W jednej ze wschodnich dzielnic, w piątym okręgu Rukongai, mieszkał pewien człowiek, który zajmował się działalnością wszelaką – począwszy od handlu, a skończywszy na ciemnych interesach załatwianych na boku. Patrzył na świat spod przymkniętych powiek, poprawiając co chwilę zsuwające się z prostego nosa okulary. Siedział w swoim gabinecie i rozkoszował się spokojnym wieczorem po ciężkim dniu pracy. Z uśmiechem na twarzy liczył pieniądze, które udało mu się zarobić tego dnia.
- Dziś mi się poszczęściło Fuko, nie sądzisz? – zapytał swego sługi, który stał w drzwiach.
- Tak panie, interesy dziś szły wyjątkowo gładko – odparł poważnie starszy mężczyzna, którego twarz zdobiła drobna siateczka zmarszczek.
- Przynieś mi butelkę sake, potem jesteś wolny – powiedział gospodarz, gdy skończył liczyć pieniądze.
- Tak – odrzekł sługa i zniknął za drzwiami, by po chwili pojawić się z butelką przedniego trunku.
Mężczyzna został sam z alkoholem. Delektował się specyficznym smakiem napoju, z przyjemnością wciągał jego woń, przyjemnie drażniącą zmysł powonienia. Opadł wraz z butelką w miękkim, głębokim fotelu i oddał się rozmyślaniom. Wrócił myślami do szczęśliwych lat dziecinnych zabaw, gdy wraz z rodzeństwem wesoło baraszkował na podwórzu przed wielkim domem swojej rodziny. Pociągnął kolejny łyk sake i przegarnął swe białe włosy na głowie. Jako młodszy brat dostał zaledwie niewielki ułamek rodzinnego majątku, czego do tej pory nie mógł przeżyć. Pieniądze były wszystkim, co kochał, tylko one się liczyły i miały dla niego jakąkolwiek wartość. Sake powoli zaczynało krążyć w jego żyłach, czuł przyjemne ciepło rozlewające się po całym ciele.
- Dobrze, że Takao i Iwao nie żyją – pomyślał w końcu. – Dzięki temu więcej mi przypadło. – Uśmiechnął się do własnych myśli. Rozmyślania o majątku przerwało mu ciche pukanie do drzwi.
- Fuko to ty? Miałeś iść do domu! – zawołał zły, że ktoś odważył mu się przerwać odpoczynek.
- Tak, wielmożny panie Ichimaru, przepraszam, ale przyszła pilna wiadomość od pańskiej siostry – powiedział stary sługa i podał gospodarzowi list.
- Hmm… Czego może chcieć ta stara jędza? – powiedział głośno wyrażając swoje myśli. – Fuko, możesz już odejść – dodał spoglądając nagląco na swojego służącego.
- Tak, życzę dobrej nocy – powiedział mężczyzna i opuścił komnatę swego pana.
Ichimaru Yuji, bo tak się nazywał właściciel tego wspaniałego domu rozwinął papier, na którym jego siostra nakreśliła kilka pospiesznych słów. Czarne, drobne znaczki zlewały mu się w jedną wielką czarną plamę. Mężczyzna przetarł oczy i poprawił okulary. Czuł, że od wypitego sake zaczyna mu się lekko kręcić w głowie. W końcu udało mu się dostatecznie skoncentrować na przesłaniu listu. Kiedy skończył czytać, zmarszczył czoło i przez chwilę zapatrzył się w sufit. Potem zmiął papier i rzucił go za siebie traktując list, jak zwyczajny śmieć.
- Idiotka! Szuka problemów na siłę – mruknął i powrócił do swojej ukochanej butelczyny sake.
Rangiku powoli szła w kierunku domu, nie spieszyła się, gdyż nie miała do kogo. Wiedziała, że najpewniej Gin jeszcze nie wrócił, więc perspektywa samotnego przesiadywania w czterech ścianach nie bardzo jej odpowiadała. W ramionach niosła zapakowane zakupy, z których była bardzo zadowolona. Nie mogła się doczekać aż pokaże się swojemu przyjacielowi w nowej jukacie. Ostrożnie dotknęła palcami różowej apaszki, którą miała na szyi i uśmiechnęła się na myśl, jak jest jej w niej do twarzy. Odrobina próżności na pewno nie zaszkodzi, a trochę radości w takiej chwili z pewnością się jej należy – tak myśląc szła nie zwracając szczególnej uwagi na otoczenie. Gdy przechodziła koło niewielkiego zagajnika usłyszała za sobą odgłosy czyichś kroków. Poczuła lekkie zdenerwowanie i przyspieszyła. Kroki za nią również przyspieszyły, w dodatku do jej uszu dotarły strzępki rozmowy. W końcu ktoś zawołał, przez co Rangiku odwróciła się gwałtownie. Szło za nią dwóch podrośniętych dzieciaków, niewiele starszych od niej.
Rangiku powoli szła w kierunku domu, nie spieszyła się, gdyż nie miała do kogo. Wiedziała, że najpewniej Gin jeszcze nie wrócił, więc perspektywa samotnego przesiadywania w czterech ścianach nie bardzo jej odpowiadała. W ramionach niosła zapakowane zakupy, z których była bardzo zadowolona. Nie mogła się doczekać aż pokaże się swojemu przyjacielowi w nowej jukacie. Ostrożnie dotknęła palcami różowej apaszki, którą miała na szyi i uśmiechnęła się na myśl, jak jest jej w niej do twarzy. Odrobina próżności na pewno nie zaszkodzi, a trochę radości w takiej chwili z pewnością się jej należy – tak myśląc szła nie zwracając szczególnej uwagi na otoczenie. Gdy przechodziła koło niewielkiego zagajnika usłyszała za sobą odgłosy czyichś kroków. Poczuła lekkie zdenerwowanie i przyspieszyła. Kroki za nią również przyspieszyły, w dodatku do jej uszu dotarły strzępki rozmowy. W końcu ktoś zawołał, przez co Rangiku odwróciła się gwałtownie. Szło za nią dwóch podrośniętych dzieciaków, niewiele starszych od niej.
- Hej, mała! Widzieliśmy, że zrobiłaś niezłe zakupy, może zostało ci jeszcze trochę kasy? – zapytał jeden z nich.
- Nic mi nie zostało – odpowiedziała szybko, myśląc o schowanych w kieszeni pieniądzach. – Wszystko wydałam.
- Na pewno? – zapytał drugi, obleśnie się przy tym uśmiechając.
- Na pewno – odparła cicho Matsumoto i cofnęła się kilka kroków przed nadchodzącymi.
- W takim razie może w jakiś inny sposób nam zrefundujesz to, że nie możemy sobie na tobie zarobić? – zapytał jeden z nich.
Rangiku przyciskała zapakowaną jukatę do piersi, starając się jak najszybciej znaleźć wyjście z tej nieprzyjemnej sytuacji. Było jasne, że ci dwaj chcą jej zrobić krzywdę.
- Taka ślicznotka, jak ty, nie powinna sama błąkać się po Rukongai – powiedział niższy.
- Nie jestem sama. Mój przyjaciel miał jeszcze coś do załatwienia w mieście i miał mnie zaraz dogonić – powiedziała szybko. Od napastników dzieliło ją zaledwie kilka metrów, znów cofnęła się ostrożnie o kilka kroków, uważnie ich obserwując.
- Mówiłem ci, że cię śledziliśmy. Byłaś sama – powiedział jeden z nich i wyciągnął w jej kierunku rękę.
- Nie dotykaj mnie! – syknęła i odskoczyła, gdy chłopak próbował złapać ją za ramię.
- O jaka odważna – powiedział drugi z ironicznym uśmieszkiem. – Lubię takie – dodał z uznaniem.
Rangiku szybko oceniła swoje możliwości, a raczej ich brak. Napastnicy byli od niej więksi a przez to na pewno silniejsi. No i było ich dwóch, a ona była sama. Sama.
- Cholerny Gin, nigdy go nie ma, jak jest potrzebny – pomyślała i wtedy ją olśniło. Przypomniała sobie, jak kiedyś w czasie wygłupów z przyjacielem przez przypadek kopnęła go poniżej pasa. Myślała wtedy, że go zabiła, tak bardzo Ichimaru zwijał się z bólu. Wiedziała już teraz, dzięki tamtemu zdarzeniu, co może zrobić. Jednak nawet jeżeli udałoby się jej w taki sposób pokonać jednego z nich, to pozostawał problem drugiego. Niestety nie miała więcej czasu do namysłu, ponieważ niższy z nich przysunął się do niej niebezpiecznie blisko. Usta wygięły mu się paskudnym uśmiechu. Przesuwał spojrzenie po sylwetce dziewczyny, aż w końcu utkwił wzrok w jej dekolcie.
- Pokaż, co tam masz - powiedział, chwytając ją za ramię.
- Teraz, albo nigdy – pomyślała. – A masz! – wrzasnęła i z całej siły kopnęła go poniżej pasa. Chłopak momentalnie zgiął się w pół, upadł na ziemię, jęcząc z bólu. Drugi z napastników zdezorientowany patrzył to na leżącego towarzysza, to na stojącą nad nim dziewczynę. Podbiegł do niej, lecz nim zdążył jej cokolwiek zrobić, Rangiku wymierzyła mu porządny cios pięścią prosto w nos. Ofiara brutalnego ataku ukryła twarz w dłoniach, przez które sączyła się krew. Matsumoto stała chwilę oniemiała tym, co zrobiła, po czym puściła się szybko biegiem w kierunku drzew, by jak najszybciej uciec napastnikom. Biegła póki nie straciła sił. W końcu upadła na ziemię. Podczołgała się w kierunku krzaków, by tam się ukryć przed możliwym pościgiem. Oddychała szybko i nierówno po takim sprincie. Bolały ją płuca i gardło, a drżące mięśnie łydek zapowiadały nadchodzące bolesne zakwasy.
- Udało mi się – szepnęła. – Załatwiłam ich. – Zaśmiała się głośno z własnego triumfu, a na wspomnienie leżącego chłopaka, zwijającego się z bólu i drugiego trzymającego się za nos, ponownie wybuchła śmiechem. Ukryta w krzakach przeczekała kilka godzin, póki nie była pewna, że nikt jej nie goni. W końcu, gdy zrobiło się jej zimno, a ciało zdrętwiało od leżenia na ziemi, wstała i otrzepała ubranie ze ściółki leśnej. Udała się w kierunku domu, lecz szła okrężną drogą, co chwila przystawała i nasłuchiwała, czy nikt za nią nie idzie. Wreszcie po długiej wędrówce dotarła do upragnionego miejsca, które stało oczywiście puste. Kiedy znalazła się wewnątrz, zamknęła za sobą dokładnie drzwi i przysunęła do nich ciężką skrzynię, by zabarykadować się od środka.
- Jeśli Gin wróci dziś w nocy, to będzie musiał się przespać przed domem – mruknęła wściekła na przyjaciela. Przez całą tę przygodę czuła się oszukana przez Ichimaru. Przecież sam jej mówił, że będzie z nią i będzie ją chronił, a gdy groziło jej niebezpieczeństwo, jego nie było. I w takim ponurym nastroju, rozmyślając nad karą dla Gina, gdy ten już się pojawi, zasnęła na swoim miękkim posłaniu, okryta ciepłym kocem. Nowiutka jukata przewieszona przez oparcie krzesła czekała na dzień, w którym Rangiku ją na siebie włoży.
Ichimaru Yuji smacznie spał w swoim fotelu, przytulając do siebie pustą już butelkę. Mówił też przez sen o interesach i różnych sprawach, które prześladowały go także w nocy. Nagle obudziło go dziwne przeczucie, że czegoś mu brakuje. Przejechał dłońmi po swoim brzuchu i doszedł do wniosku, że butelka zniknęła. Wtedy zamroczony jeszcze alkoholem dostrzegł blask ostrza, które odbijało się w świetle księżyca, wpadającego przez jedno z okien. Ostrze, wycelowane prosto w niego, złowrogo zalśniło i sprawiło, że mężczyzna się przeraził. Strach potęgował fakt, że stał przed nim duch.
- Ta… Takao…? Bracie – wyjąkał. – To nie ja cię zabiłem! – zaczął krzyczeć. – Proszę nie zabijaj mnie! – wołał mężczyzna.
Ostrze niebezpiecznie błysnęło i zbliżyło się do czoła Yujiego, który przerażony patrzył na osobę, która dzierżyła miecz. Snop światła księżyca oświetlił jasne włosy i szczupłą sylwetkę chłopca. Siedzący na fotelu mężczyzna był przekonany, że stoi przed nim jego własny brat, który chce się zemścić. Twarz intruza pochyliła się nad Yujim tak, że dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. Wtedy też mężczyzna ujrzał przed sobą krwistoczerwone źrenice, które ukazały mu się, gdy duch, który go nawiedził, otworzył szeroko oczy.
- Nie jestem Takao – powiedział powoli, obdarzające Yujiego zimnym uśmiechem.
- Jesteś d… demonem! – wrzasnął przerażony mężczyzna.
- Dla ciebie może i jestem demonem – odpowiedział niemalże wesoło. – Stryju…
Mężczyzna spojrzał zaskoczony na chłopca i w tym momencie go olśniło. Oto, przed nim stał syn jego brata. Dzieciak, którego wraz z rodzeństwem skazał na śmierć.
- Nie oddam ci moich pieniędzy, słyszysz?! One są moje… – zakrzyknął.
- Nie przyszedłem po nie – odparł. – Tylko po to – powiedział i spojrzał na trzymany przez siebie krótki miecz. – Ta katana należała do mojego ojca, więc teraz należy do mnie. Niepotrzebnie ją sobie przywłaszczyłeś – powiedział, uśmiechając się szeroko. Yuji poczuł zimne ostrze dotykające jego skóry na czole.
- Weź ją sobie, nie jest mi do niczego potrzebna – odpowiedział szybko.
- Też tak myślę… Po co trupowi jakakolwiek broń? – zapytał retorycznie. – Spoczywaj w niepokoju, w tym swoim piekle – dodał. – I przyślij mi pocztówkę.
Yujiemu ze strachu rozszerzyły się źrenice. Wiedział, że to jego koniec. Miał skończyć tak samo, jak Iwao. A wszystko to przez chciwość i zazdrość o najstarszego brata, który musiał spłodzić akurat takiego czerwonookiego demona.
- Nieee!!! – wrzasnął, lecz w tym samym momencie poczuł, jak zimne ostrze miecza łatwo przecina skórę na jego czole i wchodzi głębiej.
- Moje pieniądze… – to była jego ostatnia myśl. Niestety tam, dokąd miał odejść nie mógł ze sobą niczego zabrać a zwłaszcza swoich ukochanych pieniędzy. Gin stał chwilę nad ciałem swego stryja, a na jego twarzy błąkał się lekki uśmiech. Wytarł miecz o leżący obok koc.
- Jesteś zadowolony? – usłyszał głos swojego zanpakutou.
- Tak – odpowiedział.
- W końcu mam formę, do której mogę przejść – wymruczał Shinsou. – Od teraz miecz twojego ojca jest mną, a ja jestem tobą – dodał jeszcze i umilkł.
Ichimaru podszedł do okna i wyskoczył przez nie. Noc skryła go w swych ciemnościach.
- Czas wracać do domu – pomyślał. – Rangiku na pewno zdążyła już się stęsknić.
Rozdział świetny, przepraszam za opóźnienie w komentowaniu :) czekam na następny rozdział z zabójczym Gin'em i niesamowitą Ran-chan :D
OdpowiedzUsuńRodzinka Gina! O rany jacy oni wszyscy niemili, nietajni, po prostu źli. Wujcio, który morduje dwóch braci, ich żony, a w dodatku małe dzieci i niemowlaki (bo braciszek Gina chyba był jeszcze maleńki prawda?). A to wszystko w imię pieniędzy… toż przy tym nawet Aizen miał lepszą motywację, żeby zdradzić Gotei… W ogóle mam wrażenie, że ta cioteczka zajmowała się przez jakiś czas Ginem albo doniesiono jej, że go widziano, bo przecież inaczej nie pisałaby do Yuji’ego. A w ogóle oprócz tego, że straszny burak z wuja Ichimaru, to jeszcze nie słucha ostrzeżeń. Na szczęście Gin ze swoim wspaniałym, czarnym poczuciem humoru postanowił odwiedzić wspaniałego stryja, zabrać miecz i zostawić pamiątkę, którą Yuji zapamiętał do końca życia ;) Shinsou również coś dostał, bo ma teraz miecz do pomieszkiwania - i fajnie.
OdpowiedzUsuńRangiku biedna myśli, że Gin ma na nią wylane i ją zostawił, że skłamał. Tak po prawdzie, sama sobie jest winna, bo poszła na te zakupy po to, żeby odegrać się na Ginie, więc jakby sobie zasłużyła na kłopoty. W każdym razie miło, że poradziła sobie z tymi gnomami i jeszcze w jakim stylu! Zuch dziewczyna :D
Pozdrawiam i przepraszam, że tak późno.