…
- Czemu martwym? – zapytał Kuchiki, ignorując tym samym porucznik Yachiru, która próbowała ściągnąć mu jego seledynowy szaliczek z szyi.
- Temperatura spadła do minus trzydziestu dwóch stopni, więc nikt, o ile nie musi nie wychodzi z domu…
- A-A-Apsik! – Madarame kichnął głośno. – Co za cholerny idiota wymyślił urlop w takiej lodówce?!
- Trzeci oficerze Madarame! Czy masz coś przeciwko moim rozkazom? – zapytał uprzejmie Yamamoto, lekko unosząc prawą brew.
Przestraszony Ikkaku pokręcił przecząco głową i zaczął rozcierać swoją pozbawioną bujnej czupryny głowę, by choć trochę ją rozgrzać. Obok niego natomiast Yumichika wyciągnął z torebki niewielką tubkę z kremem, po czym wycisnął odrobinę białej mazi i zaczął nią smarować skórę na twarzy.
- Do czego ci to? – zapytał łysolek.
- To specjalny krem na zimę. Dzięki niemu moje naczynka krwionośne nie popękają, zapobiega on także nadmiernemu wysuszaniu naskórka i chroni przed odmrożeniami – odpowiedział spokojnie mężczyzna.
- Chroni przed odmrożeniami? Dawaj! – Ikkaku wyrwał przyjacielowi krem i wycisnął całą zawartość opakowania na czubek swojej głowy. Roztarł dokładnie specyfik i zadowolony ze spodziewanego efektu zaczął robić przysiady.
- Łysolku, co robisz? – zapytała różowowłosa porucznik.
- Przysiady, żeby się rozgrzać – odpowiedział krótko. – I nie nazywaj mnie łysolkiem!
Yachiru wskoczyła mężczyźnie na plecy z wesołym okrzykiem, by zaczął z nią biegać, nosząc ją na barana. Według niej był to najprzyjemniejszy sposób na rozgrzanie.
-Widzę, że jedenasty oddział już się sobą zajął – podsumował Kisuke. – Proszę za mną. – Zachęcił gestem, by kilkunastoosobowa grupka ruszyła za nim.
     Shinigami stanęli przed ogromnym ośrodkiem ogrodzonym metrowym drewnianym płotem. W środku były trzy budynki, a także stoki narciarskie i lodowisko.
- Znajdujemy się na terenie mojego ośrodka zimowego. Możecie korzystać do woli ze wszystkiego, co się tutaj znajduje – powiedział blondyn.
- Skąd miałeś na to wszystko pieniądze? – zapytała skwaszona Soi Fon.
-Ciułałem przez lata… – odparł skromnie się uśmiechając. – Dochody z mojego sklepiku są niewielkie, ale przez te sto lat zesłania, na jakie mnie skazało Gotei 13 uzbierałem trochę grosza…
- Z tego, co słyszałem to dostałeś także niezłe odszkodowanie za straty moralne i za to właśnie zesłanie – wtrącił Hitsugaya, po czym minął całe towarzystwo i ruszył w stronę stoku.
- Kapitanie, dokąd idziesz? – zawołała za nim Matsumoto.
- Pozjeżdżać na nartach – odpowiedział Toshirou. – I nie chcę cię widzieć, Matsumoto! Nie mam zamiaru cię niańczyć na stoku!
- Jesteś taki nieczuły, taichou… – zasmucona Rangiku wzięła pod ramię Hisagiego i Kirę. – Idziemy do baru – zarządziła, ciągnąc za sobą poruczników.
     W jednym z budynków, jak podejrzewała Matsumoto znajdował się bar, w którym nie brakowało najróżniejszych trunków, a przede wszystkim sake, tak kochanej przez panią porucznik. Kobieta zasiadła przy jednym stoliku z przyjaciółmi i zaczęła opijać smutki. Te ferie opłacone były wieloma stratami, wśród żywych brakowało jej wielu osób, za którymi szczerze tęskniła. Podobnie sprawa miała się z Kirą i Hisagim. Cała trójka w szybkim tempie odczuła działanie alkoholu, co objawiało się zaburzeniami mowy i podwyższoną temperaturą ciała, a także problemami z koordynacją ruchową. W pewnym momencie Rangiku wstała gwałtownie, lekko się zataczając na leżącego na stoliku Izuru, po czym stanęła prosto na nogach.
- A teraz chłopcy hik… Idę poszukać gorrrrących hik… źródeł… – oznajmiła z trudem i opuściła towarzystwo.
Przeszła korytarzem po lewej stronie i stanęła na rozdrożu. Mogła pójść w lewą stronę lub prawą. Tabliczki na ścianach informowały o tym, dokąd prowadzą korytarze, lecz Matsumoto porządnie już zamroczona alkoholem nie mogła odczytać dokładnie, co gdzie jest napisane.
- Trzeba będzie zrobić wyliczankę hik… Ene due rike fake, tosio poszedł ugryźć żabę, hik…, a ta żaba mu nawiała i hik… mu przy tym portki zabrała… Lewo! – oznajmiła głośno, choć nikt jej słyszał. – Skąd ja znam taką zabawną wyliczankę? Będę musiała ją powiedzieć kapitanowi przy najbliższym spotkaniu. Ciekawe, czy mu się spodoba – zastanawiała się, idąc korytarzem, lecz w żaden sposób nie mogła sobie przypomnieć, gdzie już ją słyszała. W końcu stanęła przed jakimiś drzwiami, które otworzyła po cichu. Weszła na paluszkach, śmiejąc się cicho.
- Prawie, jak w akademii – mruknęła. Rozejrzała się dookoła. Była w przebieralni, więc ściągnęła z siebie szybko ubranie, potykając się przy tym o czyjeś sandałki, które stały równo ustawione przy ławce i wyłożyła się na podłodze. Z cichym sykiem wstała z podłogi, myśląc, że spożyte sake było dość mocne. Kiedy już się rozebrała i owinęła ręcznikiem, otworzyła kolejne drzwi. Była pewna, że trafi do gorących źródeł, w których zastanie Nanao, Isane i kilka innych kobiet shinigami. Jakie było jej zdziwienie, gdy po otwarciu drzwi znalazła się w saunie. Męskiej saunie, pełnej mężczyzn i…
     W tym samym czasie na lodowisku można było spotkać kapitan Unohanę, która z wdziękiem i urokiem sunęła przez lodową taflę. Wokół lodowiska stało kilka osób, lecz nikt nie odważył się wejść na nie w obecności czarnowłosej kobiety. Każdy, kto choć w niewielkim stopniu ją znał odczuwał ogromny respekt przed tą kobietą, dlatego też nikt nie chciał wchodzić jej w drogę, obojętnie czy w Seiretei, czy choćby na lodowisku. Wszyscy tylko podziwiali na głos jej technikę i grację, z jaką się poruszała.
     Jedyną osobą, która nie mogła sobie pozwolić na odpoczynek była Soi Fon, która krążyła po ośrodku. Zdenerwowana kobieta zaglądała w każdy kąt, pod każdy kamień i za każdy róg w poszukiwaniu jednej osoby. Yoruichi. Jednakże kapitan drugiej dywizji miała pecha, gdyż poszukiwana, o czym Soi Fon nie wiedziała, wyjechała w ciepłe kraje na okres całej zimy, ponieważ, jak każda kocica nie lubiła zimna, a ciepło. I w momencie, gdy właścicielka Suzumebachi przetrząsała każdą śnieżynkę na stoku, unikając szalejącego na nartach Hitsugayi, Yoruichi popijała sobie drinka z palemką na jednej z południowych wysp.
     Niedaleko stoku, po którym śmigało kilka osób z kapitanem dziesiątego oddziału na czele, swoją bazę urządziła porucznik Yachiru. Wybudowała sobie, albo raczej nakazała wybudować Yumichice i Ikkaku bandę ze śniegu, za którą się schowała. Różowowłosa dziewczynka przygotowała sobie śnieżne pociski w postaci naprawdę twardych i dużych piguł i rzucała nimi w każdego, kto tylko znalazł się w zasięgu jej wzroku.
- Trafiłam laborantka! Spadła mu czapka! – wołała uradowana, gdy jeden z jej śnieżnych pocisków strącił nakrycie głowy kapitana Kurotsuchiego.
- Ty mała wywłoko… Niech ja cię tylko dostanę w swoje ręce to obiecuję ci, że przez tydzień nie będziesz w stanie usiąść! – krzyknął mężczyzna i zaczął biec w stronę śmiejącej się w głos porucznik. Jak na złość Mayuri poślizgnął się na oblodzonym śniegu. Przewrócił się, ryjąc twarzą w jedną z zasp śniegu. Podniósł głowę, spojrzał morderczo w stronę trójki shinigamich z jedenastej dywizji, która się śmiała i niezgrabnie się podniósł. Wyszczerzył zęby, jak wilk, który zaraz ma się rzucić na swą ofiarę, lecz zamiast zobaczyć strach na twarzach przeciwników, ujrzał jeszcze większe rozbawienie.
- Z czego się śmiejecie durnie jedne?! – wykrzyknął, machając bezradnie piąstkami w powietrzu.
- Dziurawiec! – zawołała Yachiru. – Od teraz będziesz Dziurawcem!
- Czemu?
- Kapitanie… – Yumichika starał się zachować powagę, lecz trząsł się cały od powstrzymywanego śmiechu tak bardzo, że w końcu musiał uklęknąć. – Kapitanie, wyleciały panu dwie górne jedynki!
- C-Co!? – Mayuri rozejrzał się rozwścieczony dookoła. Kiedy dostrzegł dwa lśniący złotem w śniegu ząbki z oczu popłynęły mu łzy. – Jak ja teraz będę żył bez dwóch zębów! Co za hańba! Co za wstyd! Odkładałem na nie pensję przez całe dziesięć lat…
- Nie martw się Ubyteczku. Chcesz lizaka? – zaproponowała Yachiru, podchodząc do Mayuriego.
- A wsadź sobie tego lizaka do…
- A może powinien tobie wsadzić tam tego lizaka? – Rozbrzmiało pytanie Zarakiego tuż nad uchem Kurotsuchiego.
- Czyżby to bezmózgie, zaginione ogniwo ewolucji się do mnie odezwało? Czy mi się zdawało? – Mayuri podniósł swe dwa ukochane ząbki, po czym nie zwracając uwagi na nikogo zaszył się w jednym z budynków, ukrywając się przed całym światem ze swymi ubytkami.
     Dzień w ośrodku wypoczynkowym Urahary dobiegał powoli końca. Większość shinigami zgromadziła się w barze, bądź restauracji, by rozgrzać zmarznięte kości i posilić się po energicznie spędzonym czasie. Nanao wraz z Isane weszły do baru. Obie wypoczęte i zrelaksowane rozglądały się w poszukiwaniu Matsumoto, lecz nigdzie nie mogły jej znaleźć.
-Hisagi-san, Kira-san, czy widzieliście może Rangiku-san? – zapytała Nanao, poprawiając okulary na nosie, które nieznacznie się jej zsunęły.
- E? Rangiku-san? – zapytał niezbyt przytomnie Izuru.
- Tak właśnie. Nie widziałyśmy jej od przybycia do Karakury – odpowiedziała Isane.
- Ale Rangiku poszła przecież do was dołączyć, do gorących źródeł – powiedział po chwili zastanowienia Hisagi.
- Nie było jej z nami…
- Ciekawe, co się z nią stało. Mam nadzieję, że nic jej nie jest. – Zmartwiona Kotetsu usiadła przy stoliku.
- Była lekko wstawiona, więc może gdzieś przysnęła po drodze – podsunął Kira, który zdążył się w pełni przebudzić i jako tako kontaktował już ze światem.
- Trzeba jej poszukać – zadecydowała Nanao.
      I w taki oto sposób rozpoczęły się wielkie poszukiwania zaginionej porucznik dziesiątej dywizji. Jak się okazało, prócz Rangiku, wśród zebranych osób brakowało jeszcze kilku osób, których nikt nie widział od momentu przybycia do ośrodka Urahary. Soi Fon, podejrzewając jakiś podstęp, napadła na Kisuke.
- Co im zrobiłeś?! – zapytała, przykładając mu do szyi uwolnioną formę Suzumebachi.
- Ja? Ja? – dopytywał się blondyn.
- Tak! Ty! Nie udawaj niewiniątka! Przede mną nic nie ukryjesz!
- Ależ ja naprawdę nie wiem, o co chodzi – odpowiedział zgodnie z prawdą.
- W tym twoim podejrzanym ośrodku zaginęło kilka osób. Jak masz zamiar się z tego wytłumaczyć? – zapytała, groźnie mu się przyglądając.
Grupka shinigamich stała wokół sprzeczającej się dwójki, przyglądając się z zainteresowaniem i oczekując na dalszy rozwój wydarzeń.
- A kto dokładnie zaginął? – zapytał Urahara, starając się odsunąć od złotego żądła.
- Porucznik Matsumoto oraz kapitanowie Kyouraku, Kuchiki i Ukitake – odpowiedziała kobieta.
- Jeszcze nie ma nigdzie Abarai-kuna – wtrącił nieśmiało Kira, który stał obok.
- Hmm… – Urahara potarł dłonią brodę, ukazując wszystkim minę wielkiego myśliciela. – Może są w saunie, albo w gorących źródłach?
- Byłyśmy w gorących źródłach, ale nikogo tam nie było – odezwała się Isane.
- A w saunie ktoś sprawdzał?
- Rangiku-san nie było także tam. – Nanao poprawiła okulary.
- A w męskiej też sprawdzałyście? – dopytał się Kisuke.
- W męskiej?! – zawołała oburzona Ise. – Jakże bym mogła wejść do męskiej sauny?! To niemoralne!
Urahara uśmiechnął się tylko pod nosem i popatrzył na panią porucznik z politowaniem.
- Chodźmy wszyscy tam zajrzeć, jeśli pójdziemy większą grupą, to myślę, że nie będzie pani tego uważała za aż tak niemoralne i niewłaściwe, nieprawdaż?
- D… Dobrze. Chodźmy – zgodziła się Nanao.
     Pochód z Uraharą i Nanao na czele ruszył korytarzami budynku. Kiedy stanęli przed drzwiami prowadzącymi do męskiej łaźni blondyn obejrzał się na panią porucznik z nieodgadnionym uśmieszkiem na ustach, jakby wiedział czego się może spodziewać za drzwiami.
- Jest pani pewna, Nanao-san? – zapytał.
- Tak. Proszę otworzyć drzwi – odpowiedziała pewnie, choć lekki rumieniec wystąpił na jej policzki.
Kisuke położył dłoń na okrąglej klamce i przekręcił ją. Zamek kliknął. Mężczyzna rozsunął zatem drzwi do przebieralni, w której na półkach w równych rzędach leżały poukładane męskie ubrania. Na wieszakach natomiast wisiały białe haori należące do kapitanów.
- To już wiadomo, gdzie podziali się kapitanowie. – Urahara wszedł do środka, a za nim podążyła grupka shinigamich. – Tylko, czy Kuchiki-san zmienił kolor szalika? – zapytał, podnosząc różowy szalik z podłogi.
- Ten szalik należy do Rangiku-san – odezwała się Isane.
Wszyscy spojrzeli na kolejne drzwi, które prowadziły już bezpośrednio do sauny. Hisagi uśmiechnął się do Kiry, a Soi Fon wystąpiła naprzód.
- Co to ma znaczyć? – Przyłożyła ucho do drzwi, nasłuchując. W przebieralni zapadła cisza, aż tu nagle z sauny dobiegł do nich głos śpiewu…

Hej, tam gdzieś z nad czarnej wody 
Siada na koń ułan młody.
Czule żegna się z dziewczyną,
Jeszcze czulej z Ukrainą.

Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły.
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,
Mój stepowy skowroneczku.


- Matsumoto! Nie fałszuj! – rozległ się głos Byakuyi. – Kapitanie Ukitake, proszę trochę niżej! Na trzy… Raz… Dwa… Trzy..

Wiele dziewcząt jest na świecie,
Lecz najwięcej w Ukrainie.
Tam me serce pozostało,
Przy kochanej mej dziewczynie.

Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły.
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,
Mój stepowy skowroneczku.


- Kapitanie Kyouraku! Znowu zgubił pan rytm! – krzyknął Kuchiki.
- Byakuya… hik… Nie bądź taki zgryźliwy – odpowiedział Shunsui.
Drzwi do sauny otworzyły się po cichu. Urahara wraz z Nanao i Soi Fon zajrzeli do środka, a za nimi cała reszta shinigamich. Widok, który ujrzeli bardzo ich zdziwił. Na środku sauny na stołeczku stał kapitan Kuchiki, jedyne jego odzienie stanowił krótki biały ręcznik przepasany w pasie. Podobnie odziani byli także Ukitake, Renji i Kyouraku, z tą różnicą, że Shusnui miał na głowie jeszcze swój słomkowy kapelusz. Obok nich siedziała, albo raczej na wpół leżała Rangiku, trzymająca w jednej ręce kartki z tekstem, a w drugiej butelkę sake. Wokół śpiewających walało się kilka pustych butelek.
- Źle, źle, źle! – krzyczał Byakuya, cały czerwony. Nie wiadomo tylko było, czy ze złości, że jego chórek, co chwilę się myli, czy z krążących w jego krwi procentów.
- Przepraszam Kuchiki-san – zagadnął Urahara, na którego zwróciły się wszystkie spojrzenia. –Mogę zapytać, co tu się dzieje?
- Byakuya wymyślił, że przygotujemy małe przedstawienie, hik… to było po trzeciej butelce… A teraz, jak to on, chce dojść do perfekcji i nas hik… trenuje – wybełkotał spod kapelusza Kyouraku.
- Skoro już wszyscy tutaj są – zaczął Kuchiki, lecz stołek, na którym stał niebezpiecznie się zachwiał i dumna głowa rodu runęła na podłogę. Abarai poderwał się ze swego miejsca i chwiejnym krokiem podszedł do czarnowłosego.
- Kapitanie! Nie umieraj! Jeszcze nie zdążyłem cię pokonać! – krzyczał czerwonowłosy.
- Kto tu umiera, Abarai? – zapytał zimno Byakuya. – Jeśli nie zaśpiewasz czysto, wtedy osobiście się postaram, byś nie miał już nigdy żadnej szansy, by mnie pokonać.
- Śpiewajcie! – zakomenderował Kuchiki, a chórek posłusznie go wysłuchał i spełnił polecenie.

Ona biedna tam została,
Przepióreczka moja mała,
A ja tutaj w obcej stronie
Dniem i nocą tęsknię do niej.


Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły.
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,
Mój stepowy skowroneczku.

Żal, żal za dziewczyną,
Za zieloną Ukrainą,
Żal, żal serce płacze,
Iż jej więcej nie obaczę.

Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły.
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,
Mój stepowy skowroneczku.


Urahara szepnął coś na ucho Hisagiemu, który chwycił Kirę za rękaw i wyciągnął go z sauny. Po chwili obaj wrócili z naręczem świeżych butelek.

Wina, wina, wina dajcie,
A jak umrę pochowajcie
Na zielonej Ukrainie
Przy kochanej mej dziewczynie

Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły.
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,
Mój stepowy skowroneczku.


- Dajemy sake, kapitanie. Może być? – zapytał Kuchikiego Urahara.
- Może być – odparł zimno.
- Skoro piosenka się skończyła, to może zmienimy miejsce? – zaproponował Kisuke.
- Ale tutaj jest tak cieplutko – powiedział Kyouraku.
- Ty pijaku jeden! – krzyknęła Nanao, wyciągając swoją wielką księgę, z którą nie rozstawała się ani na chwilę.
- Matsumoto! Co to ma znaczyć?! – wrzasnął Hitsugaya, który przyszedł za Kirą i Hisagim.
Rangiku spojrzała nieprzytomnie na kapitana, mrucząc coś pod nosem.
- Co mówiłaś?
- Taicho, cierpliwości, zaraz ugotuję ci kaszkę – wymamrotała.
- Matsumoto… – Toshirou zagryzł wargi i zacisnął pięści, by przy tylu osobach nie wyjść z siebie.
- Yare, yare… Jak już tak bardzo chcecie to chodźmy gdzie indziej – powiedział Shunsui, patrząc ostrożnie na swoją panią porucznik, która stała nad nim, niczym strażnik.
     Cała grupa przeniosła się do baru, gdzie wszyscy po raz kolejni wysłuchali śpiewu chóru pod dyrygenturą kapitana Kuchiki. Tak też dzień dobiegł końca, a goście Urahary zakończyli go na koniec wspólnym śpiewem i zabawą. Śnieg i mróz rządziły za oknem, lecz w środku ośrodka, wśród przyjaciół i towarzyszy broni było naprawdę gorąco. Wspólny odpoczynek i rozrywka po tak trudnych przejściach były tym, czego shinigami potrzebowali najbardziej.
***
"Ferie w Karakurze" może jest opowiadaniem mało walentynkowym, ale jako, że ferie już wszędzie dobiegły końca, to pomyślałam, że taki powiew wolności może się niektórym przydać :) Opowiadanie to powstało 9 kwietnia 2010 roku, więc prawie trzy lata temu. Sporo mu brakuje, ale nic nie zmieniałam, bo uznałam, że mogłabym popsuć :) Mam nadzieję, że tą krótką opowiastką wywołałam na Waszych twarzach uśmiech.


piątek, 1 lutego 2013

12. Nie zostawiaj mnie samego.



Na dworze było jeszcze szaro, zamglona tarcza słoneczna powoli wychylała się zza horyzontu. W podniszczonym starym domu znajdowała się dwójka dzieci. Gin przebudził się nad ranem z dziwnym uczuciem niepokoju. Spojrzał na śpiącą obok niego Rangiku. Była zlana potem, cała się trzęsła. Ichimaru w pierwszym momencie trochę spanikował i zaczął ją budzić. W odpowiedzi usłyszał jedynie niewyraźny pomruk i bezładnie wypowiadane słowa.
Gorączka trawiła jej ciało i umysł. Rozbiegane myśli nie mogły znaleźć wspólnego wątku. Koszmary senne i nieprzyjemne uczucie dręczyły chorą. W jednej chwili ponownie znalazła się na gorącej pustyni. Odczuwała ogromne pragnienie, spieczone usta drgnęły lekko.
- Wody...
Gin słysząc niewyraźną prośbę, zerwał się i przyniósł kubek pełen wody. Jedną ręką uniósł głowę Rangiku, a drugą przystawił jej naczynie do ust i lekko przechylił. Chłodny napój, przyjemnie zwilżył suche wargi. Nie otworzyła jednak oczu, ciągle śniła. W tym czasie chłopiec ułożył ją na posłaniu i okrył dodatkowym kocem. Przyłożył dłoń do czoła, odgarniając przy okazji grzywkę. Skórę, zroszoną potem, miała gorącą. Gin skrzywił się i nie wiedząc, co czynić starał się przypomnieć sobie, co robiła jego macocha, gdy on sam był chory.
     Dziecko przykryte po szyję leżało w niewielkim łóżku. Podeszła do niego kobieta z troską wypisaną na twarzy. Chłopiec poczuł przez sen, jak jego czoło przeciera chłodna, delikatna dłoń kobieca.
- Gin, jak się czujesz? – usłyszał spokojny głos.
Otworzył  swe czerwone oczy i spojrzał  na przyjazną twarz przybranej matki. Pomimo, że bolała go głowa i czuł się nie najlepiej uśmiechnął się do kobiety.
- Boli mnie, ale nie będę płakał – powiedział słabo.
- Oczywiście, że nie będziesz. W końcu tacy duzi chłopcy nie płaczą – odpowiedziała i odgarnęła grzywkę z jego czoła. Następnie położyła na nim chłodny okład i otuliła go dokładniej kocem.
- Spróbuj się przespać, sen jest najlepszym lekarstwem – powiedziała ciepło i wstała, by zostawić chłopca samego.
- Nie idź! – zawołał słabo srebrnowłosy. – Nie zostawiaj mnie samego...
Kobieta usiadła na krześle obok łóżka i pogłaskała srebrnowłosą główkę.
- W takim razie opowiem ci historyjkę, chcesz?
- Tak.
- Opowiem ci dziś opowieść o żebraku i królewiczu. – Spokojny głos rozległ się w dziecinnym pokoju.
Gin z zainteresowaniem słuchał opowieści o przygodach bohaterów. W końcu zasnął zasłuchany w kobiecy głos, który zawsze dawał mu poczucie bezpieczeństwa.
Powrócił do rzeczywistości i zostawił wspomnienia za sobą. Teraz to jemu miało przypaść w udziale opiekowanie się drugą osobą. Pogłaskał Rangiku po głowie. Oddychała ciężko i widać było, że ma wysoką gorączkę. Gin wstał i przeszukał skrzynię, która stała pod ścianą. Znalazł w niej skrawki materiału, obejrzał je dokładnie, po czym porwał na pasy i zmoczył w wodzie. Zimny okład ułożył na czole chorej. Następnie dorzucił drewna do ognia, by ogrzać izbę. Zimny wiatr przedostawał się do środka przez szczeliny w oknach, więc starał się uszczelnić dziury skrawkami materiału, które chwilę wcześniej znalazł. Gdy skończył usiadł obok leżącej Matsumoto i zmienił jej okład. Wpatrywał się w nią uparcie czekając, aż się obudzi. Jednak dalej spała i śniła. Tym razem przeniosła się z pustyni na środek zasypanej śniegiem polany. Biegała po niej sama uciekając przed cieniami kryjącymi się wśród drzew. Było jej zimno, dusił ją strach, który zaciskał się na obręczą na gardle.
- Rangiku! – Usłyszała nad uchem i przeniosła się z polany do starego domu.
Otworzyła oczy, gdy chłopiec zmieniał jej zimny okład.
- Gin? Gdzie jestem? – zapytała.
- Jak to gdzie? W domu. Dobrze, że się obudziłaś – powiedział zmartwiony.
- Kiepsko się czuję – wymamrotała słabo.
- Masz gorączkę – odpowiedział.
- A ty? – zapytała lekko zaniepokojona.
- Ze mną wszystko w porządku – odparł. – Zaraz zrobię ci herbaty, powinnaś się napić czegoś ciepłego.
- Uhm... – Przymknęła powieki. – Chyba się prześpię...
- Śpij, sen jest najlepszym lekarstwem – szepnął i poczuł, jakby gdzieś już to słyszał, tylko z innych ust.
Chłopiec ustawił naczynie nad ogniem i czekał, aż woda w nim się zagotuje. Następnie ponownie zmienił okład na czole rudowłosej. Wiedział, że musi zbić gorączkę, by jego mała przyjaciółka mogła wyzdrowieć. Kiedy herbata była przygotowana, delikatnie obudził rudowłosą.
- Herbata gotowa – powiedział i przysunął parujący płyn do bladych, spierzchniętych ust.
Popiła trochę i syknęła głośno.
- Idioto! To wrzątek! Poparzyłam sobie język – mówiąc to wystawiła język i wskazała palcem na jego czubek, by pokazać srebrnowłosemu w którym miejscu się sparzyła.
- Wybacz, ale wydawało mi się, że gorąca herbata pomoże – powiedział smutno.
- Daj – powiedziała cicho. Wzięła z rąk Ichimaru kubek i powoli, dmuchając i chuchając na gorący płyn zaczęła go powoli pić.
Przyjemne ciepło rozlało się po jej wnętrzu. Czuła, jak herbata przepala jej zachrypnięte gardło i ogrzewa płuca. Uśmiechnęła się słabo i oddała puste naczynie Ginowi. Potem ułożyła się na posłaniu i okryła kocem. Spojrzała na przyglądającego się jej chłopca.
- Czemu się tak dziwnie patrzysz? – zapytała.
- Nie chcę, żeby coś ci się stało – odparł.
- A co może mi się stać? – zapytała ponownie.
-Rangiku, nie możesz umrzeć i mnie zostawić – powiedział i przytulił się do rudowłosej.
- Ale ja nie mam zamiaru umierać – odpowiedziała zdezorientowana.
- Moje obie matki zachorowały i umarły, ty nie możesz mnie zostawić – szeptał jej do ucha.
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, a teraz odsuń się, bo się zarazisz – powiedziała i odepchnęła go od siebie.
- Nie zarażę się – odparł. – Poza tym wszystko, co należy do ciebie jest dobre, nawet te zarazki – uśmiechnął się szeroko.
- Idiota – bąknęła i przekręciła głowę w stronę ognia. – Gin, dorzuć do ognia, zimno mi.
- Tak jest! – zawołał ochoczo srebrnowłosy, a ogień buchnął żarem, gdy dorzucił kilka polan drewna.
- Jak się czujesz teraz? – zapytał chłopiec.
- Słabo. Ciągle mi zimno – odpowiedziała.
Położył się obok rudowłosej i przytulił ją do siebie. Matsumoto zrobiło się od razu cieplej, jednak nie mogła pozwolić, by chłopiec się od niej zaraził. Bardzo wątpiła w to, by był odporny na jej zarazki.
- Gin, zarazisz się – powiedziała.
- Nie – odparł krótko i jeszcze mocniej ją objął.
- Głupku! Dusisz mnie! – krzyknęła Rangiku.
Ichimaru został brutalnie wypchnięty z posłania. Spojrzał na dziewczynkę, która poprawiała sobie poduszkę. W końcu zerknęła na niego.
- Dziś będziemy spali osobno – powiedziała.
- Ale jak to?
- Nie chcę, żebyś się rozchorował – odpowiedziała spokojnie.
- Nieee!!! – zawołał zrozpaczony Gin.
- Śpimy osobno. Koniec i kropka – odparła rudowłosa i przymknęła powieki. Zmęczenie znów dało o sobie znać. Zapadła w lekki sen.

Chłopiec na polecenie małej przyjaciółki odsunął swoje posłanie, jednak nie położył się spać, tylko usiadł obok niej i przyglądał się w skupieniu. Martwił się. Dorzucił drewno do ognia i zapatrzony w drobną twarzyczkę Rangiku przypominał sobie, jak się spotkali. Pamiętał dokładnie tamten dzień i to, co wtedy postanowił. Jednak przez tych kilka miesięcy zmienił się jego stosunek do dziewczyny, choć czasem go denerwowała, to jednak nie byłby w stanie jej opuścić. Nie wyobrażał sobie teraz życia bez niej. Dała mu przyjaźń i ciepło, samotność zostawił za sobą dzięki niej. Dlatego teraz tak bardzo się martwił. Nie chciał, by go zostawiła, chciał by znów była wesoła i głośna, by się z nim kłóciła i śmiała się w głos. Zmieniał właśnie zimny okład na jej czole, gdy otworzyła oczy. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Czemu nie śpisz? – spytała zaspana.
- Będę przy tobie czuwał całą noc – powiedział z uśmiechem i zbliżył swoją twarz do jej własnej.
- Gin, co ty robisz? – zapytała zdziwiona, gdy przytulił swoje czoło do jej policzka.
- Sprawdzam, czy masz gorączkę – odparł po chwili. – Musisz wyzdrowieć.
- To tylko przeziębienie, wyjdę z tego – odparła Rangiku.
Chłopiec ciągle przytulony do jej policzka odgarnął kręcące się rude włosy, które go łaskotały.
- Czemu zachorowałaś? To chyba nie przez to rozpalanie ognia – zapytał chłopiec.
- Wczoraj szukałam cię na dworze i zmarzłam, do tego cała przemokłam – odpowiedziała czując przyjemny ciężar ramienia, którym ją obejmował.
- Czyli to przeze mnie... Nie umieraj – ostatnie słowa ledwie wyszeptał.
- Chyba masz jakąś obsesję na tym punkcie – zażartowała.
Gin uniósł głowę i spojrzał gdzieś w bok na ogień. Rudowłosa patrzyła na niego zaciekawiona. Po dłuższej chwili milczenia usłyszała głos.
- Moja matka umarła przeze mnie, dlatego nie chcę by coś ci się stało.
- Ale jak to umarła przez ciebie? – zapytała zdziwiona.
- Przy porodzie. Podobno to takie nasze rodzinne przekleństwo – powiedział uśmiechając się krzywo. – Dlatego ja nie będę miał nigdy żony i rodziny.
Położyła dłoń na jego ramieniu, nie wiedziała co powiedzieć. Jedyne co mogła, to po prostu być przy nim i Ginowi najwyraźniej to wystarczało.
- Ale przecież już masz rodzinę. Mnie – powiedziała Rangiku i przymknęła oczy. – Idę spać, ty też już idź.
Okrył dokładnie przyjaciółkę kocem po czym, dość niechętnie, skierował się do posłania leżącego kilka metrów dalej. Położył się na nim i wtulił w ciepłe przykrycie. Ułożył się na boku i patrząc na śpiącą Rangiku powoli zapadł w niespokojny sen. Budził się kilka razy w ciągu nocy i sprawdzał, czy gorączka jej nie rośnie. W dodatku męczyły go sny o przeszłości, zarówno tej dobrej, jak i złej.

***
 Dziękuję bardzo za wsparcie i za komentarze :) Opinie i podpowiedzi szczerze sobie cenię, więc dzięki wielkie Yuki :)
Kolejny turrnus ferii nam się zaczyna i kończy jednocześnie, dlatego wszystkim życzę udanej zabawy i wypoczynku :)