wtorek, 24 lutego 2015

18. Lubisz zabijać?

  Słońce świeciło wysoko nad Rukongai, które tętniło pełnią swego ubogiego życia. W jednym z ostatnich okręgów, zamieszkiwanych przez najbiedniejszych, pewien chłopiec właśnie odpoczywał pod drzewem. Skrył się w cieniu obok drogi, która prowadziła do miasta leżącego niedaleko jego domu. Był zmęczony długą wędrówką i postanowił chwilę odpocząć. Oparł się o pień drzewa, miecz zabrany z domu wuja ukrył za plecami, by żaden przechodzień go nie zauważył. Czuł ciepłe promienia słońca, które przedzierały się przez liście w koronie drzewa. Przysnął.
- Kabura, mówię ci, że wiem, gdzie mieszka ta ruda! – zawołał jakiś głos na drodze. Gin ocknął się i przesunął tak, by nie być widocznym z drogi. Zaintrygowany słuchał rozmowy czterech chłopaków w jego wieku, którzy wolnym krokiem szli drogą.
- Mówisz o tej ostrej panience, co ją wczoraj spotkaliśmy w drodze z miasta? – zapytał jeden z nich.
- O kim mówicie? – wtrącił pytanie inny.
- Ach, bo wy nic nie wiecie. Wczoraj spotkaliśmy z Kaburą taką niezłą panienkę. Mówię wam, niczego sobie była… – chłopak uśmiechnął się obleśnie.
- Tylko, że ta ruda wiedźma o mało nie pozbawiła mnie męskości, a Junowi prawie złamała nos.
- Fakt, ale warto było…. Teraz już nie dam się zaskoczyć. Z tego, co się dowiedziałem mieszka w jednym z tych walących się domów. W dodatku jest tam całkiem sama – powiedział zacierając ręce.
Gin, słuchając rozmowy, zaciskał coraz bardziej szczęki, gdyż był prawie pewien, że tą rudą wiedźmą, o której rozmawiali przechodzący, była Rangiku. Kiedy tamci się oddalili, wstał trzymając mocno katanę w dłoni i ruszył za czwórką chłopaków.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałem o coś zapytać! – zawołał za nimi, uśmiechając się krzywo.
- E? O co? – zapytał Kabura niezbyt inteligentnie.
- O tą dziewczynę, o której przed chwilą rozmawialiście – powiedział Ichimaru. – Czy była takiego wzrostu? – zapytał i przyłożył dłoń do swojego ucha.
- Tak, mniej więcej – odparł Jun.
- A czy miała może niebiesko-zielone oczy? – dopytywał się Gin.
- Taa… – odpowiedział Kabura.
- Ubrana była w niebieską albo zieloną jukatę? – zapytał jeszcze.
Wtedy wzrok Juna padł na miecz, który pozornie luźno był trzymany przez Ichimaru. Chłopak spojrzał na twarz Gina i uśmiech, który tkwił na jego twarzy go przeraził. Ichimaru z szerokim uśmiechem spojrzał spod opadającej grzywki na czwórkę stojącą przed nim.
- No to jak? Odpowiecie? – zapytał.
- Była w niebieskiej jukacie chyba. Dziś wieczorem mamy zamiar ją odwiedzić, żeby się zabawić. Chcesz się przyłączyć? – zapytał nieświadomy zagrożenia Kabura.
- Zabawię się już teraz – powiedział cicho Gin. Przepełniało go dziwne uczucie, którego nigdy wcześniej nie czuł. Był wściekły. Po raz pierwszy w życiu był naprawdę wściekły. A wszystko przez to, że ktoś chciał zrobić krzywdę jego przyjaciółce. Wyciągnął wolno miecz, pamiątkę po zamordowanym ojcu.
- Żaden z was nie położy swojej brudnej łapy na mojej Rangiku – powiedział z zimnym uśmiechem i ciął stojącego najbliżej Juna z góry na dół. Chłopak padł na ziemię wyjąc z bólu.
- Który następny? – zapytał i nie czekając na odpowiedź doskoczył do kolejnego chłopaka, który przerażony zaczął uciekać.
- Z tyłu – usłyszał w głowie znajomy już głos. 
Ichimaru obrócił się szybko i zastawił się Shinosu przed atakiem Kabury, który jak się okazało również posiadał katanę. Srebrnowłosy z uśmiechem na twarzy stanął do walki. Ciemnowłosy chłopak z irokezem na głowie nie patrzył, jak tnie, tylko machał mieczem na lewo i prawo. Jego ataki były łatwo blokowane, żadne pchnięcie nie dochodziło celu. Gin natomiast czuł się, jakby bawił się z małym dzieckiem, które dostało zabawkę i nie potrafiło się nią w ogóle bawić. Choć sam dzierżył miecz dopiero od dwóch dni czuł się, jakby Shinsou był przy nim zawsze i kierował jego ruchami. Każde machnięcie, cięcie i pchnięcie było dla niego całkowicie naturalne. Nie miał z tym najmniejszych problemów.
- Dobrze się bawisz? – zapytał Shnisou.
- Nie. Jesteś beznadziejny! – zawołał Gin i podobnie, jak przedtem ciął z góry na dół. Ostrze miecza trafiło w prawe ramię Kabury i przeciągnięte w dół wbiło się w połowie klatki piersiowej. Zaklinowało się pomiędzy żebrami, przez chwilę młody szermierz siłował się, by wyciągnąć katanę. Trysnęła krew, brudząc bluzę ofiary. Kilka kropli trafiło na policzek Ichimaru. Jego przeciwnik przyłożył rękę do rany i jęknął z bólu. Jednak nie zamierzał się jeszcze poddawać. Choć stracił wiele krwi i cierpiał zamachnął się po raz ostatni swoją bronią, lecz cel bez problemu zrobił unik a następnie uderzył Kaburę z pięści w nos. Uderzył w taki sam sposób, jak wcześniej zrobiła to Rangiku, gdyż w końcu to on ją tego nauczył któregoś zimowego wieczoru.
Gin spojrzał z politowaniem na leżących we krwi Juna i Kaburę. Dwójka, która z nimi był, uciekła. Nie gonił ich, ponieważ zbiegła dwójka nie wiedziała, w którym domu mieszka razem z Matsumoto. 
- A wy i tak już nic nie powiecie – mruknął spoglądając na poranionych przeciwników.
- Jak miło… – odezwał się Shinsou.
- Lubisz zabijać? – zapytał Ichimaru.
- A ty nie? – zapytał głos.
   Chłopak tylko uśmiechnął się w myślach do srebrnego lisa i wytarł zakrwawione ostrze. Kiedy uznał, że jest ono już czyste zauważył na swoich dłoniach i ubraniu pozostałości krwi. Skrzywił się lekko i ruszył przed siebie. Teraz chciał jak najszybciej znaleźć się w domu przy Rangiku. Jednak doskonale wiedział, że w takim stanie nie może się jej pokazać. Postanowił zatem po drodze zajść nad rzekę, która przepływała niedaleko ich domu, by doprowadzić się do porządku.
               Rangiku, znudzona ciągnącym się w nieskończoność dniem, postanowiła w końcu czymś się zająć. Wybór padł na zrobienie prania. Złożyła swoją zieloną jukatę, chwyciła jeszcze parę drobiazgów i z naręczem ubrań ruszyła w stronę rzeki. Idąc, nuciła cicho, by zagłuszyć dziwną ciszę panującą naokoło. Od kilku dni była sama - bez Gina - i zaczynała jej doskwierać prawdziwa samotność. Nigdy wcześniej się nie zdarzało, by Ichimaru zostawiał ją na tak długo. Szła z ponurą miną polną ścieżką w kierunku, z którego dochodził delikatny szmer wody. Coś jasnego mignęło jej z daleka przed oczami. Zatrzymała się i przyglądała się, jak jasnowłosy chłopiec klęczy przy brzegu i obmywa twarz. Odwrócony plecami nie mógł jej zauważyć. Matsumoto cisnęła ubrania na ziemię i biegnąc po cichu w stronę strumienia przyspieszyła, by z impetem wpaść na myjącego się Gina. Nim Ichimaru usłyszał odgłos kroków został wepchnięty do zimnej wody. Zaskoczony, zachłysnął się wodą i odwrócił się szybko kładąc dłoń na rękojeści Shinsou gotów do obrony. Jednak, gdy rozpoznał w napastniku przyajciółkę, odetchnął z ulgą. Rangiku stała na brzegu, dłonie zaciśnięte w pięści opierała na biodrach. Patrzyła na niego, jak zranione zwierzątko, które zostało złapane w sidła i prosi o pomoc. Choć żadna łza nie spływała po jej policzku, to oczy niebezpiecznie jej lśniły, a dolna warga lekko drżała z powstrzymywanych emocji. Gin podniósł się i stanął twarzą w twarz z przyjaciółką, która wciąż milczała.
- Rangiku – powiedział cicho, gdyż nic innego nie przychodziło mu do głowy. Nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć w takim momencie. Był pewien, że jego mała towarzyszka jest wściekła za to, że ją zostawił bez słowa. Cieszył się jednocześnie z tego, iż Matsumoto wyglądała na zdrową i w pełni sił. To w jakiś sposób spowodowało, że poczuł, jakby kamień spadł mu z serca.
-GŁUPEK! – wrzasnęła na całe gardło i wskoczyła do wody. Zamachnęła się nieudolnie piąstkami na Gina, tracąc przy tym równowagę. Upadła. Nie miała siły się podnieść, nie zadarła także głowy, by spojrzeć srebrnowłosemu prosto w oczy, które jak zwykle zresztą były ukryte za przymkniętymi powiekami. Wpatrywała się tępo w kamienie i piasek, które obmywane przez wodę stanowiły kolorową mozaikę.
- Widzę, że się stęskniłaś – powiedział ciepło Gin i usiadł w wodzie naprzeciw niej.
- Głupek – mruknęła już o wiele ciszej.
- Powinnaś się już do tego przyzwyczaić – powiedział chłopiec, chwytając prawą ręką jej oba nadgarstki. Przyglądał się im przez chwilę z uwagą, co bardzo zaskoczyło Rangiku. Lekko zawstydzona patrzyła, jak Ichimaru uważnie przygląda się jej dłoniom.
- Co ty robisz? – zapytała zarumieniona. Cała ta sytuacja sprawiała, że dziwnie się czuła.
- Martwiłem się – odparł krótko, przykładając dłonie dziewczynki do swoich ust.
- Gdybyś naprawdę się martwił, to byś mnie nie zostawił – powiedziała ostro i próbowała wyrwać ręce z uścisku Gina, lecz ten nie miał zamiaru ich puszczać.
- Musiałem coś załatwić – powiedział uśmiechając się lekko. – Bałem się, że mogłaś sobie coś zrobić z ręką, gdy znokautowałaś tamtego chłopaka.
- Skąd wiesz? – zapytała zaskoczona.
- Spotkałem go po drodze – powiedział Gin, a widząc przestraszone spojrzenie niebieskich oczu, uspokoił ją z szerokim uśmiechem. – Nie musisz się już martwić. Obiecuję ci, że nie będzie cię więcej niepokoił, ani on, ani jego kumpel.
- Z… Zimno… – wydukała po dłuższej chwili milczenia.
- Tak, chodźmy do domu. Musimy się wysuszyć – powiedział Ichimaru pomagając wstać Rangiku. I tak trzymając się za ręce dwójka dzieci ruszyła w stronę domu.
              Kiedy dotarli do swojego starego, rozsypującego się schronienia, przebrali się szybko w suche ubrania, a następnie usiedli przed domem, łowiąc ostatnie promienie słońca. Wtedy właśnie Matsumoto zauważyła miecz, który leżał obok chłopca. Wcześniej była tak przejęta tym, że Gin w końcu wrócił, iż nie zwróciła uwagi na to, co przyniósł ze sobą.
- Gin, co to jest? – zapytała wskazując palcem na leżącą broń.
- Ach, to jest pogromca dusz – odparł chłopiec. – Ten miecz należał kiedyś do mojego ojca, właśnie dlatego chciałem go odzyskać.
- Rozumiem. Ale zaraz… – zamyśliła się chwilę. – Czy pogromcy nie należą przypadkiem do shinigamich? – zapytała.
- Przypadkiem należą – odparł Ichimaru. 
- No, ale przecież nie jesteś shinigamim – odpowiedziała szybko dziewczynka.
- To, że nim nie jestem, nie znaczy, że nim nie zostanę – powiedział, uśmiechając się tajemniczo i wyciągnął dłoń w kierunku Rangiku. Położył ją na głowie dziewczynki i poczochrał jej włosy.
- Idioto! Co robisz?! – oburzyła się Matsumoto i wstała, poprawiając sobie fryzurę.
- Tęskniłem za twoim złoszczeniem się – odparł Gin wesoło, opierając się o ścianę domu.
- Och ty…
- Och ja… 
- Zaraz ci pokażę, że nie warto ze mną zaczynać – zawołała z lekkim uśmiechem Rangiku i chwytając leżącą w pobliżu miotłę zaczęła na go nią okładać.
- Łaa!!! Biją! – krzyczał głośno Gin, opędzając się od Matsumoto, jak od natrętnej muchy.
               Tak też na wspólnych przekomarzaniach i wygłupach minęło im popołudnie. Wieczorem, po pysznej kolacji, którą przyrządził Ichimaru w ramach zadośćuczynienia, położyli się obok siebie spać. Trzymając się za ręce odpłynęli w objęcia Morfeusza. Każde z nich było na swój sposób szczęśliwe a głównym powodem było to, że znów byli razem.

I mamy kolejny rozdział, do końca pierwszej serii już tylko jeden rozdział, pojawi się jeszcze w tym tygodniu, po czym zaczyna się Akademia.
Oleczka, A, - dziękuję Wam kochane za komentarze, dają mi one siłę, żeby zabrać się do roboty, dlatego proszę nie ustawajcie w wysiłkach i zasadźcie mi porządnego kopniaka, żebym zabrała się do roboty na dobre :) Ten rozdział jest dla Was. Całuję! :*